Rozdział I

57 7 1
                                    

MOMENTY NAPISANE KURSYWĄ TO WSPOMNIENIA

Uśmiechając się smutno, patrzyła jak herbata powoli zaparza się w szarym kubku. Zaczynał się dzień jak każdy inny. Jak każdy inny, z 96 dni, które miała za sobą, od czasu, gdy została sama. Sama w Nowym Yorku. Wiedziała na co się pisze, podejmując taki, a nie inny wybór. Mimo bólu, który nadszedłby prędzej, czy później, wybrała właśnie tę jedną osobę, jako tę, którą kocha i jest w stanie poświęcić wszystko. A dokładnie 97 dni temu została sama.

Płakanie w jego koszulkę, było jedynym, co jej pozostało w obecnej sytuacji. Bezradnie gładził ją po głowie, starając się jakoś ją uspokoić.

-Przez własne lenistwo, nie byłam przy nim!- szlochała.- Mogłabym podnieść się godzinę wcześniej i może bym mu pomogła!
-Tak musiało być, wiesz o tym- szepnął.- Pomyśl, że teraz może być mu lepiej, nie czuje już bólu.
-Na pewno dałoby się go jakoś uratować!- krzyknęła, podnosząc się gwałtownie. Otarła zapuchnięte oczy.
-Jesteś pewna, że nie chcesz tam pojechać?- zapytał z troską.
-Muszę się uspokoić, trochę z tym zaczekać- pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.- Nie zniosłabym tego widoku.

Godzinę temu zadzwoniono do niej ze szpitala, jako do jedynej bliskiej pacjenta. Umarł. Chorował na raka płuc. Od kiedy skończył szesnaście lat palił bardzo dużo, chociaż siostra starała się wyrwać go z nałogu. A przed chwilą usłyszała, że jej starania na nic się zdały. Odszedł.

Ukryła twarz w dłoniach, pozwalając, by chłopak przyciągnął ją do siebie i przytulił. Znów gładził ją delikatnie po głowie i plecach. Co by zrobiła, gdyby go tu nie było? Pewnie rzuciłaby się z okna na ruchliwą ulicę.

Mikrofalówka zaczęła piszczeć, oznajmiając, że owsianka jest gotowa. Wyjęła miseczkę z urządzenia, chwyciła kubek herbaty, po czym usiadła przy kwadratowym stole w kuchni. W mieszkaniu panowała cisza, jak zawsze. Jak zawsze, czyli jak od 97 dni. Kiedy dziewczyna się z kimś spotykała, to nigdy we własnym mieszkaniu. Nienawidziła tego miejsca. To właśnie w tym miejscu wydarzyło się wiele pięknych momentów w jej życiu, które przepadły, jak myślała, bezpowrotnie.

Dokładnie tak jak być powinno, o godzinie 7:30 włączył się alarm w telefonie. W tym samym momencie skończyła jeść. W ciągu tych poranków, spędzonych samotnie, zdążyła się nauczyć określonych ruchów na pamięć. Zachowywała się jak robot, powtarzający ustalony przez kogoś program co ranka, zawsze tak samo.

6:50- pobudka
6:55- ubranie się
6:56- poranna toaleta
7:15-7:30- śniadanie
7:33- wyjście z domu
7:40- odjazd metra
8:00- dojazd na uniwersytet

-A ty nadal nad tymi papierami?- zapytał, przesuwając dłonią kartki, rozłożone starannie na stole w salonie.
-Jak widzisz- westchnęła.- A ty kiedy kończysz przerwę?
-Za dwa tygodnie muszę wrócić do ćwiczeń- odpowiedział, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
-Na długo?- zadarła głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Nie potrafił jej okłamać, znaczy, ona zawsze to wyczuwała.
-Prawie miesiąc- odparł, odwracając wzrok.
-Nie chcę być natrętna, ale...
-Tak, będę dzwonił- uspokoił ją od razu. Nie powiedział tego zirytowanym tonem, a raczej zdeterminowanym i kochającym.- A kiedy wrócę będę miał prawie dwumiesięczną przerwę, obiecuję ci, że pojedziemy gdzieś. Gdzieś daleko, w piękne miejsce.

Prawie miesiąc...

Minęło 97 dni, a ona nadal tkwiła sama w stałym punkcie.


od autorki:

Pierwsze rozdziały będą dosyć krótkie, bo ciężko było mi zacząć, ale z rozdziału na rozdział będę się starała je wydłużać.



Girl aloneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz