Chapter 4

1.8K 135 39
                                    



     Nastał ranek. Delikatne, jasne światło rozjaśniało pokój Dereka, który spał jak dziecko. Telewizor wciąż był włączony. Tym razem utworem, który cicho grał w sypialni był „Heat of the moment". Po chwili muzykę zagłuszył głośny dźwięk budzika, który stał na etażerce obok łóżka. Mężczyzna szybkim ruchem dłoni zrzucił go na podłogę, jednak ten nie przestawał hałasować. Derek był zmuszony podnieść się z łóżka. Ospale usiadł i przetarł oczy, po czym nachylił się by rękami dosięgnąć zegarka, tak by nie musieć zdejmować nóg z legowiska. Było w pół do dziewiątej, więc planował za około dwie godziny wyjść na autobus i pojechać do szpitala odwiedzić tego chłopaka. Najpierw szybki prysznic. Pomyślał podnosząc się z łóżka.

     Chłodna woda postawiła go na nogi. Odpuścił sobie śniadanie w domu, wolał zjeść w szpitalu ze Stilesem. Dzisiaj mężczyzna chciał wyglądać naprawdę dobrze. Sam nie do końca wiedział czemu, może dlatego, by ciemnooki nie wziął go za bezdomnego, po tym jak zobaczył go brudnego i wyczerpanego na przystanku. Choć powód mógł być inny, Derek nie chciał tego przyznać, ale coś intrygowało go w tym chłopaku i chciał pokazać się mu z jak najlepszej strony. Miał na sobie czarne, dopasowane spodnie, można by pomyśleć, że były szyte na miarę. Najlepsze jakie posiadał w swojej skromnej garderobie. Szary sweter, z mięciutkiego materiału, który założył na siebie pierwszy raz od tamtej pamiętnej imprezy urodzinowej Petera. Mimo, że odbyła się ona trzy lata temu, Derek pamięta, gdy stanął w drzwiach i zobaczył wszystkich w luźnych strojach, bujających się w rytm muzyki. Pamięta także żarty Petera, który nabijał się, że jego siostrzeniec jest sztywnym kawalerem z trzema kotami i nie pamięta już jak się bawić. Założył na siebie swoje czarne lakierowane buty. Najdroższe jakie dotąd kupił. Następnie udał się do sypialni, by dobrać szalik... Tak zdecydowanie miał fioła na ich punkcie. Dzisiaj postanowił wziąć czerwony, bawełniany, ten który dostał od swojej dziewczyny na urodziny. Użył najlepszych (z resztą jedynych) perfum jakie miał, po czym wyszedł z mieszkania.

   Na zewnątrz pogoda była świetna jak na środek zimy. Jest to trochę dziwne, bo rok temu o tej porze był już śnieg. A dziś ani nie świeciło słońce, ani nie wiał wiatr. Zazwyczaj, gdy na dworze jest jak dziś, mężczyzna spaceruje po parku, który jest parę ulic dalej. Powietrze w takie dni wydaje się inne, świeższe. Na przeciwko przystanku znajdował się sklepik, w którym Derek zazwyczaj robił zakupy przed pracą, a dzisiaj chciał kupić tam coś dobrego dla siebie i Stilesa.


- Witaj chłopcze – powiedział zachrypniętym głosem, starszy mężczyzna zza lady.

- Cześć Frank. Jak samopoczucie? Układa ci się z Beth czy wciąż sytuacja jest napięta? – zapytał Derek pokazując swoje śnieżno-białe zęby.

- Jest stabilnie. Przynajmniej już mnie nie straszy wyjazdem do matki i nie wydziera się na mnie – zaśmiał się mężczyzna.

- To samo co zawsze? – spytał z uśmiechem poprawiając swój siwy wąs. Derek znał Franka odkąd się tu przeprowadził, jego sklep od razu przypadł mu do gustu i od tamtego czasu większość artykułów spożywczych kupuje tylko u niego.

- To co zawsze, ale dziś poproszę wszystko dwa razy – rzekł Derek, a na jego twarzy widać było dwa, delikatnie różowe rumieńce, z których pojawienia się, sam nie zdawał sobie sprawy. Starszy mężczyzna skinął głową i sięgnął za siebie do koszyka po 4 jeszcze ciepłe croissanty.

- Znalazłeś sobie kogoś nareszcie? Chciałbym dożyć twojego ślubu. – powiedział, po czym zapakował rogale do dwóch osobnych torebek i położył na ladzie. Następnie poszedł do lodówki i wyjął jogurty poziomkowe.

He Stole My Money I Stole His HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz