Rozdział 8

779 61 17
                                    


Noc okazała się być straszliwie bolesna. Przez uciążliwie obolałą rękę nie potrafiłem zasnąć, a piszcząca aparatura znajdująca się dookoła mnie, nie ułatwiała mi odpoczynku. Doszło nawet do tego, że zacząłem liczyć od stu w dół, ale gdy dojechałem do zera, będąc równie świadomym jak na początku, jęknąłem głośno i podniosłem się z niewygodnego łóżka. Na szczęście ramie było bardzo dobrze usztywnione, dlatego nie musiałem się martwić o zwiększenie bólu.

Starałem się zachowywać jak najciszej, błądząc po szpitalnych korytarzach, by nie zwrócić na siebie uwagi zrzędliwych pielęgniarek, które pełniły dyżur tej nocy. Sam nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś wybudził mnie z "krótkiej" drzemki.

Tak czy inaczej, rozglądałem się we wszystkie strony, próbując dostrzec coś ciekawego, co wzbudziłoby chociaż moje niewielkie zainteresowanie. Takim oto sposobem dotarłem do tarasu, znajdującego się na wyższym piętrze. Mimo później pory oraz wszechobecnego mrozu, który panował na zewnątrz, dostrzegłem postać, siedzącą na drewnianej ławce, przykrytą kocem. Zastukałem w szybę dwa razy, by zwrócić na siebie uwagę tejże osoby. Okazała się to być młoda dziewczyna, z długi blond włosami oraz ładnymi brązowymi oczami. Z tego co mogłem zobaczyć, była drobnej budowy, co jednak wcale nie odejmowało jej uroku. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, co od razu odwzajemniłem, oraz przywołała do siebie skinieniem dłoni.

Opatuliłem się szczelniej bluzą i odważnie otworzyłem drzwi. Od razu zaatakowało mnie zimne powietrze.

— Wskakuj — powiedziała blondynka, uchylając rąbek koca.

Chętnie koło niej usiadłem, okrywając swoje ciało pod miękkim okryciem.

— Jestem Jared — przedstawiłem się, wyciągając do niej zdrową dłoń.

— Alice — odpowiedziała, ściskając ja delikatnie.

Miała bardzo przyjemny dla ucha głos, cichy, ale stanowczy.

— Chcesz się ze mną podzielić tym, co tu robisz? Wiesz, siedzenie na takim zimnie o trzeciej rano nie jest normalne — spytałem, szczękając zębami.

Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej, obejmując je ramionami, po czym położyłem na nich głowę i spojrzałem na nową znajomą.

— Czasami przychodzę tu pomyśleć — odparła łagodnie, patrząc w dal. — Spędzam w tym miejscu naprawdę sporo czasu, jednak w pewnym momencie nachodzi mnie potrzeba, by wyjść na świeże powietrze. Tu wszystko wydaje się być mniej skomplikowane niż jest w rzeczywistości.

— Jesteś na coś chora? — wypaliłem, nie przemyślawszy tego wcześniej. — Przepraszam, nie chciałem być bezczelny.

Alice zachichotała i powiedziała:

— Nic się nie stało, nie dziwie ci się, że pytasz. Jednak nie ja jestem chora, ale za to mój chłopak jest. Kilka miesięcy temu zdiagnozowano u niego nowotwór i od tego czasu, co kilka tygodni musimy tu wracać na kontrole.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Dziewczyna mówiła o tym z takim spokojem, jakby to było coś normalnego, że ktoś tak jej bliski umiera.

— Uh, przykro mi — wydukałem, spuszczając wzrok.

— Zdążyliśmy się już z tym pogodzić, potrafimy z tym żyć. Na co dzień, gdy tak o tym nie myślisz, to jest w porządku — odpowiedziała lekko.

— Musisz go bardzo kochać — zauważyłem z uśmiechem.

Alice spojrzała mi w oczy, w których widziałem to silne uczucie.

Zimowy płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz