01.

140 10 0
                                    

20 sierpnia 1998 roku, Panem

Coriolanus Snow przerwał na chwilę spokojną pracę przy podpisywaniu dokumentów, kiedy usłyszał spokojne, acz stanowcze pukanie do drzwi.

— Proszę wejść — powiedział uprzejmie.

Nie znosił, kiedy mu przeszkadzano, a przede wszystkim, gdy był zajęty. Właśnie dopełniał formalności, związanych z ostatnio stłumioną rebelią. O ile formalnościami można nazwać podpisywanie wyroków śmierci na przywódcach powstania.

Do gabinetu weszła kobieta. Julie, bo tak się nazywała, była jego asystentką. Oczywiście smukła figura, którą dzisiaj doskonale podkreślała czarna sukienka przed kolano oraz szpilki, długie, zgrabne nogi, brązowe włosy sięgające do łopatek oraz pociągający wzrok (któremu nawet Snow nie mógł się oprzeć) nie były jedynym jej atutem. Wybrał ją na to stanowisko ze względu na wręcz niebywałą inteligencję i zdolność logicznego myślenia.

— Panie prezydencie, przyszedł do pana pewien mężczyzna, chciał z panem natychmiast rozmawiać.

Zirytowany, mimo że nie dał tego po sobie poznać, odłożył pióro na biurko i zwrócił się do asystentki:

— Panno Travis, prosiłem, aby nie przyjmować nikogo, dopóki nie zaprowadzę porządku w Panem. — Zaprowadzenie porządku brzmiało jego zdaniem o wiele lepiej niż stłumienie powstania, czy pacyfikacja. Kojarzyły mu się z wojną sprzed czterech lat, która skończyła się dla ludzkości katastrofą. Nie miał zamiaru oglądać kolejny raz zniszczonych wsi i miast za pomocą bomby atomowej.

— Pamiętam, panie prezydencie. — Uchyliła głowę w przepraszającym geście. — Lecz ten mężczyzna tytułuje się jako Lord i twierdzi, że ma dla pana propozycję współpracy.

— Jakiej współpracy?

Zainteresował się tajemniczym gościem. Brytyjski tytuł szlachecki mógł wskazywać, że oferta może być wysoce dla niego korzystna. Wiadomo, mógł równie dobrze zmyślać i być kolejnym konspiratorem, lecz z tym bez problemu sobie dawał radę.

— Przykro mi, tego mi nie chciał powiedzieć.

Snow westchnął i starannie złożył plik dokumentów, podając je Julie. Reszta musiała cierpliwie na niego poczekać.

– Jeszcze dzisiaj ma się odbyć egzekucja tych ludzi. — Złożył pozostałe kartki, jeszcze bez złożonego własnoręcznego podpisu, dzięki któremu zyskiwały jakiekolwiek znaczenie.

— Już się tym zajmuję, panie Snow. — Kiwnęła głową, z gracją odwróciła się i wyszła z gabinetu.

Snow usadowił się wygodniej na swoim skórzanym fotelu i zaczął się zastanawiać nad celem, jakim się kierował mężczyzna. Powoli wykluczał myśl, że to któryś z rebeliantów. Julie nie była głupia — na pewno zauważyłaby niepokojące zachowanie przybysza i poinformowała kogo trzeba. W tej sytuacji mógł zaufać swojej asystentce.

Ponownie usłyszał pukanie do drzwi. Odetchnął i strzepnął z ramienia niewidzialny kurz, gotowy na przywitanie się z mężczyzną. Zaprosił Lorda do środka.

Wyglądał... przeciętnie. Był wysoki, a jego garnitur podkreślał jego smukłą sylwetkę. Ciemnobrązowe włosy były nienaznaczone oznakami upływającego czasu, lecz jego pobladła twarz wskazywała na to, że albo rzadko wystawiał się na światło słoneczne, albo był przepracowany.

Pierwszy raz od dawna miał problem z określeniem intencji przybysza. Jego wyraz twarzy nie zmienił się, odkąd przekroczył próg gabinetu. Wciąż świdrował go wzrokiem, jakby próbował określić, na ile może sobie pozwolić w rozmowie z nim.

Bardzo mądrze, pomyślał Coriolanus, wstając, by powitać lorda.

— Miło mi pana poznać, lordzie... — Wyciągnął dłoń do mężczyzny.

— Voldemort, lord Voldemort, panie Snow. Ja również się cieszę, że mogę się z panem spotkać. — Lord uśmiechnął się lekko do niego.

W tym uśmiechu jednak nie było nic przyjaznego. Czuł bijącą od niego wyniosłość oraz odrazę do niego i nie miał pojęcia, dlaczego. Snow przeklął się za to, że zgodził się spotkać z Lordem Voldemortem.

____________________________________________________________________________________

Witam, mam kilka ważnych spraw na sam początek.

1. Tak, wiem, że na bloggerze istnieje opowiadanie o podobnej tematyce. Wiem, bo jest moje, aczkolwiek chcę skoczyć z urwiska, kiedy widzę mój styl pisania sprzed dwóch lat, dlatego zaczynam tu od początku. Tamte wypociny niedługo znikną.

2. Tak, wiem, że rozdziały są krótkie, ale tu mam dobrą wiadomość. Dan Brown mnie olśnił, że krótkie rozdziały lepiej się czyta, więc i ja spróbuję. A krótsze rozdziały dodatkowo oznaczają, że będą częściej.

3. Na razie nie spodziewajcie się rozdziałów w jakiś regularnych odcinkach czasu (aczkolwiek możecie się miło rozczarować). Mam swoje życie w postaci poznawania złych i dobrych stron studenckiego życia oraz mam niesamowitą przyjemność uczyć się najbardziej nierozumianego przeze mnie przedmiotu (pamiętajcie, "Wstęp do prawoznawstwa" to zło) do późnej nocy, aby potem zawalić ćwiczenia. Więc, proszę, miejcie dla mnie litość.

No cóż, trochę pomarudziłam, postraszyłam, więc wypada mi tylko napisać, że mam nadzieję, że zabawicie tu dłużej i że gorąco pozdrawiam.


Could you play a game?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz