Rozdział 2

852 43 8
                                    

Po cichu przekręciłam kluczyk w zamku od naszego domku i na palcach przekroczyłam jego próg. Było już dość późno, jak zawsze kiedy kończę moją zmianę. Teraz, kiedy jestem starsza Watto dodał mi kilka godzin więcej, przez co praktycznie mnie nie ma, co nie jest zbyt dobrym pomysłem. Moja rodzicielka ciężko zachorowała, przez co ma o wiele mniej siły, niż wcześniej, kiedy miałam 9 lat. Shmi przejęła wszystkie obowiązki, które wykonywała wcześniej mama i teraz nie ma życia towarzyskiego, przez co czuje się dość winna. Powinnam być cały czas na miejscu i czuwać w razie jakiegoś zagrożenia. Nawet jej nie dziękuję za to co robi, a powinnam na każdym kroku. Zastałam je leżące na kanapie przykryte starym kocem z czego większość zakrywała matkę. Zdjęłam z siebie narzutkę, którą używałam jako płaszcza na panujące wieczorne chłody i opatuliłam panią Skywalker. Ta czując ciepło uśmiechnęła się lekko i poprawiła swoją pozycję. Jej ciemne włosy zasłaniały rany znajdujące się na zapadniętej twarzy. Wcześniejsza energia, którą zarażała każdego znajdującego się dookoła niej, promienista postawa, która zachęcała każdego do życia uciekła i została tylko samotna kobieta obarczona problemami. Wyszłam na podwórko i usiadłam na pierwszym lepszym kamieniu nie zwracając uwagi, czy coś na nim jest czy może nie. Czułam się winna, jak gdyby to wszystko, co się wydarzyło przez te 7 lat to moja wina. Te niepowodzenia, choroby, zadłużenia. Jeśli teraz nie zabiorę mojej mamy do Coruscant umrze, umrze, a ja zostane sama. Ale nie mam tylu pieniędzy, aby wypożyczyć jakiegoś pilota, który zawiózłby nas i to jeszcze za małą sumę pieniędzy. Nie oszukujmy się, teraz każdemu zależy na fortunie. Nie istnieje coś takiego jak szacunek, zaufanie, a przede wszystkim miłość. Nikt nie jest dla nikogo miły, uczynny. Uczucia się wypalają szybciej, niż ludzie pustyni porywają ludzi do swoich chat, gdzie ich mordują nie zastanawiając się nawet, czy mieli oni kogoś bliskiego, z kim chcieliby się pożegnać. Popatrzyłam w gwiazdy i starałam oczyścić swój umysł z tych wszystkich zmartwień, ale to nie pomagało. Mimowolnie samotna łza spłynęła po moim policzku i po mału zlatywała jak ze mnie jakiekolwiek szczęście jakie pozostało. Gwiazdy tak naprawdę były moimi jedynymi przyjaciółkami. Kiedy się w nie wpatrywałam czułam, że mnie rozumieją, że mogę im powierzyć moje wszystkie sekrety, myśli, a one mnie wysłuchają, jakbym z kimś rozmawiała, rozmawiała z kimś bliskim. Czasami czułam, jakby ktoś obok mnie stał i usiłował przekazać, że wszystko będzie dobrze, ale to chyba nie możliwe, nie możliwe w tym świecie pełnym nienawiści i kłamstwa, który powoli umiera aby istniało jakiekolwiek dobro.

************************************
Przepraszam, że w sumie z tego rozdziału wyszło jedno wielkie G, ale jestem przeziębiona i nie mam na nic praktycznie siły. Postaram się jeszcze dodać w tym tygodniu jeden rozdział, może dłuższy za ten. Dziękuję za głosy i wchodzenia! - G

The Pulse Of A LightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz