Rozdział 5

183 16 0
                                    

Powoli odzyskiwałam świadomość. Przed oczami widziałam tylko rozmazane kształty. W końcu odzyskałam normalne pole widzenia. Leżałam w małym przytulnym pokoju, przykryta białą puchową kołdrą, a obok mnie krzątała się kobieta w kitlu, takim jak noszą lekarze.
Miała fioletowe skrzydła motyla, granatowe włosy, z których sterczały Koźle rogi i jasno zieloną skórę.
-Widzę, że panienka już wstała. Jak się panienka czuje? -Zapytała
-D...d...dobrze. -Zająkałam. -Kim jesteś? Co to za miejsce? I jak się tu znalazłam.
-Nazywam się Nasturcaja. Jesteś w Omnimanorindastris, ośrodku dla ludzi takich jak ty.
Nie to pewnie kolejne miejsce tortur. Myślałam.
-Trzy dni temu zabraliśmy cię z fabryki mocy Cassidy. Tu będziesz bezpieczna. -Kontynuwała Nasturcja.
Trzy dni?!
-Trzy dni byłam w śpiączce?! To niemożliwe....
-Możliwe moja droga Caroline. Twój organizm wiele wycierpiał. Badania, to znaczy tortury, niedożywienie, brak wody w organizmie, a niedawno jeszcze nie dotlenienie. Po za tym masz obite żebra, więc lepiej nie wstawaj dopóki nie skończę cię leczyć, a potrwa to krótko.
Podeszła do mnie i przyłożyła swoje ręce do klatki piersiowej, poczułam krótki, ale ostry ból i ujrzałam światło w kolorze zieleni wydobywające się z dłoni Nastki.
-Już po wszystkim. -Powiedziała po chwili.
Patrzyłam na nią pytająco, a ona rzekła.
-Mam moc uzdrawiania. -Uśmiechnęła się do mnie. -Ale to nic przy twoich umiejętnościach, wkładasz żywiołami. Ahhh jak ja marzę, by także móc mieć taką moc, ale nie ma się wszystkiego w życiu.
I znowu to słyszę. Nie jestem taka wyjątkowa, gdybym była pomogła bym Chrisowi, nie dałabym tak łatwo powalić się tej szmacie Cassidy i w końcu nie pozwoliłabym strażnikom zabić mojej rodziny. A jednak.
Nasturcja spojrzała na mnie tak jakby wiedziała o czym myślę i powiedziała.
-Nie szkolona moc, ukażę się później ale z większą siłą, tym bardziej ta twoja uwierz w to, że jesteś wyjątkowa skarbie. Muszę już iść do zobaczenia.
I wyszła.
Zostałam sama w pokoju patrzyłam w bordowy sufit i myślałam nad czymś ważnym, tylko teraz nie pamiętam już nad czym, ponieważ chwilę później usłyszałam pukanie i w drzwiach staną Chis. Ubrany w obcisły
t-shirt w kolorze brudnego beżu, koszulka odsłaniała jego mięśnie. Był taki sexowny...... Chwila, stop co ja mówię?! Jego włosy były w nie kładzie co dodawało mu uroku, jego oczy były rozpromienione, a jego uśmiech, szczerze skierowany do mnie. Ahh...Miałam ochotę... Stop!
-Cześć. Cieszę się, że już wstałaś.
Martwiłem się.
Zarumieniłam się. Martwił się o mnie, ale czemu?
-Dziękuję, ale niepotrzebnie się o mnie martwiłeś. Jak widzisz jestem cała i zdrowa.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Ty mnie tu przyniosłeś? -Zadałam pytanie.
-Tak.
-Co się stało z Cassidy?
-Udało jej się uciec. Niestety.
-Jaką masz moc?
-Destrukcji i naprwczą. Mogę niszczyć i naprawić to co zniszczyłem. Trzy dni temu próbowałem zniszczyć tak Cassidy niestety z marnym skutkiem.
Przez chwilę nikt nic nie mówił.
-Pójdę już odpocznij. Pa. -Powiedział i wyszedł.
Zostawił mnie samą z chaosem myśli w głowie.
=======================
Hejo. I oto kolejny już rozdział. Lajkujcie i komentujcie oraz obserwujcie mnie.
I mam do was pytanie o krótką historię świąteczną.
Wolicie bym napisała historię "Mikołajka. Szczęście to dawać radość."
Czy "Święty Mikołaj. Historia według mnie"
Piszcie w komentarzu lub do mnie.

Elementorum. Naznaczona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz