Rozdział 4

954 66 14
                                    

 Ryan bardzo optymistycznie odpowiedział na zaproszenie. Uznał nawet, że przyjedzie kilka dni wcześniej, by zakosztować włoskich stoków. Ja tego ranka nie mogłem z tego skorzystać. Mój sprzęt był już dość wyjeżdżony, dlatego postanowiłem, że pojadę go nasmarować. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem pod zimny prysznic, by choć trochę się rozbudzić. Później zrobiłem sobie gorącą czekoladę w kubku termicznym oraz zapakowałem moje i Dylana rzeczy do dachowego boxa. Rześkie powietrze zadziałało kojąco na moją przemęczoną twarz, ale dalej nie potrafiłem przestać ziewać. Wsiadłem do granatowego Land Rovera, należącego do mojej rodziny. Przeciągnąłem się ostatni raz przed jazdą i pociągnąłem spory łyk napoju, parząc sobie przy tym język.

Droga była dość długa, gdyż miałem swojego zaufanego znajomego, który od lat zajmował się moimi nartami, czy deską, a mieszkał on w oddalonym mieście.

Włączyłem radio, by droga mi się nie dłużyła i odetchnąłem. Lubiłem jeździć autem, a mała prędkość w ogóle mi nie przeszkadzała. W górach nigdy nie można było czuć się pewnie, dlatego wolałem zachować odpowiednią prędkość. Nuciłem pod nosem, popijając czekoladę i cieszyłem się jazdą.

Nagle mój telefon zawibrował, powiadamiając o nowej wiadomości. Sięgnąłem po komórkę do kieszeni i odblokowałem ekran. Wiedziałem jak bardzo głupim pomysłem jest używanie telefonu za kierownicą, ale gdy zobaczyłem na wyświetlaczu imię Cody'ego, nie potrafiłem tego zignorować.

Od Cody: Nie było Cie na śniadaniu, wszystko w porządku? xx

Uśmiechnąłem się do przedniego lusterka. Patrzyłem kątem oka na klawiaturę i odpisałem:

Do Cody: Nie martw się, nic mi nie jest. Za to porywam Cie popołudniu, jeżeli nie masz nic przeciwko. 

W końcu dojechałem na miejsce. Znalazłem się pod domem starego Toma, który jak nikt inny znał się na sprzęcie narciarskim. Było to przytulne miejsce, gdzie mężczyzna mieszkał z żoną i synem, który chciał iść w ślady ojca. Zadzwoniłem do drzwi i już po chwili siedziałem w warsztacie, czekając na zakończenie pracy. W tym czasie mogłem odczytać odpowiedz chłopaka.

Od Cody: Jestem bardziej niż na tak... xx

Westchnąłem ciężko i przetarłem dłońmi twarz. Strasznie szybko przywiązywałem się do ludzi, co zwykle kończyło się łzami i ogromnym rozczarowaniem. Miałem nadzieje, że tym razem będzie inaczej.

— Jak tam studia, młody? — zapytał Tom, wychodząc z zaplecza i wycierając brudne ręce w szmatkę.

Był to postawny, łysy mężczyzna po czterdziestce. Jego ciało, które w większości było pokryte najróżniejszymi tatuażami, było wysportowane i zadbane.

— Nie jest najgorzej — mruknąłem, uśmiechając się lekko. — Myślę, że sobie radzę.

— Na pewno. Jesteś przecież bystrym dzieciakiem — odparł, co podniosło mnie trochę na duchu. — A jak się miewa twoja mama?

Wdaliśmy się w niezobowiązującą rozmowę o członkach mojej rodziny i życiu w Londynie. Mężczyzna był tak miły, że poczęstował mnie swoimi kanapkami, gdy mój brzuch donośnie upomniał się o jedzenie. Nie sądziłem, że potrwa to aż tak długo, ale Tom miał wiele pracy, a nie chciałem się niegrzecznie wpychać. Na szczęście środy miałem wolne, dlatego nie musiałem się zbytnio spieszyć.

Na dworze zaczęło mocno prószyć, przez co drogi z minuty na minute stawały się coraz bardziej zaśnieżone. Gdy spakowałem wszystko i podziękowałem mężczyźnie uściskiem dłoni, spojrzałem zniechęcony na jezdnię. Nie lubiłem jeździć w takich warunkach, strasznie łatwo było o wypadek. Nie przekraczałem prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, przez co spóźniłem się nawet na obiad. Gdy wszedłem do stołówki, nikogo już tam nie było, pomijając moją mamę, która właśnie wzięła się za sprzątanie.

Zimowy płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz