Rozdział piąty...

737 52 7
                                    

Budzi mnie pukanie do drzwi.

-Lu, otwórz. Wiem, że tam jesteś - Alex.

Przenoszę swój zaspany wzrok na drzwi.

I na rękę.

Całą we krwi.

Schodzę z parapetu i kieruję się do łazienki.

Równie zakrwawiony ręcznik trzymam w drugiej ręce.

Chowam go najgłębiej gdzie się da.

A rękę myję i bandażuję.

Przed otworzeniem drzwi zakładam bluzę z długim rękawem.

I dopiero wtedy jestem choć w małym stopniu gotowa, by stanąć twarzą w twarz z moim gościem.

Otwieram drzwi.

Przed moim oczami stoi Alex. Z plecakiem, gotowy do szkoły.

-Ubieraj się. Idziesz dzisiaj ze mną do szkoły. - oświadcza.

Gestem pokazuje mu, żeby wszedł do pokoju.

-Poczekaj tu chwilę.-mówię.

Do bluzy, którą nałożyłam wybieram byle jakie dżinsy i równie byle jaką koszulkę pod spód.

-Gotowa? - pyta

Przytakuję bez słowa. Biorę torbę i schodzę na dół.

-Spakowałem cię na dzisiaj.

Ponowne przytaknięcie.

Pierwsze co do mnie dociera po zejściu na dół, to głos mamy.

-Lucy, kochanie...

Nie daję jej dokończyć.

Od razu kieruję się do drzwi wyjściowych.

Wychodzę, trzaskając nimi.

Za mną biegnie Alex.

Nieświadomie przyspieszyłam tempa.

-Lucy! Lu, zaczekaj!

Po chwili dogania mnie.

-Co jest? Ej? - dopytuje się.

-Nic - odpowiadam.

Zakładam okulary przeciwsłoneczne. W nich i w bluzie z długim rękawem czuję się bezpieczniej.

Wiem, że nikt nie pozna bólu i tajemnic, które skrywają się w mojej duszy i mojej głowie.

Ruszam dalej.

Jeszcze szybszym tempem.

Za sobą słyszę oddech Alex'a, próbującego mnie dogonić.

Ten chłopak stanowczo powinien popracować nad swoją formą.

Łapie mnie szybko za rękę, a ja równie szybko ją cofam.

Jednak on ponownie próbuje.

Tym razem chwyta ją w miejsce nowych ran i starych blizn.

Powstrzymuję syknięcie.

On nie może się dowiedzieć.

Nikt nie może się dowiedzieć.

NIKT.

-Dzisiaj cały dzień w szkole spędzasz ze mną, albo z Mar, oczywiście, jeśli będziesz chciała. A po szkole zabieram cię na wycieczkę. - gada jak najęty.

-Gdzie?

-To niespodzianka. - uśmiecha się sprytnie.

Każdy dzień w szkole jest taki sam.

Od tamtego momentu wszystkie jest takie same.

Szare.

Brudne.

Bez kolorów.

Mary, która nadal próbuje nawiązać ze mną rozmowę.

Alex spędzający ze mną każdą wolną chwilę.

Ludzie, cieszący się z każdej, małej, prostej chwili.

Z momentów, z których ja już nie potrafię się cieszyć.

Po szkole chłopak zabiera mnie do kina na komedię.

Rzeczywiście, kilka momentów filmu jest nawet śmieszne.

Mimowolnie wybucham wtedy śmiechem.

Wtedy Alex patrzy na mnie ze szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach.

Po seansie, wychodząc z sali, pierwszy raz od dłuższego czasu gadam jak najęta.

Wracając do domu, nasza rozmowa nadal się nie kończy.

Jednak pod moimi drzwiami się żegnamy.

Nie chcę tam wchodzić.

Jednak muszę.

I tak z wielką niechęcią otwieram drzwi, od razu kierując się do swojego pokoju.

Moja rodzicielka nawet nie zaczyna rozmowy.

Wie, że nic nie zdziała.

Przebieram się w koszulkę i legginsy.

Idę do łazienki.

Powoli odwijam bandaż z ręki.

I spoglądam na żyletkę.

Tak...

Czy nie...

"Jedno małe cięcie"

Obiecuję sobie.

Jednak kończy się na nie jednej, a kilku ranach.

Wiem, że nie powinnam.

Ale z krwią z tych kilku ran, wypływa cały ból.

Choć na chwilę.

Choć przez moment zapomnieć o wszystkim.

O całym bólu psychicznym

I skupić się tylko na tym fizycznym...

Oficjalnie odwieszam opowiadanie! Nie obiecuję, że rozdziały będą regularnie (bo pewnie nie będą), ale postaram się, żeby było chociaż raz na miesiąc xD (nie no, częściej). Dziękuję Sherbetowy za przewspaniały komentarz, który dodał mi weny i motywacji :)

ZłamanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz