Blondyn szedł wolnym krokiem w stronę klasy chemicznej. Jego trampki piszczały złośliwie, a w jego głowie szumiało. Ostatniej nocy nie spał dobrze - obraz wiszącego na sznurówce Jacka wciąż migotał mu przed oczami. Może nie było to coś nadzwyczaj strasznego. Może był to tylko kolejny szczeniacki kawał. Może nie powinien się tym tak przejmować, ale cholera, Luke był wściekły. Nie był przestraszony, nie bał się tego dupka z kolczykiem wbitym w brew ani bandy jego koleżków. On był po prostu bardzo na nich wściekły. Nie rozumiał, jak mogli sobie zażartować z tak poważnej sprawy. Zastanawiał się też nad tym, jak dowiedzieli się o tym, co stało się z Jackiem. Czy byli aż tak zdesperowani, by mu w jakiś sposób dokuczyć, że skrupulatnie przeanalizowali jego przeszłość?
Gdy przechodził koło nich, nie miał zamiaru się zatrzymywać. Chciał po prostu przejść dalej i zignorować ich obecność. Lecz gdy ci głośno się roześmiali, gdy tylko ich ominął, zacisnął mocniej szczękę i obrócił się na pięcie. Z poważną miną podszedł do ich grupki. Posłali mu zdziwione spojrzenie, które i tak zaraz zastąpiła ta bezczelna iskra.
- Nowy - zaczął Michael.
- Słuchaj, to co zrobiliście wczoraj było straszne. Nie wiem, jaki macie ze mną problem i nie wiem skąd dowiedzieliście się o Jacku, ale proszę was o to, byście się ode mnie odczepili.
Brwi Michaela powędrowały do góry. - Nie wiem, o ci chodzi. Jaki Jack?
Luke zaśmiał się krótko pod nosem i potrząsnął głową. - Nie udawaj głupiego. Chodzi mi o mojego zmarłego brata, z którego tak szczeniacko zaszydziliście. Wcześniej nie zamierzałem nikomu powiedzieć o waszych małych wypadach na trawkę, bo w sumie gówno mnie obchodzi, co robicie z swoim życiem, ale teraz, cóż, coś może mi się wymsknąć.
Czerwonowłosy chłopak zacisnął mocniej szczękę, a w jego oczach błysnęła iskierka, którą można było opisać tylko jednym słowem. Gniew. Luke przełknął ślinę. Nie wiedział skąd w nim tyle jadu i odwagi, ale teraz zdecydowanie żałował, że nie opanował tego małego wybuchu. Cofnął się o jeden krok, ale na jego nieszczęście Michael równie szybko się do niego przybliżył. Znów chwycił go za kołnierz i przycisnął go do ściany. Luke czuł się tak, jakby tylko oni znajdowali się w tamtej chwili w szkole. Nikt nie śmiał się odezwać pomóc. W kościach czuł, że ma już przesrane.
Michael spojrzał mu prostu w oczy i uniósł zabawnie brew. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma nad młodszym chłopakiem całkowitą kontrolę. Mógł go teraz puścić, zostawić w spokoju, mógł napluć mu prosto w twarz lub cisnąć pięścią w policzek. Ich twarze dzieliły centymetry. Blondyn oddychał szybko, przez co jego klatka chodziła w szaleńczym tempie w górę i w dół. Clifford zaśmiał się krótko, gdy zobaczył jaki poważny wyraz twarzy przybrał młodszy.
- Ktoś tu tchórzy? - zakpił. - Nie wiem, o co chodzi ci z tym Johnem-
- Jackiem - poprawił go Luke. Michael posłał mu krótkie spojrzenie, przez które Hemmings nieśmiało spuścił wzrok na podłogę.
- Nie wiem, o co chodzi ci z tym Jackiem, ale najwidoczniej moi znajomi zaczęli działać. I na twoim miejscu nawet nie myślałbym o tym, by komuś powiedzieć o naszej przygodzie. Mam na pieńku z dyrekcją, więc twój mały donos jeszcze bardziej pogorszy moją sytuację. Jeśli ty sądzisz inaczej to cóż... Miej oczy szeroko otwarte.
Luke poczuł, jak w jego sercu kiełkuje strach. Jak bardzo nienawidził się do tego przyznać, Michael zaczynał go powoli przerażać. W sumie nie tylko Michael. Cała jego banda miała w sobie coś, co Luke'a odstraszało. Chodzili z tym swoimi kpiącymi uśmieszkami i zachowywali się tak, jakby byli zupełnie bezkarni. Było z nimi coś nie tak, tylko Luke nie wiedział, o co dokładnie może chodzić.
- Nie boję się ciebie - wymamrotał i mimo tego, że starał się brzmieć hardo i męsko, jego głos załamał się w środku zdania i niebezpiecznie zadrżał.
Michael odwrócił się i posłał swoim kolegom bezczelny uśmieszek, po czym niedbale puścił blondyna. Luke szybko poprawił swoją bluzę i plecak, patrząc przy tym na całą grupę znienawidzonych nastolatków wilkiem.
- Cokolwiek mówisz - odparł niewyraźnie czerwonowłosy. Następnie bez jakiegokolwiek pożegnania zostawił Luke'a samego na korytarzu.
~*~
Luke siedział w swoim pokoju i przy akompaniamencie piosenek Blink 182 wczytywał się w grubą trylogię Igrzysk Śmierci. Jego ojciec o tej godzinie przebywał jeszcze w pracy, a matka poszła na chwilę do nowej sąsiadki, która obiecała dać jej jakiś przepis, więc w domu znajdował się zupełnie sam. Nie przeszkadzało mu to. Lubił od czasu do czasu posiedzieć jedynie w swoim towarzystwie. Na dodatek miał możliwość w końcu posłuchać swoich ukochanych piosenek bez narzekania matki na to, że słucha ich zbyt głośno.
Z wyimaginowanego świata książki wyrwało go nagle głośne pukanie dochodzące z dołu. Z jękiem podniósł się z łóżka, ówcześnie wkładając zakładkę między odpowiednie strony i zostawiając książkę pod poduszką. Nieprędkim krokiem zszedł na parter. Kimkolwiek był jego gość, mógł poczekać. Gdy był w połowie schodów ktoś znów zapukał, tym razem mocniej. Luke wywrócił oczami.
- Już! – krzyknął i nagle zachwiał się schodząc z ostatniego schodka. Upadł z głuchym łupnięciem, a jego kość ogonowa przeprowadziła niemiłe spotkanie z posadzką. Jęknął z bólu i na chwiejnych nogach się podniósł. – Cholera.
Ruszył w stronę drzwi, masując przy tym ciepłą dłonią bolące miejsce. To przynosiło mu nieznaczną ulgę. Z wymuszonym uśmiechem rozciągającym jego wargi szarpnął klamką w dół i otworzył drzwi. Uśmiech od razu zrzedł z jego twarzy, a brwi ściągnęły się w zakłopotaniu. Po drugiej stronie nikogo nie było. Niebieskooki wychylił się jedną nogą za próg i rozejrzał się po okolicy. Zaćmione podwórko, szeleszczący las i chłodny wietrzyk, który poruszał wietrznymi dzwoneczkami. Nic więcej.
Wyszedł na werandę i jeszcze bardziej wytężył wzrok. - Halo? – zawołał niepewnie. Odpowiedziała mu cisza.
Luke stał jeszcze przez krótki moment na zewnątrz, lecz gdy zimny wiatr smagający jego gołe ramiona stawał się robić nieznośny, wycofał się do środka. Zamknął za sobą drzwi i na wszelki wypadek przekręcił zamek. Nie zawracając sobie dłużej głowy tą dziwną sytuacją, w podskokach wspiął się schodami na górę i równie szybkim tempem udał się do siebie. Gdy tylko przekroczył próg swojego pokoju, jego serca nagle przyspieszyło pracę, a plecy i czoło oblały się zimnym potem.
Sapnął cicho i na giętkich nogach podszedł do płonącego albumu. Jak najszybciej ugasił poduszką ten mały pożar i zakrył swoją buzię dłonią. Tuż obok liźniętego ogniem albumu ze zdjęciami leżała przedarta na pół fotografia. Na jednej połówce znajdował się uśmiechnięty i czternastoletni Luke, na drugiej natomiast równie szczęśliwy, lecz nieco starszy Jack. Pierwsza połówka jednak nieznacznie się różniła. Oczy Luke'a były jakby wydrapane i nakreślone były na nich niewyraźne krzyżyki.
Blondyn upadł na kolana i wstrzymał oddech. To nie był koniec tej całej chorej sytuacji, ponieważ jego bystre spojrzenie wyłapało także napisaną kredą szkolną na panelach wiadomość.
„Nie wybaczę."

CZYTASZ
cry baby
Fiksi Penggemargdzie największą wadą luke'a było to, jak naiwny czasem bywał. © robert-lucas; 2015