Life as we know it ➼ 4

293 17 0
                                    

  Thea obudziła się, mając w pamięci tylko urywki. Wiedziała, że została porwana oraz że był tam Roy i że została uratowana przez Arrowa. Nie umiała sobie tylko wytłumaczyć wspomnienia, w którym zobaczyła twarz brata.
Huczało jej w głowie. Czuła się zdezorientowana.
- Gdzie jestem? – powiedziała powoli. Nie poznawała dziwnego pokoju ani blatu, na którym leżała.
- Thea? – odpowiedział znajomy głos. – Dzięki bogu, że jesteś przytomna. Odpadłaś na długie godziny i byliśmy śmiertelnie przerażeni.
Thea powoli usiadła, mając nadzieję, że znowu nie zemdleje. Próbowała odepchnąć od siebie wspomnienia martwego mężczyzny ze strzałą w oku, to było zbyt przerażające.
- Felicity? – prawie szepnęła, patrząc prosto w oczy swojej bratowej.
Felicity odetchnęła z ulgą.
- Mówiłam chłopakom, by zawieźli cię do szpitala, ale Oliver uważał to za zły pomysł, Roy panikował i... jak się czujesz?
Dziewczyna nie była pewna jakiej odpowiedzi udzielić.
- Co się stało?
Felicity zawahała się. To nie była jej rola, by o tym mówić. Już wariowała gdy Oliver poinformował ją, że powiedział prawdę Royowi, a wytłumaczenie tego Thei będzie jeszcze o wiele trudniejsze.
- Diler narkotykowy zamierzał cię porwać. – Oliver wszedł do pokoju, miał na sobie dżinsy i szarą koszulkę. Za nim wszedł Roy, uśmiechając się w stronę Thei.
- Tak się cieszę, że jesteś bezpieczna – powiedział i podszedł do niej. Thea otoczyła go ramionami, przyciskając go bliżej.
- Nie pamiętam, co dokładnie się stało – przyznała. – Byłeś tam ze mną i... - Powoli odsunęła się, by mieć lepszy widok na brata. – ... ty też. Ale dlaczego?
Oliver wymienił krótkie spojrzenie z Felicity, która przytaknęła. Nie była całkowicie przekonana, by wtajemniczyć Theę w sekret, ponieważ bała się, że to zniszczy ich relację, ale jeśli on coś postanowi, to nic go nie powstrzyma.
- Roy, potrzebuję twojej pomocy z czymś. – Powiedziała Felicity i wskazała na drzwi.
Roy pocałował Theę w policzek i podążył za Felicity na zewnątrz. Tak bardzo jak chciał zostać, tak wiedział, że to była sprawa między Theą a Oliverem.
Thea w końcu poczuła się wystarczająco dobrze, by wstać.
- Gdzie jesteśmy i co się dzieje? – była bardziej niż zmieszana. Roy, handlarz narkotyków, porwanie, Zielona Strzała i Oliver. Wiedziała, że jest oczywista odpowiedź, puzzle powoli układały się w jej głowie, ale odmawiała sobie w to uwierzyć.
- Co to za miejsce? – zapytała, mając nadzieję, że jej brat powie coś bardziej logicznego, niż wytłumaczenie, które rodziło się w jej głowie.
- To piwnica Verdant'u. – odpowiedział, śledząc ją wzrokiem.
Chodziła wokoło, patrząc na wszystko. Komputery, bronie, szczególnie strzały. Zamknęła na chwilę oczy.
- Kilka lat temu, wpadłam na głupi pomysł, że wyspa zagmatwała ci w głowie, rozwinąłeś dwie osobowości i przebierałeś się w nocy jak dziwny Robin Hood, ale kiedy spojrzałam w twe oczy, myślałam – nie, mój brat nie kłamałby tak wobec mnie, mój brat nie zabija ludzi. – W oczach stanęły jej łzy. – Mam jedno pytanie, dlaczego mi kłamałeś? Mnie, z wszystkich ludzi do wyboru?
Podeszła do niego, patrząc mu prosto w oczy.
- To oczywiste, że Felicity wie, założę się że Diggle też. Oraz Tommy... Boże, to dlatego on już z tobą nie rozmawia, prawda? Ponieważ Zielona Strzała zabiła Malcolma Merlyna. Ty zabiłeś ojca Tommy'ego... - zasłoniła dłonią usta.
Oliver nie miał pojęcia co powiedzieć lub zrobić. Jego mała siostrzyczka patrzyła na niego jak na kogoś totalnie obcego. Dawno już się tak nie czuł.
- Nie miałem wyboru. Malcolm chciał wysadzić w powietrze Glades z wszystkimi jego mieszkańcami...
Thea potrząsnęła głową.
- Rozumiem to... naprawdę. On był szalony, okej... Po prostu, zobaczyłam jak dzisiaj kogoś zabiłeś... Wiem że zrobiłeś to, by mnie uratować, ale... Nie rozumiem jak może to być dla ciebie takie proste.
Delikatnie dotknął jej ramion.
- Nigdy nie jest łatwo odebrać komuś życie, ale zrobiłbym to jeszcze raz, jeśli oznacza to uratowanie ciebie – przyznał.
Thea tylko kiwnęła. Jakoś to rozumiała. Jeśli role by się odwróciły, prawdopodobnie zrobiła by to samo.
- Przepraszam, że kłamałem. Chciałem, byś była bezpieczna. Nigdy nie chciałem wciągać cię w to życie. – Powiedział i po jej spojrzeniu poznał, że go rozumie. Thea mogła być bardziej dojrzała, niż inni czasem uważają. Zobaczyła i zrozumiała rzeczy, których większość ludzi by nie ogarnęła.
- Dlaczego w ogóle to zacząłeś? Wyspa to nie był jakiś obóz dla superbohaterów, prawda? – zażartowała, co dla Olivera było dobrym znakiem.
- Nie, zrobiłem to, bo byłem winny tacie. – I wtedy zaczął opowiadać jej o wszystkim. Prawdziwe okoliczności śmierci taty, o Slade, Shado i Yao Fei, o torturach, stracie i wszystkim, co zniósł w ciągu pięciu lat rozłąki.
Thea była niezwykle cicha, gdyż rozumiała, że to jego czas, by się wygadać. Czekała przez lata, by się przed nią tak otwarł i jej życzenie w końcu się spełniło.
Nie komentowała, powstrzymywała łzy, gdy mówił o ich ojcu i właściwie czuła wielką dumę. Jej brat uratował niezliczoną liczbę osób, uratował Roya dla niej i kontynuował czynienie dobra. Tak, zabijał ludzi i tak, nie zgadzała się z wszystkimi jego metodamo, ale była szczęśliwa, że w końcu podzielił się z nią swymi sekretami.
Gdy tak rozmawiali przez całą noc, Thea czuła się bliżej brata niż kiedykolwiek.

➼➼➼

- Chcę w tym uczestniczyć – powiedział Roy, gdy oglądał Olivera trenującego ze swymi strzałami. Wciąż był to dla niego dziwny widok, brat Thei, którego zawsze uważał za relatywnie delikatnego i nieszkodliwego gościa, strzelający z łuku jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem.
- Absolutnie nie – odpowiedział Oliver.
Roy przechadzał się w tę i powrotem.
- Diggle i Felicity też są w to zamieszani. – kłócił się.
Oliver odłożył łuk i chwycił butelkę wody.
- Diggle jest wyszkolonym żołnierzem, a Felicity komputerowym geniuszem. Ty zaś jesteś dzieciakiem z Glades, może i wiesz jaki przetrwać na ulicach, ale nie masz z goła żadnego wyszkolenia.
Roy nie lubił tonu Olivera. Traktował go jak dziecko, jak kogoś kto idealizował swojego bohatera bez myślenia o konsekwencjach, ale Roy dokładnie wiedział, gdzie należał, gdzie było jego miejsce w życiu.
- Uratowałeś mnie. Dałeś mojemu życiu nowy cel i proszę, pozwól mi pomagać ci czynić dobro".
- To nie zabawa i przelewki, Roy – Oliver tracił wobec niego cierpliwość. – Każdego dnia, gdy jestem na zewnątrz, ryzykuję życie. To nie tylko przebieranie się i straszenie niegrzecznych przestępców, to ciężka i okrutna praca, a czasami widzi się okropne rzeczy. W mojej głowie są obrazy, których nigdy nie zapomnę. Może miałeś ciężkie życie, ale nic nie wiesz. Czaisz? – minął go. – I nie będę ryzykował twojego życia, specjalnie przez wzgląd na Theę.

➼➼➼

Felicity siedziała w swoim biurze. Miała mnóstwo pracy, ale nagle wydawała się zbędna. Wpatrywała się w mały patyczek w jej dłoni. Całe jej ciało się trzęsło.
Zaczęła się czuć dziwnie jakoś dwa tygodnie temu, ale zwalała to na grypę, która szerzyła się w Queen Company, nigdy nie myślała, że to będzie TO.
- Felicity, chcesz jakiś lunch, moja droga? – do środka wszedł Walter, z wielkim uśmiechem na ustach. Kochał Felicity, dla niego była najlepszą rzeczą jaka przytrafiła się jego pasierbowi oraz lubił spędzać z nią czas. Była zabawna i błyskotliwa, zawsze podnosiła go na duchu.
Felicity spojrzała na niego wielkimi oczami.
- Co?
Walter natychmiast się zaniepokoił.
- Felicity, jesteś blada. Czy źle się czujesz?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Po części była szczęśliwa z nowej sytuacji, po części przerażona.
Kiedy nie odpowiedziała, Walter uklęknął przed nią. Wtedy spostrzegł patyczek. Nie odłożyła go, nie była w stanie się tego pozbyć.
- Czy to test ciążowy? – spytał z niedowierzaniem.
Potaknęła ostrożnie. Słowa wypowiedziane przez kogoś innego stały się nagle bardzo rzeczywiste.
Twarz Waltera rozjaśniła się. Wciągnął ją w mocny uścisk.
- Gratulacje, kochana. – Jego głos brzmiał tak wesoło, że Felicity nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
- Dzięki, Walter. – powiedziała. – Myślę, że jestem po prostu trochę w szoku. Oliver i ja nigdy nie rozmawialiśmy na temat dzieci... jedyną osoba, która o tym dyskutowała codziennie jest moja matka i wiesz, że kiedy ona zaczyna to już się nie uciszy, ale my nigdy.. i nie mam pojęcia, jak on zareaguje, boję się i...
Walter uścisnął jej ramiona.
- Oddychaj, słońce. Dziecko to cudowna rzecz i jestem pewny, że Oliver będzie wstrząśnięty.
Felicity chciała mu uwierzyć, chciała wierzyć, że Oliver się ucieszy, ale część niej nie umiała sobie tego wyobrazić. Dla każdej innej młodej pary dziecko byłoby pewnie kolejnym etapem ich związku, ale ona była poślubiona Zielonej Strzale. Jej mąż miał najbardziej niebezpieczną pracę, jaką można sobie wyobrazić, plus wciąż był skrzywdzony po latach tortur i przetrwania na wyspie, która była jak piekło na ziemi, więc nie była pewna czy dziecko pasowało do jego planu.
- Wiem, że nie jestem jego prawdziwym ojcem, ale... - zaczął Walter.
- Będziesz świetnym dziadkiem – wtrąciła się mu Felicity. Nie mogła powiedzieć nic złego, nie do Waltera. Myśl o wnuku zachwycała go i nie chciała mu odebrać tej radości.

➼➼➼

Felicity chodziła w tę i spowrotem. Miała wszystko zaplanowane, idealna kolacja, miła muzyka, troszeczkę flirtu i wtem zrzuciłaby na niego bombę.
Gryzła paznokcie, zwyczaj który miała jako nastolatka i myślała, że porzuciła lata temu. Ale w końcu to była bardzo trudna sytuacja.
Położyła dłonie na brzuchu. Nigdy jeszcze nie czuła takiego zdenerwowania. „Wszystko będzie w porządku... on zrozumie to i będzie szczęśliwy... Szkoda, że nie możesz powiedzieć czegoś, by dodać odwagi twojej tchórzliwej mamie, Arrow Junior".
Spojrzała na zegarek, Oliver już się spóźniał. „Głupio, Oliverze..." Wymamrotała do siebie i usiadła, stukając nerwowo stopami. Bała się, że straci całą odwagę, by mu powiedzieć jeśli nie zjawi się w przeciągu minuty.
Nikt, oprócz Waltera, nie wiedział jeszcze o ciąży. Nawet jej mająca obsesję na punkcie dzieci matka.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział Oliver wchodząc. Szybko pocałował ją w policzek i rzucił w kąt kurtkę.
- Sprawy lisa? – spytała, mając nadzieję, że nie zauważy w niej żadnej zmiany. Jak to szło z tymi całymi ciężarnymi kobietami i ich specjalnym błyskiem?
- Nie. - Zrobił sobie drinka, wyglądał na wycieńczonego i Felicity prawie uznała, że to dobry powód by mu dziś nic nie mówić. – Jeden z nowych w klubie zrobił złe zamówienie i nagle pozostaliśmy bez lodu, za to w totalnym chaosie.
Dziwne było, że Oliver dla odmiany mówił o zwykłej pracy. Bycie Zieloną Strzałą czasami wydawało się bardziej realne niż bycie Oliverem Queenem.
- Ale wszystko już w porządku? – spytała, marząc o tym, by mogła wypić trochę alkoholu by uspokoić nerwy.
- Tak. Diggle'owi i mi udało się zdobyć lód i zaciągnąłem Roya i Theę do ogarnięcia dzisiaj klubu. – Uśmiechnął się do niej. – Chciałem spędzić z tobą więcej czasu.
Felicity zaśmiała się nerwowo.
- To cudownie. Tylko my. Tylko nas dwoje, będąc dokładnym, bo to czym jesteśmy, dwoje jako ty i ja, żadnej trzeciej osoby.
Oliver zachichotał.
- Kocham chwile, gdy mówisz takie nonsensy. A więc, co na kolację? Umieram z głodu.
Rzadko widziała go tak zrelaksowanego i nienawidziła możliwości zestresowania go. Ale to musiało się stać.
- Oliver, muszę coś ci powiedzieć. – To nigdy nie był dobry początek.
Spojrzał na nią wielkimi oczami, ciekawy i nieświadomy tego, co się działo. Natychmiast opuściła ją odwaga. „Plan B..." – pomyślała.
- Mam prezent dla ciebie. – Uśmiechnęła się krótko i wstała.
Śledził ją wzrokiem. Przetrząsał pamięć, mając nadzieję, że nie zapomniał jakiejś rocznicy i może również oczekiwała prezentu. Był okropny w zapamiętywaniu takich rzeczy.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba.. – podała mu małą paczuszkę.
-Oliver odpakował ją szybko, wciąż modląc się, że o niczym nie zapomniał. Uniósł brwi na widok prezentu. Nie oczekiwał niczego, ale to było prawdziwe zaskoczenie.
- Zielony pajacyk z kapturem?
- Sprzedają takie w centrum handlowym. Gadżety Zielonej Strzały.
Oliver zaśmiał się.
- To jest spoko, ale miałbym więcej zabawy z plastikową figurką. Nie wcisnę się chyba w ten kostiumik.
Nie zrozumiał. Felicity nie potrafiła uwierzyć jak czasem mężczyźni mogą być niedomyślni, szczególnie jej facet.
- On nie jest dla ciebie.
- Dla kogo więc? Roya? – śmiał się nawet głośniej. Oliver był w tak dobrym humorze, że nie zauważył, że Felicity wyglądała z każdą sekundą coraz bardziej niekomfortowo.
Wzięła ostatni głęboki wdech,
- Właściwie to myślałam, że powinniśmy dodać nowego członka do załogi.
Oliver przestał się śmiać i spojrzał na nią zaskoczony.
- Co masz na myśli?
Felicity znowu przygryzła paznokcie. Głupi nawyk.
- Myślę, że nasz team potrzebuje nowego członka, albo raczej będzie miał jednego, choćby nie wiem co, dokładnie za osiem miesięcy i tydzień od teraz, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale wiesz, że to się może zmienić, może on lub ona będzie chcieć dołączyć troszeczkę wcześniej lub później, tak jak ty zawsze i...
Oliver położył palec na jej ustach, uciszając ją. Jego twarz była biała jak papier. Wpatrywał się w nią, poruszając ustami, lecz nic nie mówiąc.
Felicity nie mogła nic odczytać z jego twarzy. Czy był oszalały? Zszokowany? Może nawet zły? Chciała, by powiedział cokolwiek.
- Oliver?
- Felicity, czy jesteś w ciąży? – Nagle poczuł się głupio zadając to pytanie, znał już odpowiedź, ale musiał usłyszeć jej słowa.
- Tak – potwierdziła.
Oliver usiadł. Przelatywało przez niego tysiące emocji. Był zszokowany, bo nigdy tak naprawdę nie rozmawiali o dzieciach. Był przestraszony, nigdy nie myślał, że znajdzie osobę stworzoną dla niego, tym bardziej, że kiedyś założy własną rodzinę.
- To wielka sprawa. – powiedział.
Dziewczyna chwyciła jego dłoń i ostrożnie położyła ją na jej brzuchu.
- Ja będę wielka.
Mały uśmiech zagościł na jego ustach. Po jednym spojrzeniu wiedział, że Felicity była podekscytowana. Wydawała się być równie przerażona jak on, ale w tym samym czasie kompletnie spokojna.
Przysunął się bliżej niej i pocałował ją delikatnie w usta.
- Dzidziuś... - wyszeptał, niepewny co to słowo znaczyło dla niego.
Felicity zamknęła oczy i oparła swe czoło o jego.
- Albo chodzący sześciopak, nie możemy być pewni.  

Life as we know it - Olicity Fanfic PLWhere stories live. Discover now