Sammy
Bez względu na płeć, kolor skóry i poglądy polityczne jest jedna rzecz, która łączy nas wszystkich. Każdy z nas bez wyjątku musi z czegoś żyć. Ludzie wybierają różne sposoby na zdobycie gotówki, zależne od ich potrzeb, umiejętności i zaradności. No właśnie, zaradność.
Czasy są trudne, rzeczy drogie, a potrzeby tyko rosną, na coś trzeba się zdecydować. Jako dwudziestoletnia, leniwa studentka nie miałam wielu możliwości. Osobiście nie widziałam się w roli kelnerki, dostawcy pizzy, ani kasjerki. Owszem próbowałam, ale to naprawdę męcząca praca, a płace sprawiają, że jest jeszcze bardziej gówniana. Na striptizerkę nie mam osobowości, ani umiejętności. Moim największym atutem jest zaradność. Oczywiście są ludzie, którzy nazywają to brakiem kręgosłupa moralnego, odpowiedzialności i takich tam, ale ja nie słucham takich ludzi.
Nie potrzebna mi negatywna energia.
Poza tym, nie sądzę, żeby było w tym coś bardzo złego. Przenosiłam tylko paczki, dla jednego durnia. Takie niewielkie, ale cenne. Transakcję z rąk do rąk, na nie wielkie odległości. Byłam, jakby to powiedzieć, specjalnym rodzajem kuriera. Moim największym autem w tej pracy było to, że nie obchodziło mnie, co znajduje się w paczce.
Płacili naprawdę dobrze i nikt nie klepał mnie po tyłku, czego nie można powiedzieć o wcześniejszej pracy w barze. Mama, do której dzwoniłam raz w tygodniu wciąż myśli, że tam pracuję. Całe Hyden myśli, że studiuję na University of Georgia i pracuję jako kelnerka w barze "Rosco".
Aż nie chce mi się wierzyć, że ludzie naprawdę to kupują. Od zawsze miałam w głowie ten plan. Chciałam wyrwać się z rodzinnego Hyden, KY, gdzie największe co mogłam osiągnąć to stanie się żoną bikera, wyjechać do dużego miasta i zrobić karierę jako reżyser. Z biegiem lat okazało się jednak, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. A na uniwersytecie poznałam tuzin ambitnych przyszłych reżyserów. Zrozumiałam wtedy, że mogę nie być taka wyjątkowa jak zawsze mi się wydawało.
Miałam jednak swoją ciasną, ale wspaniale urządzoną kawalerkę niedaleko Olympic Park, co jest wspaniało lokalizacją, praca prawie mi nie doskwierała i z każdym dniem byłam coraz bardziej dziewczyną z Atlanty niż wieśniarą z Kentucky. Trochę tęskniłam za rodzicami, chłopakami z klubu, ale nie było to czymś z czym nie mogłaby sobie poradzić.
Zdecydowałam się jednak wrócić do domu do Hyden i oczekuję naprawdę ciepłego przyjęcia.
Candy
Dzisiejszy dzień był męczący. Czułam się senna już od drugiej lekcji. Niewiele spałam tej nocy. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś spogląda w moje okno. W końcu udało mi się usnąć, jakieś dwie godziny przed budzikiem. Wychodząc ze szkoły usłyszałam jak ktoś krzyczał moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam Kennedy biegnącą w moją stronę. Rudowłosa wysoka dziewczyna. Ładna, ale bez przesady. Posłałam jej uśmiech i ruszyłam dalej.
- Miałaś ten sprawdzian z chemii co mi mówiłaś?
- Miałam. - mruknęła. - Był ciężki i chyba dostanę dwójkę.
- Przynajmniej tyle. - szłyśmy tak jeszcze jakiś czas rozmawiając o głupotach.
Śmiałyśmy się ze wszystkiego. Znałyśmy się chyba od dziecka, była jedyną osobą tutaj której mogłam bezgranicznie ufać. Hyden było małym miasteczkiem pełnym niewłaściwych ludzi. Niewłaściwych dla mnie.
- Patrz, ten idiota ciągle się na mnie gapi. - jęknęłam widząc w oddali wysokiego blondyna.
Luke od jakiegoś czasu ciągle się na mnie patrzył. Chodził tam gdzie ja i dosłownie mnie śledził. Jak dziwne jest to?
- Przesadzasz Candy. - przewróciła teatralnie oczami.
Była godzina siedemnasta i słońce chyliło się już ku zachodowi. Pomimo tak wczesnej godziny było już szarawo. Oprowadziłam K do domu żegnając się z nią całusem w policzek i ruszyłam dalej. Nie przeszłam za wiele ponieważ usłyszałam ryk silników motocykli bardzo szybko zbliżających się do mnie. Czułam jak policzki stawały mi w ogniu z podekscytowania. Odwróciłam się z gracją a na moje usta wtargnął ogromny uśmiech. Lider grupy zatrzymał się tuż przy mnie. Przywitała mnie znajoma twarz i lekko krzywy uśmiech. Jego oczy przeszywały mnie na wylot. Nerwowo poprawiłam swoją czerwoną sukienkę i torebkę na ramieniu. Westchnęłam cicho i podeszłam do jego maszyny.
- Cześć. - wydusiłam z siebie z trudem.
- Cześć młoda. Nie jest za ciemno żebyś tak spacerowała sama? - zapytał zdejmując kask z głowy.
- Odprowadzałam Kennedy. - odpowiedziałam krótko przestępując z nogi na nogę.
Strasznie się przy nim denerwowałam.
- Wskakuj podwiozę cię do domu. - westchnął podając mi swój kask.
- A ty pojedziesz bez kasku? - zapytałam zaniepokojona.
Puścił to mimo uszu i cicho się roześmiał. Wzięłam jego kask bez słowa i założyłam na głowę. Przyciągnął mnie za talię do siebie. Momentalnie w brzuchu poczułam milion motyli. Czy to jest moment, na który czekałam pół roku? Czy mnie pocałuje? Niewiele myśląc przymknęłam oczy czekając na rozwój wydarzeń. Zamiast tego usłyszałam opadającą szybkę kasku i jego zachrypnięty głos.
- Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. - uśmiechnął się klepiąc po kasku. - Wsiadaj, nie chcę podpaść burmistrzowi. - powiedział jakby go to obchodziło.
Z rozczarowaniem wsiadłam na motocykl i objęłam go mocno w pasie. Czułam jego wspaniały zapach. Odpalił silnik i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Mam nadzieję, że nie zorientował się, że liczyłam na pocałunek.
CZYTASZ
Enemies
FanfictionWojny gangów, nielegalny handel bronią i prostytucja w Hyden mamy to wszystko i jeszcze więcej. © 2015 MAGIA #StopPlagiatom