Wstawiam dzisiaj rozdział. Miałam później, ale nie wiem kiedy będę miała neta, bo zmieniam dostawcę i nie wiem ile to potrwa. Rozdział krótszy, ale ważne że jest. Następny będzie dłuższy i będzie więcej Ericy i Carlosa. Obiecuję :) Aha i zajrzyjcie na koniec poprzedniego rozdziału, bo zauważyłam, że mi końcówkę ucięło, nie wiem czemu. Ale dzisiaj dodałam. Także teraz ma to ręce i nogi.
Stare magazyny na peryferiach miasta, 10 lipca 2010, godzina 20.00
Camila Navarro zatrzymała samochód niedaleko starych magazynów, które jej mąż odkupił za bezcen. Nikt się nie interesował na co mu te rudery, a on niewielkim kosztem je odnowił. Były mu potrzebne do prowadzenia swoich interesów. Policja na szczęście o nich nie wiedziała. Dzięki temu mógł bez przeszkód i ryzyka prowadzić swój biznes.
– Po coś mnie tu przywiozła? – zapytał Patricio siedząc obok niej, na miejscu pasażera. – Co to za tajemnice?
– Niedługo wszystkiego się dowiesz – rzekła tajemniczo, uśmiechając się lekko.
Wyszli z samochodu i skierowali się do wejścia. Patricio mocno pchnął wielkie, metalowe drzwi. Kiedy wszedł do środka rozejrzał się uważnie. Nadal nic z tego nie rozumiał, ale miał nadzieję, że żona wkrótce go oświeci. Na środku stała ciężarówka, z której wyszedł kierowca. Nie poczekał nawet na swego szefa tylko odszedł na bok, aby zapalić. Camila dołączyła do męża i wzięła go za rękę.
– Chodź za mną. – Pociągnęła go za sobą do naczepy.
Kierowca wciąż trzymając papierosa w zębach podszedł do nich i mocnym ruchem otworzył naczepę.
– Co to ma być? – spytał zdziwiony Patricio widząc pudła z bananami.
Camila uśmiechnęła się lekko a potem przy pomocy kierowcy weszła na naczepę i wyjęła jednego banana. Obrała do połowy skórkę i zjadła połowę owocu a potem podała go mężowi. Patricio obrał resztę. Ze środka wypadła foliowa torebka z białym proszkiem w środku. Podniósł ją z ziemi i szybkim ruchem otworzył. Palcem nabrał odrobinę proszku i wziął do ust. Przez chwilę degustował, żeby potem wyplunąć.
– Wyśmienite świństwo – powiedział patrząc z dumą na swoją żonę. – Ktoś miał niezły pomysł z tymi bananami. Jak ci się udało zdobyć tyle tego towaru? I skąd go masz?
– Domyśl się. – Uśmiechnęła się tajemniczo.
Patricio po chwili głośno się roześmiał. Od razu wiedział o kim myślała jego żona. I miała doskonały plan. Jak jej się to udało, zachodził w głowę. Wiedział, że dokonał słusznego wyboru żeniąc się z nią, mimo że było sporo od niego młodsza. Była jego partnerką nie tylko w łóżku, ale także w interesach. Miała głowę na karku.
– Lorenzo Romero miał dziś zły dzień. Chciałbym zobaczyć jego minę. Punkt dla nas kochanie i to dzięki tobie.
– A to dopiero początek – odrzekła Camila. – On jeszcze nie wie na co nas stać. Będzie przeklinał dzień w którym wszedł nam w drogę.
Tereny starej fabryki samochodów, 10 lipca 2010, godzina 20.00
– Zabierzcie te ścierwa. Cuchnie na kilometr – powiedział Lorenzo Romero do swoich ludzi patrząc na leżące na ziemi ciała swoich byłych pracowników.
Zabił ich z zimną krwią. Tym razem osobiście, nie wyręczał się swoimi gorylami. Nawet nie mrugnęła mu powieka. Nie potrzebował darmozjadów i nieudaczników. To przez nich stracił cały towar. Żeby tak się podejść, jak małe dzieci. Ale tacy kretyni myślą tylko fiutem. Wystarczyło, że na drodze pojawiły się napalone laski, którym rzekomo popsuł się samochód. Lorenzo znał takie sztuczki. On na pewno nie dał by się na to nabrać. A oni? Nie chciał już myśleć o tych debilach. Odszedł na bok i ze złością popatrzył na otwartą naczepę. W środku były pudła mandarynek. Szlag go trafił jak nie zobaczył swojego towaru. Domyślał się kto za tym stoi. Tylko jeden człowiek mógł to zrobić: Patricio Navarro. Nie docenił „dziadka”. Wciąż miał potęgę. Ale już on się postara, żeby wykurzyć go z przestępczego półświatka. Jedna wygrana bitwa jeszcze nie oznacza wygranej wojny. Lorenzo zrobi wszystko aby wygrać to starcie i wyjść z niego bez większych strat. Trzeba będzie obmyślić nową strategię.
Odszedł od ciężarówki i podszedł do swojego samochodu. Jego ludzie już wrócili pozbywszy się ciał.
– I co teraz robimy? – zapytał Martin podchodząc do niego.
– Na razie nic. Trzeba przeczekać tą burzę. A teraz wracajmy – rzekł wsiadając do auta. – Na dzisiaj mam dosyć atrakcji. Jedźmy do domu. Adriana już pewnie czeka z kolacją. Chociaż w domu chce mieć trochę spokoju.
Rezydencja Lorenza Romero, 10 lipca 2010, godzina 20.30
Carlos cały czas myślał o tym czego się dowiedział. Przeżył szok. Od razu wiedział, że Roxana nie była tą osobą co kiedyś. I nie mylił się. Teraz miał na to dowody. Wszystko było w teczce którą dostał. Tylko on w tym domu wiedział kim ona była. I tak musiało zostać. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Jeszcze raz przejrzał wszystkie dokumenty, które dostał. Nie chciał czegoś przeoczyć. Trzeba było wszystko zniszczyć. W tym domu kręciło się za dużo osób. Szybko włożył wszystkie kartki do niszczarki stojącej na podłodze, niedaleko jego biurka. W jego ręku zostało tylko jej zdjęcie. Lekko się uśmiechała a z oczu biły diabelskie ogniki. Powinien zniszczyć to zdjęcie, tak mu podpowiadał rozum. Ale serce mówiło coś innego. Nie potrafił go wyrzucić.
– Jesteś piękna – szepnął delikatnie przesuwając opuszkami palców po twarzy na zdjęciu.
Opamiętał się i szybko schował zdjęcie do jednej z najgrubszych książek stojących na regale. Wiedział jaką miał misję do spełnienia. Wszystko omówił z kobietą, z którą dwa dni wcześniej się spotkał.
Jednak wciąż nie mógł zapomnieć o Roxanie. Myślał, że jeżeli będzie jej unikał, to wszystko minie. Pomylił się. I to bardzo. A teraz, jak na ironię losu, dostał nowe zadanie. Musiał mieć na nią oko, chronić ją, a to oznaczało, że będzie musiał częściej obok niej przebywać. Była dla nich zbyt ważna. Dla niego też. Postanowił jednak zwalczyć w sobie to nowe uczucie. Tylko nie wiedział jak mu się to uda, skoro gdy tylko ona znajdowała się w pobliżu zapominał o całym świecie.
Spojrzał na zegarek. Należało zejść na kolację. Powoli wyszedł z pokoju i od razu się zatrzymał. Na drugim końcu korytarza zauważył Roxanę. Ona go nie widziała. Szybkim krokiem skierowała się do schodów nieświadoma, że ktoś ją obserwuje. Carlos dziękował, że ich pokoje nie są obok siebie. To byłoby dla niego nie do zniesienia wiedząc, że ona jest tuż za ścianą, a nigdy nie będzie należeć do niego. To nie może i nie powinno nigdy się zdarzyć. Nigdy nie powinni należeć do siebie.
Lorenzo gdy tylko zjawił się w rezydencji chciał od razu pójść coś zjeść do jadalni, ale zatrzymała go żona. W progu powitała go uśmiechem.
– Witaj kochanie. Zmęczony? – spytała z troską w głosie.
– Owszem – odparł Lorenzo. – Miałem wyjątkowo ciężki dzień.
– Kolacja już jest gotowa. Zaraz każe podać, ale najpierw mam dla ciebie
niespodziankę . – Uśmiechnęła się tajemniczo.
Lorenzo tylko przewrócił oczami. Miał dość atrakcji na ten dzień, chciał aby jak najszybciej się skończył. A tu jeszcze Adriana wyskakuje z jakimiś duperelami.
– O co znowu chodzi? – zapytał zniecierpliwiony.
– Mówiłam ci kiedyś, że zaprosiłam na kolację moją przyjaciółkę. Nigdy nie miała czasu, aby przyjść. Aż do dzisiaj. Znalazła wolny termin. Chciałabym, żebyś dzisiaj ją poznał. Jest u nas. Wiesz, to ona mi pomogła, kiedy mnie napadnięto, pamiętasz.
– Tak – odrzekł. – Gdzie ona jest? – Chciał mieć już za sobą wymienianie uprzejmości.
– Czeka w salonie – rzekła Adriana.
Żona wzięła go pod rękę i razem weszli do salonu. Lorenzo mało co nie zszedł na zawał, gdy zobaczył wygodnie siedzącą na kanapie Paolę, swoją kochankę.
CZYTASZ
Córka Mafii
AcciónPL Córka bossa kolumbijskiej mafii po raz pierwszy spędza sama wakacje nad morzem. Jednak niedługo będzie się cieszyć wolnością i swobodą. Kończy się to dla niej nieszczęśliwie. Policja postanawia wykorzystać ten fakt. Tak się składa, że w pobliski...