Rozdział 5

22 3 3
                                    

Otworzyłem oczy. Po pobieżnym zlokalizowaniu pomieszczenia uznałem, że znajduję się w szpitalu. Było ciemno jak na miejsce, w którym zazwyczaj kojarzy się z nieskazitelną czystością i bielą rażącą w oczy. Była noc. Co do cholery robię w nocy w szpitalu? Do tego sam w sali, leżąc na łóżku szpitalnym. -Muszę się dowiedzieć!-pomyślałem i usiłowałem wydostać się z miejsca, na którym leżałem. Udało mi się więc zacząłem kierować się w stronę drzwi aby wyjść na korytarz. 

Znałem ten szpital jak własną kieszeń. Każde przejście było mi dobrze znane, a jeszcze bardziej znałem dojście do tej jedynej sali. Doskonale pamiętałem co się stało. Tiff się wybudziła! Byłem stuprocentowo pewny, że akurat to nie był sen, jednak moja ciekawość była silniejsza ode mnie. Musiałem sprawdzić czy leżałem w tamtej sali z powodu omdlenia czy może przez sny prowadzące do paranoi. Kiedy miałem skręcić w ostatni korytarz, zobaczyłem lekarza. Moją pierwszą reakcją był strach. Była noc, pacjenci nie powinni wychodzić w nocy, no nie? Zdziwiło mnie jednak, że doktor tylko się uśmiechnął.

-Wiedziałem, że prędzej czy później tu przyjdziesz.- powiedział lekarz.-Chodź ze mną.-dodał, wyciągając do mnie dłoń, którą położył na moich łopatkach aby zaprowadzić mnie do zamierzonego miejsca.

Szliśmy przez korytarz, gdzie na jego końcu znajdowała się tak dobrze znana mi sala. Naprzeciwko niej, zwykle stały cztery krzesła. Teraz zauważyłem tylko trzy ale to nie byłoby takie istotne, gdyby nie dziura w ścianie, przy której  stało właśnie zaginione krzesło. Spojrzałem na lekarza.

-Co..?- zacząłem ale on szybko wszedł mi w słowo.

-Pytasz o tę dziurę?-zapytał, na co tylko pokiwałem głową.-To jest mój drogi pozostałość po pewnym ataku szczęścia...-powiedział uśmiechając się tajemniczo.-Szaleńczym ataku szczęścia.- dodał już ciszej nadal się uśmiechając.

-Aleisha...

-Brawo Sherlocku.-odrzekł zatrzymując się przy drzwiach "tej sali". Obok drzwi znajdowała się ogromna szyba, przez którą mogłem obserwować co dzieje się w środku. Widziałem łóżko i dziewczynę, która smacznie spała. Spała przez ostatnie dwa lata, ale można było zauważyć, że ten sen jest inny. Leżała na lewym boku, kopiąc nogami kołdrę, która jej prawdopodobnie przeszkadzała. Mimo wszystko robiła to bardzo nieudolnie i powolnie, jakby jej ciało męczyło się samym podniesieniem nogi. Nie przeszkadzało mi to. Cieszyłem się, że w ogóle się rusza, wcześniej jej oznaką życia była unosząca się klatka piersiowa, nic więcej.

-Czy mogę...?

-Nie teraz Bradley...nie teraz. Dajmy jej odpocząć, tak naprawdę odpocząć. Potrzebuje tego o wiele bardziej niż my wszyscy, dlatego jak widzisz nie ma tu nikogo. Kazałem im wyjść, żeby również odpoczęli, choć na początku stawiali niemały opór. Ten Cannon..

-Connor panie doktorze. Connor.

-Ach tak, no więc Cannor był najbardziej za tym, żeby zostać. Zresztą, nie raz widziałem go tu śpiącego przy łóżku. Musieliśmy go postraszyć ochroniarzami aby dobrowolnie wyszedł.

-Tiffanie jest dla niego bardzo ważna doktorze.-rzuciłem. 

-Tak, wiem. Wiem również, że pani Modley zabije nas jeśli zobaczy jak oprowadzam pacjenta w nocy po szpitalnych korytarzach. Wracaj do siebie, to znaczy do sali, z której przyszedłeś.-powiedział lekarz odwracając się w drugą stronę. 

-Dziękuje.

Zdążyłem tylko wypowiedzieć te słowa, a doktor zniknął za drzwiami innej sali. Byłem mu naprawdę wdzięczny. Ryzykował, żeby mnie tu przyprowadzić ale też przedstawił zarys tego co działo się tu wczoraj, kiedy ja nie byłem przytomny. To było naprawdę miłe z jego strony.

Wróciłem do sali, która była tymczasowo miejscem mojego pobytu przez następne kilka godzin. Ułożyłem się na łóżku, przytulając twarz do szpitalnej poduszki. Nie mogłem się doczekać rozmowy z moją przyjaciółką. Czasami zdarzało mi się zapominać jak brzmiał jej głos. Jeszcze wczoraj rano bałem się, że już go nigdy nie usłyszę. Tylko... od czego mam zacząć? 0 co zapytać, o czym zacząć opowiadać... Jest tyle rzeczy, o których musi wiedzieć. Szukając w głowie pomysłów, sam nie wiem kiedy -odpłynąłem.

#

Zerwałem się z łóżka. Nie była to zwykła pobudka. Inni zazwyczaj zaraz po zbudzeniu się, potrafią leżeć w łóżku jeszcze przynajmniej 15 minut. Osobiście sam preferuje takie wstawanie (szczególnie od poniedziałku do piątku), ale dziś w końcu mogę porozmawiać z Tiff. Po wsunięciu szpitalnych kapci i ubraniu szlafroka (który pewnie przywiozła mi mama kiedy jeszcze byłem nieprzytomny), w pełni ubrany ruszyłem do wyjścia.

Otworzyłem drzwi. Panował tu gwar, jak codziennie w szpitalu. Rodziny i przyjaciele zazwyczaj odwiedzają swoich bliskich już od godzin porannych. Byłem trochę oszołomiony ale szybko odnalazłem korytarz, w który musiałem skręcić aby znaleźć się tam dokąd zmierzam. Niestety na mojej drodze stanęła pani Modley z jakąś tacką w ręce.

-O! Ktoś chciał zwiać? Nie ładnie tak kochaniutki. Nigdzie nie pójdziesz dopóki nie zjesz śniadania, a ja osobiście tego dopilnuje.- powiedziała pielęgniarka.

-To pilne, a ja nie jestem głodny. Dziękuję ale naprawdę nie trzeba było mi nic przynosić.-odpowiedziałem wymuszając jak najszerszy uśmiech.

-Pilne.-prychnęła.- Dla mnie chłopcze jest pilne aby dokarmiać pacjentów, dlatego zaraz wrócisz grzecznie do sali.

Nie dane było mi kłócić się ze starszą kobietą, nawet jeśli była to sprawa życia i śmierci. Wróciłem, więc potulnie do sali zważając na słowa pani Modley. Zabrałem od niej białą tackę wypełnioną wszystkim, tylko nie tym co można uznać za smakowite. Kaszka manna wypełniała miskę, obok której leżał talerz z sucharami. Jakby tego było mało, w rogu tacki stał znienawidzony przeze mnie serek homogenizowany. Spojrzałem na to wszystko z lekkim obrzydzeniem co nie uszło uwadze pielęgniarki.

-Wszystko. Ma. Być. Zjedzone.-wycedziła uśmiechając się fałszywie. Zastanawiałem się kto dał jej prawo do opiekowania się ludźmi skoro sam jej uśmiech zabierał chęć do życia.

Przełknąłem ślinę sięgając po łyżkę. Nabrałem na nią trochę kaszki, którą wziąłem do ust. "Ohyda" pomyślałem nabierając następną porcję. Chciałem rzucić naczyniem o podłogę i jak najszybciej stamtąd wyjść. Niestety musiałem jeść cholernie niedobre "śniadanie" pod okiem strasznej pani Modley. Lecz za sytuację, w której się znalazłem mogę winić tylko siebie. Mogłem jej uciec już dawno, zamiast zgadzać się na to. Szybko jednak obmyśliłem plan. Kiedy tylko spojrzałem na okno, znajdujące się za panią Modley z przerażoną miną, ta szybko odwróciła głowę. To był dla mnie idealny moment aby zwiać. Ominąłem ją szybkim krokiem i już znajdowałem się w drzwiach prowadzących na korytarz.

-Mmm... było pyszne!- rzuciłem na odchodne robiąc przesadnie uśmiechniętą minę. Modley była wściekła ale nie próbowała za mną biec. To chyba jasne, że mam lepszą kondycję niż starsza, pulchna kobieta.

Pokonałem krótką trasę mijając parę korytarzy i znalazłem się przy sali Tiff. Zanim jednak wszedłem do środka, spojrzałem przez szybę. Siedziała na łóżku zajadając się ciastkami. Obok, miejsce na stołu zajmował Connor. Zawzięcie o czymś opowiadał gestykulując przy tym rękoma. Podszedłem do drzwi, uchylając je. Dopiero wtedy dziewczyna mnie zobaczyła.

-Bradley...- szepnęła. Widziałem w jej oczach zaskoczenie ale również rozbawienie.- Wyglądasz jakby goniło cię stado rozwścieczonych goryli.

-Gdybyś tylko wiedziała Tiff... .- odparłem nadal stojąc w wejściu. 

-No już, chodź tu.

Nie musiała już nic więcej mówić. Po prostu podbiegłem i rzuciłem się w jej otwarte ramiona. 

~~^~~
Przerwa była baaaaaardzo długa. Wiem o tym i przepraszam!!! Chcę już ruszyć z tym na dobre. - Natie 

+ Bardzo proszę o gwiazdki i komentarze, to naprawdę motywuje ;)


-




Teenage kicksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz