Prolog

1.8K 107 2
                                    

 Było już grubo po dwudziestej, kiedy moi koledzy zostawili mi klucze do drewnianej budki i poszli do domu. Zawinąłem sobie na nadgarstku żyłkę z kluczami i po raz kolejny rzuciłem się z deską w morze. Woda stawała się coraz cieplejsza, ale mimo to, gdy tylko wynurzałem się na powierzchnie, po moim ciele przechodziły dreszcze. Nie chciałem jednak przerywać. To było moje ostatnie spotkanie z kojącymi falami. Chwytając kolejny prąd, wyglądałem jak ryba na suchym lądzie, dążąca do małego strumienia. Tak też właśnie się czułem. Jakbym umierał od środka.

Kiedy słońce zaczęło zachodzić, z moich oczu popłynęły łzy. Nie chciałem się rozstawać z tym miejscem. Zdławiłem w sobie smutek i po raz kolejny wskoczyłem do wody. Przed oczami pojawiły mi się wszystkie wspomnienia. Godziny treningów, płacz i determinacja. Lata pracy, by starsi koledzy zaczęli mnie w końcu traktować na równi, poszły na marne. Teraz to wszystko stracę.

W końcu usiadłem sfrustrowany na mokrym piasku. Ściągnąłem z włosów gumkę i odpiąłem górną część kombinezonu, przez co chłodne powietrze spokojnie przebiegało po moim ciele. Przyciągnąłem do siebie moją deskę, starając się wykreślić na niej jakiś napis. Nawet ją musiałem tutaj zostawić.

Podniosłem się na nogi i ruszyłem do małego drewnianego domku, który stał przy plaży. Otworzyłem lekko zgrzytające drzwi i zaświeciłem lampkę. Odstawiłem swój sprzęt na miejsce i wyciągnąwszy torbę z ubraniami, zacząłem się przebierać.

Przyszła wreszcie ta chwila, kiedy nie miałem już co zrobić i jedyne co mi pozostało to zostawić wszystko za sobą. Oddalałem się coraz bardziej od miejsca, w którym zostawiłem swoje serce, marząc, bym kiedyś mógł do niego powrócić. 


Zimowy płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz