Rozdział VII

432 33 11
                                    


Puk, puk.

Mały, brązowo-szary ptaszek o czarnym dziobie puka delikatnie w szybę, jakby prosząc o trochę okruchów chleba. Uśmiecham się pod nosem, otwieram okno i kładę na drewnianym parapecie świeży kawałek pieczywa, po czym wracam na łóżku i przyglądam się zwierzętom. Czuję, jak silne ręce oplatają się wokół mojego brzucha i przyciągają do siebie. Azjata całuje mnie delikatnie w szyję wowołując u mnie niesamowite uczucie spokoju i bezpieczeństwa.

-Dzień dobry, doborczyńco - szepcze mi cicho do ucha.
-Dzień dobry - odpowiadam przekrzywiając głowę tak, aby widzieć twarz chłopaka - jak ci minęła noc? - pytam.
-Świetnie - stwierdza i całuje mnie delikatnie jak piórko - a Tobie?
-Idealnie.

Po chwili ciszy Minho wstaje i kieruje się do łazienki. Kilka minut potem wychodzi i ponownie skałda na moich ustach delikatny pocałunek.

-Wychodzę, mała - informuje mnie - bądź grzeczna.
-Zastanowię się - droczę się z nim.

Azjata popycha mnie na łóżko i łapie za nadgartki uniemożliwiając mi wyrwanie się.

-Powtórzysz? - prosi uśmiechając się łobuzerko - nie dosłyszałem.
-Grzeczniejszego dzieciaka jeszcze nie spotkałeś - bronię się.

Chłopak pusza mnie i zaczyna się śmiać, po czym macha mi na pożegnanie i wychodzi. Wzdycham głośno i wydymam policzki. Nienawidzę tego, kiedy wychodzi zostawiając mnie na cały dzień samą. Nie wiedząc co ze sobą zrobić ubieram pierwsze lepsze ciuchy i wychodze przed domek, po czym, jak zwykle siadam na krześle i wpatruję się w budzący się do życia świat.

***

-Saki? - mówi Lauren szturchajac mnie lekko w ramię.

Otwieram oczy i odruchowo przecieram je dłonią.

-Zasnęłam - chichoczę cicho wstając z krzesła.

Przyjaciółka kręci lekko głową, po czym łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Jestem zdezorientowana, nie mam pojęcia co się dzieje, gdzie zmierzamy.

-Lauren? - mówię - gdzie idziemy?
-Zobaczysz - odpowiada tajemniczo.

Wbiegamy do lasu. Z trudem udaje mi się wymijać drzewa która jakby wyrastają przede mną kiedy odwróce wzork. Moje ramiona są podrapane od licznych starć z gałęziami. W końcu wylatujemy z obszaru obrośniętym lasem i moim oczom ukazuje się najpiękniejszy widok jaki dane mi było ujrzeć. Piękna, zielona polana rozciąga się jakby w nieskończoność. Stoi na niej tylko jedno, ogromne, stare drzewo. A obok niego...May staw. Nie mogąc się powstrzymać biegnę w tamtą stronę i bez ostrzeżenia zanurzam się w wodzie.

-Saki! - krzyczy moja przyjaciółka - zwiariowałaś?

Śmieję się. Moje płuca wręcz rozrywa czyste, świeże i swojskie powietrze. Ukazało się ono wraz z orzeźwiającą wodą. Ciemnoskóra nie czekając dłużej robi duży rozbieg i rozchlapując wode na wszystkie strony dołącza do mnie.

-Jak znalazłaś to miejsce? - pytam się jej rozpromieniona.
-Spacerowałam po lesie, aż w końcu wylazłam na tą polanę - wyznała uśmiechając się szczerze.
-Tu jest tak świetnie - zachywam się.
-To prawda.

***

-Dlaczego jesteś cała mokra? - dziwi się Azjata łapiąc mnie za ramiona - coś się stało?

Chichoczę cicho i kręcę przecząco głową.

-Nie. Wszystko dobrze - uspokajam go.
-Miałaś nie rozrabiać - wzdycha głośno.
-Nie rozrabiałam. Byłam z Lauren - oświadczam wydymając policzki - byłam grzeczna, serio.
-Na pewno? - pyta uśmiechając się łobuzersko.

Nowy Świat [The Maze Runner]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz