2 maja 1999 roku, Hogwart
Ginevrę Weasley prawdopodobnie obudziłyby promienie wschodzącego słońca.
Prawdopodobnie, gdyby nie to, że pogoda na zewnątrz była okropna.
Prawdopodobnie, gdyby nie to, że była uwięziona w lochach Hogwartu.
Oraz prawdopodobnie, gdyby nie to, że to koszmary od dawna budziły ją w środku nocy.
No cóż, świat po wielkiej wojnie wśród czarodziejów nie wyglądał tak, jak powinien. Przynajmniej nie tak, jak to sobie wyobrażali członkowie Zakonu Feniksa, obrońcy Hogwartu sprzed roku oraz pozostali, bierni czarodzieje, którzy do tamtej pory uważali, że to ich nie dotyczy.
Wciąż ciężko oddychając, Ginny usiadła na łóżku. Ukryła twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
Próbowała sobie wmówić, że to był kolejny, surrealistyczny koszmar, który wywołały doświadczenia z wojny, jednak to, co się wydawało całkowitą bujdą, było jak najbardziej prawdziwe.
Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Wciąż słyszała głosy w głowie, które ją obarczały winą za to, co się stało.
Teraz też je słyszała. Od dawna z nimi walczyła i do tej pory wygrywała. Zdawała sobie sprawę z tego, że w końcu pęknie; załamie się, a wtedy oszaleje. Ale nie chciała poddać się bez walki.
Dzień dobry, słoneczko.
Ginny podniosła głowę i spojrzała ze wściekłością na postać siedzącą na skraju łóżka. Wysoki mężczyzna uśmiechał się z kpiną.
— Z łaski swojej, nie nazywaj mnie słoneczkiem — warknęła, przeczesując nerwowo włosy. — Nie znudziło ci się powtarzać wciąż to samo, dzień w dzień?
Oh, księżniczko, dla mnie to jest już hobby. Wstał z łóżka, poprawiając rękaw granatowej marynarki, opinającej jego dość rozbudowane mięśnie. Podszedł do niej i utkwił wzrok w jej brązowych oczach. Ale to nie jest prawdą, że gdybyście ulegli Czarnemu Panu wcześniej, nie zginęłoby tylu ludzi?
— Pieprzysz głupoty. Bez względu na to, jak byśmy postąpili, skończyłoby się to tak samo.
Masz co do tego stuprocentową pewność? Dotknął delikatnie jej policzka, widząc, że ma problem z odpowiedzią na jego pytanie. No właśnie, kochanie, nigdy nie wiesz na pewno. Być może teraz nie siedziałabyś w tych pieprzonych lochach, gdybyś podjęła właściwą decyzję.
— Oh, przymknij się! — krzyknęła, rzucając w niego jedyną rzeczą, którą miała pod ręką. Szklanka z wodą rozbiła się o ścianę z charakterystycznym dźwiękiem. — Bez względu na to, co ci się wydaje jako właściwe, uważam, że postąpiłam dobrze i nie zamierzam się tobie z tego spowiadać.
Mężczyzna roześmiał się, widząc niespodziewany wybuch dziewczyny.
Kruszynko, nie pamiętasz? To wszystko dzieje się tylko w twojej głowie. Ja nie istnieję, a ty rozmawiasz sama ze sobą. Odwrócił się, oglądając kawałki szkła na podłodze i wodę powoli ściekającą ze ściany. Pozwolę sobie nawet na stwierdzenie, że, moja droga, popadasz w szaleństwo.
____________________________________________________________________________________
Ok, I'm done. Końcówka rozdziału tak bardzo mi się podoba; chyba nigdy nie ujęłam czegoś, co chciałam przekazać tak dobrze, jak w tym fragmencie. Ok, koniec samouwielbienia. Pozdrawiam :)
PS. Kto wciąż czeka na rektorskie w poniedziałek, podczas gdy inne uczelnie mają już ogłoszone wolne?
PPS. Jednak poniedziałek wolny do 13, zajęcia mi się zaczynają od 14 ;____;
CZYTASZ
Could you play a game?
FanfictionNic nie jest tak, jak być powinno. Mugole zniszczyli samych siebie w kolejnej wojnie. A potem w rebelii, która skończyła się kompletną katastrofą. Świetnie, prawda? Jakby było tego mało, świat czarodziejów pogrążył się w chaosie po śmierci Chłopca...