Chapter 1

69 5 6
                                    

To nie była ciemność. Zapomniałam jak wygląda.

To nie była samotność, lecz nie przypominam sobie ciepła innej duszy.

To nie była kara. Co miałoby nią być?

To nie była pustka. To nawet nie było niczym.

Czym byłam przez ten czas? O jakim czasie mówimy? Żadnego dźwięku. Impulsu. Najdrobniejszego.

"Spójrz", usłyszałam. Otworzyłam szerzej oczy, zauważając, że je mam. Doczołgałam się po Nicości chcąc złapać więcej nieokreślonego dźwięku. Brzmiał jak słodkie dzwoneczki zagłady świergoczące w dłoniach samej Śmierci. Odbiły się echem o moje bębęki uszne sprawiając, że zapełniło je nieokreślone ciepło pokazujące jak puste i zimne były dotychczas. Moje ręce sięgały po więcej; chciały więcej niż to możliwe. Sięgnęły w górę, a może dół, łapczywie szamotały się w spazmach dziwnie uciskających mój brzuch, przy akompaniameńcie jakieś przezroczystej cieczy spływającej mi po bladej skórze.

"Zrobiliśmy wszystko co się da. Przykro mi"

Przydymiony głos, jak wspomnienie, zadzwonił w tyle mojej głowy.

"Jak to?!"

Melodyjny ton zrozpaczonej kobiety zahuczał w głębi mojego tułowa, tak, że bezwiednie się skuliłam.

"Moja córeczka"

Krzyk.

Jakaś czerwona ciecz wypłynęła z mojego nadgarstka tworząc wyblakły znak na jej bladej powierzchni. Oślepiające światło zalało moje oczy, a ja wróciłam do momentu, w którym robiłam zdjęcie. Wokół mnie zmaterializował się skromny, kolorowy lasek, pośród którego stałam Ja.

Tak, Ja.

Dotychczas jeszcze nie istniałam.

Nim zdążyłam opanować zlepek napływających obrazów do mojego mózgu, z polaroidu wyfrunął zwitek mieniącego się papieru. Zwróciłam uwagę na precyzyjnie uchwyconą płomienną kitę wiewórki znikającą wgłąb gałęzi drzew, zamkniętą na plastikowym zdjęciu. Wzięłam głębszy wdech próbując pozbyć się żółci podchodzącej mi do gardła, pozwalając aby zapach jesienno zimowych sosen wypełnił moje płuca.

Wszystko było niesamowicie popieprzone.

Syknęłam. Mdłości się nasiliły. Postanowiłam jednak iść naprzód i szukać jakichkolwiek odpowiedzi na pytania, które kotłowały mi się w głowie. Nerwowym krokiem omijałam kolejne, niczym nie różniące się od siebie konary drzew. W końcu oparłam się o jeden gdy poczułam palące uczucie zdezorientowania i zmęczenia. Opuszkami palców przejechałam po chropowatej, zimnej strukturze, chłonąc jej każdy szczegół, zapamiętując wszelaką rysę, aby zapomnieć o nieodpartej chęci zwrócenia zawartości swojego żołądka i wyrwania sobie łupiącego z bólu kręgosupa; kręg po kręgu. Zwinęłam dłoń w pięść uderzając nią w roślinę. Musiałam iść dalej.

Niby dokąd, idiotko? - rozbryzgało się po ściankach mojej czaszki.

Skrzywiłam się nieznacznie, nie potrafiąc odpowiedzieć. Nie wiedziałam kompletnie nic; w tym miejscu moja podświadomość mnie zagięła. Pamiętałam tylko pustkę, przerażającą nicość wyżerającą moją duszę. Tylko czemu? Tego nie wiedziałam. Wtem skupiłam uwagę na moim nadgarstku. Spod szarawej bluzy mignął szkarłat spowijający moją pergaminową skórę. Zaniepokojona podwinęłam rękaw o mało nie mdlejąc.

Wyryty pentagram zdobił mój przegub najsoczystszą czerwienią, jaką miałam okazję dotychczas ujrzeć.

Potem już tylko nic.

AmnesiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz