Przypomina trochę salę gimnastyczną mojej starej szkoły. Jest jednak kilka znaczących różnic: wszędzie stoi pełno czarnych manekinów, grubych mat a po lewej stronie znajduje się coś przypominającego tor przeszkód. Widzę grupę osób stojących w rogu więc idę w ich stronę. Tym razem przedział wiekowy został zawężony, są to ludzie mniej więcej w moim wieku. Wielu chłopaków, dość dużo dziewczyn. Podchodzę do jednego z wysokich blondynów i klepię go po ramieniu. Odwraca się a ja pytam:
-Uhm, hej wiesz może gdzie mogłabym się przebrać?
-Nowa! - krzyczy uśmiechnięty od ucha do ucha - ale super, jestem Joshua, poczekaj.
Odchodzi do jakiegoś innego chłopaka i mówi coś szybko a po chwili wracają razem i ten drugi mówi:
-Eric - podaje dłoń a kiedy robię to samo składa lekki pocałunek na grzbiecie mojej - zawsze do usług.
-Taak do czasu, kiedy będziesz w stanie - mówi jakiś dziewczęcy głos. Niebieskooka brunetka opiera się ramieniem o ramię Erica i uśmiecha się do mnie.
-Jestem Sally - mówi odgarniając włosy z twarzy - chodź pokażę ci szatnię.
Ruszam za Sally i patrząc na nią zaczynam mieć kompleksy. Ma świetną figurę ale nie jest przesadnie chuda, wręcz przeciwnie. Jest szczupła, umięśniona i przy tym wszystkim porusza się z wielką gracją. Otwiera przede mną pojedyncze, białe drzwi i czeka aż wejdę a po chwili do mnie dołącza.
Szatnia jest bardzo duża i przestronna. Na długich ławkach pod ścianą leżą porozwalane ubrania reszty dziewczyn, torby, a nawet kilka książek. Widzę podłużne lustro, które wygląda jakby było myte co chwilę, jest wprost nieskazitelne.
- Przebierz się i koniecznie zwiąż włosy, Dakota Shermell nie lubi nieposłuszeństwa - mówi Sally - idiotka. Widzimy się na sali.
Sally wychodzi zostawiając mnie samą. Szybko zrzucam z siebie ubrania i kładę je na wolnej części ławki. Ubieram przygotowany strój sportowy i zgodnie ze wskazówkami związuję niesforne włosy w luźny kucyk z prześladującą mnie myślą o strasznej nauczycielce, na którą Sally ma tak cięty język. Poprawiam pogniecioną koszulkę i decyduję się na wyjście z szatni. Powinnam tu wspomnieć, że czasem mam opóźniony zapłon i tak też jest teraz. Kiedy staję na sali sportowej wszyscy ustawieni są w szeregu, w równej linii a przed nimi widzę kobietę trochę po dwudziestce w szarym dresie i blond włosach. Jest ładna, jednak sprawia wrażenie poważnej, aroganckiej i jakby...wrednej? Nagle mnie dostrzega i już wiem, że mam przerąbane.
-Nie toleruję spóźnień, dyskusji i nie przychodzenia na zajęcia z błahych powodów - mówi głównie do mnie ale też do reszty -nie obchodzi mnie czy boli was brzuch czy noga albo czy zerwała zwami dziewczyna, moim zadaniem jest was wyszkolić najlepiej jak umiem i zamierzam to zrobić, więc jeśli któreś z was zginie na wojnie, to na pewno nie przez małą sprawność fizyczną lub brak umiejętności walki. A TERAZ DZIESIĘĆ OKRĄŻĘŃ!
Jej krzyk poniósł się po całej sali i był tak donośny i wyraźny,że wszyscy podskoczyli i od razu zaczęli wykonywać polecenie. Biegnę na końcu a po pięciu okrążeniach zaczynam tracić dech i piecze mnie w płucach. Efekt wieloletniego olewania wychowania fizycznego w starej szkole i złych nawyków żywieniowych. Ale nie jestem jedyna. Kilka innych osób wlecze się razem ze mną na szarym końcu. Udaje nam się jednak dobiec dziesiątego kółka i stajemy zdyszani przed panią Shermell.
-Minie wam - mówi ze złośliwym uśmiechem na twarzy, patrząc na nasze żałosne próby załapania oddechu - ćwiczenia rozciągające, macie na nie cztery minuty, a po upływie czasu chcę widzieć wszystkich przy manekinach. Raz, dwa, raz, dwa!