Rozdział II

969 100 20
                                    

Rozdział II

Harry złapał gwałtownie oddech, wybudzając się z kolejnego koszmaru. Zamknął oczy i powstrzymał cisnące się łzy. Puste oczy Cedrika wciąż jednak spoglądały w jego stronę, za każdym razem, gdy zapadał w sen i nie wiedział już, jak sobie z tym radzić.

Noc z cmentarza śniła mu się już setki razy. Starał się zrozumieć, dlaczego tak się stało, ale jak do tej pory nie znalazł na to pytanie odpowiedzi. Dlaczego Cedrik zginął, a jemu jakimś cudem się udało? Po co miał żyć? Nie miał przecież żadnej rodziny, która by po nim płakała, tak jak pan Diggory za swoim synem.

Zagryzł wargę, starając się powstrzymać szloch, bo gdyby obudził wujostwo, byłoby nieciekawie. Nagle uśmiechnął się gorzko na tę myśl.

To straszne, że słowo "rodzina" była u niego pojęciem względnym. Jak to się mówi, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Można byłoby uznać, że ludzie, u których mieszkał, byli jego rodziną. Jego jedynymi krewnymi z krwi i kości. Ale nigdy nie zachowywali się jak rodzina, nie byli nią i, Harry był pewien, nigdy nie będą.

Jego chrzestny, który ledwo rok temu zaproponował mu dom, nigdy nie był w stanie zapewnić mu tego. I raczej nie będzie mógł tego zrobić.

Chyba musi się już pogodzić z tym przerażającym faktem, że nikt go nie chciał, że nigdy rodziny mieć nie będzie.

Wtulił twarz w poduszkę, starając się zwalczyć łzy i cichy szloch.

I wtedy właśnie drzwi do jego pokoju się uchyliły.

Harry podniósł automatycznie głowę, chcąc zobaczyć intruza, trochę skołowany faktem, że nie słyszał, ani kroków wujostwa, ani tym bardziej dźwięku przekręcanego klucza w zamku.

Zamrugał, widząc w progu wysoką kobietę, która wydawała się mu jednocześnie znajoma i obca.

Wyglądała ona bardzo elegancko w czarnym kostiumie, który uwydatniał jej zgrabne i szczupłe ciało. Jej błyszczące blond włosy układały się w loki, opadając aż do jej pasa, a jasno błękitne oczy były nieco zaczerwienione, tak jakby przed chwilą płakała.

Harry dałby sobie rękę uciąć, że twarz kobiety należała do jego cioci Petunii. Jednak jego ciotka nigdy nie patrzyła się na niego takim wzrokiem, nie chodziła w rozpuszczonych włosach i nie wyglądała tak delikatnie i wiotko, jak kobieta, która przed nim stała.

Nagle jego obserwacje przerwało coś zaskakującego, czego się kompletnie nie spodziewał.

Po twarzy kobiety spłynęły najzupełniej szczere i nieudawane łzy. Na jej twarzy odbiło się tysiące uczuć, a już po chwili otaczała go ramionami. Tuliła go do siebie płacząc, a Harry zesztywniał w jej objęciach, całkowicie zaskoczony tym, co się dzieje. Pachniała niezwykle przyjemnie, był to jakiś świeży, lekki i delikatny zapach, niczym woń pierwszych wiosennych kwiatów, a jej objęcia były ciepłe i miękkie. Nie było w tym uścisku niezręczności, wahania. Tak jakby za najbardziej naturalne na świecie uważała przytulanie go do swojej piersi.

Harry jednak czuł się nieco... niezręcznie.

- Eee... ciociu? To ty?

- Och, przepraszam Harry. Przepraszam. - Kobieta puściła go i zaczęła wygładzać jego ubranie.

Harry marszczył na nią brwi. Kto to był?

- Czy to ty, ciociu?

Kobieta się uśmiechnęła.

Petunia Evans, co by było gdyby. - Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz