Rozdział 6

892 64 22
                                    

 Wstałem wystarczająco wcześnie, by wybrać się rano na stok. Niedziele miały swój urok. Zazwyczaj było mało ludzi i mogłem odrobinę zaszaleć. Bez zbędnej ostrożności pokonywałem kolejne górki, rozmyślając o tym, jak byłoby miło dzielić to uczucie z Cody'm. Nie wiedziałem jak pokonać jego strach do jazdy na nartach. Nie potrafiłem znaleźć dobrego wyjścia z tej sytuacji, aż w końcu mnie olśniło. Australijczyk czuł się jak ryba w wodzie surfując, a przecież snowboard i deska surfingowa nie różnią się aż tak bardzo. Przynajmniej mniej niż narty. Postanowiłem podzielić się z blondynem moimi przemyśleniami i wspólne coś ustalić. Może i byłem ambitny oraz uwielbiałem trudne wyzwania, ale nie robiłbym niczego wbrew drugiemu człowiekowi.

Przez zamyślenie się, wypadłem z toru jazdy i wywróciłem się, robiąc przy tym parę koziołków. Rozmasowałem bolące biodro, wpinając się z powrotem do sprzętu. Postanowiłem wyrzucić z głowy obraz Cody'ego, by chociaż w jednym kawałku zjechać na dół. Ruszyłem dalej. Uwolniłem swój umysł, skupiając się tylko na tym, żeby dobrze się wybić oraz gładko wylądować. Naprawdę uwielbiałem to uczucie.

Wróciłem akurat, by zdążyć na śniadanie. Przechodząc przez stołówkę, nie mogłem nie zerknąć na stół blondyna. Jego rodzice wydawali się być w dobrych humorach, tak samo jak mała Chloe, która z podekscytowaniem w oczach opowiadała o czymś rodzinie. Jedynie jej brat - Jordan, wyglądał na niezadowolonego. W dodatku posyłał surferowi mordercze spojrzenia, co ten starał się ignorować. Nie wiedziałem, dlaczego tak za sobą nie przepadają, ale wolałem nie wypytywać o to blondyna. Posłałem mu szeroki uśmiech, po czym podszedłem do pustego stolika, który zazwyczaj zajmowany był przez moich bliskich.

Zdążyłem jedynie nalać sobie herbaty, kiedy w mojej kieszeni zadzwonił telefon, informując o nowej wiadomości.

Od Cody: Może zjesz z nami? Rodzice cie zapraszają.

Dobrze, że nie miałem nic w ustach, bo z pewnością bym się udławił. Spojrzałem niepewnie w stronę Cody'ego, który wyszczerzył się do mnie, a jego opiekunowie widząc to, zaczęli mnie przywoływać dłonią. Powiedzenie spalić się ze wstydu nie było w tym momencie przesadą.

— Dzień dobry — przywitałem się ze wszystkimi, gdy znalazłem się przy ich stoliku, po czym usiadłem obok Australijczyka, który zrobił dla mnie miejsce.

— Nie krępuj się kochanie, jesteś tu mile widziany. Poza tym po tylu opowieściach Chloe oraz Cody'ego o tobie, nie mogliśmy przegapić szansy, by cie poznać — powiedziała kobieta, uśmiechając się przyjaźnie.

Jej mąż przytaknął jedynie i życzył mi smacznego.

Poczułem do nich sympatie. W końcu przygarnęli do siebie blondyna i zapewnili mu godziwe życie oraz przyszłość. Nawet jeśli zrobili to dla własnych korzyści, to i tak było to coś dobrego.

— Cześć Jared! — krzyknęła wesoło dziewczynka, której nosek był ubrudzony brzoskwiniowym dżemem.

— Hej księżniczko — powiedziałem i pogładziłem ją po włosach.

— Proszę — mruknął mi Cody do ucha, podsuwając pod nos zrobioną przez siebie kanapkę.

— Dziękuje.

Pogładziłem dłonią jego udo, na co szybko przykrył ją swoją, łącząc nasze palce. Odetchnąłem lekko, jednak nie potrafiłem zrelaksować się do końca. Jordan siedzący na przeciwko, mierzył mnie nienawistnym wzrokiem. Co jakiś czas spoglądał również na swojego brata, prychając pod nosem, jakby jego skwaszona mina nie byłaby wystarczającym wyznacznikiem jego niezadowolenia. Czułem się niekomfortowo, ale odgoniłem to uczucie i zacisnąłem mocniej rękę na tej młodszego chłopaka.

Zimowy płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz