Biegnę wąską ścieżką przez las, a nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa. Ktokolwiek mnie goni na pewno nie ma dobrych zamiarów. Skręcam w ledwo widoczną dróżkę, która na skróty prowadzi do miasta i już po chwili w oddali zaczynają migać światła samochodów i wysokich biurowców. Nagle coś ciężkiego przelatuję po mojej prawej i zatrzymuję się czując ból przy uchu, a kiedy dotykam, na palcach czuję lepką maź. Krwawię.
I wtedy padam na ziemię, zupełnie bez powodu, jakby przewrócił mnie podmuch wiatru. Rozglądam się, ale w pobliżu nikogo nie ma. Wstając otrzepuję z grubsza kolana i z zamiarem dalszej ucieczki obracam się ale coś zagradza mi drogę. Cofam się przerażona. Na przeciwko mnie stoi nieznajoma postać, sądząc po budowie mężczyzna. Długa, ciemna szata z granatowym kapturem powiewa nanim powodując gęsią skórkę na moich rękach. Twarz ma czarną, niemal niewidoczną, jakby była popiołem unoszącym się w powietrzu, a widoczne są tylko oczy o kolorze błękitu. Nie przypominają jednak rajskiego źródła ani czystego nieba, tylko otchłań, z której nie ma ucieczki. Kątem oka widzę, że kołomnie leży dość gruba gałąź, więc podnoszę ją z nadzieją, że ułatwi mi ewentualną walkę. Ale nieznajomy nawet się nie rusza. Stoi na środku jedynej drogi ucieczki. Ruszam próbując go ominąć i już myślę, że mi się udało, kiedy on wykonuje kilka szybkich i zwinnych ruchów rozkładając mnie na łopatki. Jestem przerażona ale nie potrafię krzyknąć. Napastnik staje nade mną i wypowiada pierwsze, jak do tej pory zdania:
-To kiedyś do ciebie wróci. I to wcześniej niż myślisz.
I znika. Rozpływa się w powietrzu. Wstaję i nie ruszam się przez kolejne kilkanaście minut analizując słowa zjawy. Już je kiedyś usłyszałam, kilka miesięcy temu, przed wakacjami.
Zamykam oczy, a ziemia jakby osuwa mi się spod nóg. Rozglądam się. Znów jestem w domu Jordana Westa na jego co rocznej imprezie. Stoję w spiżarni i patrzę na siebie. Na drugą siebie, która jak wtedy, wymienia ślinę z jednym z członków szkolnej drużyny pływackiej. Pamiętam tą sytuację doskonale ale chciałam o niej zapomnieć. Ukryliśmy się tam aby nikt z gości nas nie nakrył. Teoretycznie nie robiliśmy nic złego, ale on nalegał by się przenieść. Wiem co zaraz się wydarzy więc podchodzę do nich krzycząc aby przerwali, ale nie zwracają na mnie uwagi, jakby mnie tam nie było. Nagle drzwi otwierają się a ja zaczynam rozumieć,że jest za późno. Do środka wchodzi Peyton McCullar. Kiedy ich zauważa jej oczy robią się większe a papierowe kubki, które trzymała spadają na ziemię.
-Keegan– szepcze patrząc z niedowierzaniem na chłopaka, który odrywa się od dawnej Maydeline. Patrzy zmieszany na Peyton, ale nic nie odpowiada tylko wymija ją i wychodzi. Dziewczyna jest bliska płaczu ale mówi:
-To kiedyś do ciebie wróci. I to wcześniej niż myślisz.
A teraz kiedy znów stoję pośrodku lasu te słowa zdają się wiercić dziurę w mojej głowie.
-Maydeline Upturn? - słyszę za sobą ciepły, kobiecy głos. Obracam się szybko i widzę dość wysoką kobietę w kruczoczarnych, upiętych w kucyka włosach.
-Marlene – przedstawia się, podając szczupłą dłoń. - Jestem...
Przerywa jednak wpatrując się w mój nadgarstek. Widnieje na nim granatowy znak, którego wcześniej nie było. Ma kształt dwóch strzałek przecinających się pod literą „n".
- Co to jest? - pytam przerażona.
-Nie mamy czasu – odpowiada oniemiała Marlene – musisz ze mną pojechać.
- O czym ty mówisz, kim w ogóle jesteś? - cofamrękę.
-Przed chwilą miałaś do czynienia z Wojownikiem Przeszłości. Ścigają wybranych przez siebie ludzi, którzy popełnili trochę błędów. Naznaczyli cię znakiem, co znaczy, że to nie było wasze ostatnie spotkanie. Będącię ścigali tak długo, dopóki nie naprawisz tego co zrobiłaś,lub jak częściej bywa – nie skończysz ze sobą. Armia sądzi, że ludzie z przeszłością nie mogą żyć bez konsekwencji swoich czynów albo nie mogą żyć wcale. - kontynuuje– dlatego musisz pojechać ze mną do Praeteritum. To akademia, w której uczymy panować nad nowymi umiejętnościami i bronić się przed Wojownikami.