Rozdział 5

675 47 6
                                    

Nie wiem, co się stało, czy wciąż jestem na terenie ludzi pustyni i przede wszystkim czy wciąż żyje, czy może jestem juz w innym świecie. Jedyne czego byłam pewna to to, że ponownie okropnie pulsuje mi w głowie i ze ponownie leżę nic nie mogąc zrobić. Chciałam się podnieść, ale moje ciało się sprzeciwiało. Nie czułam żadnej kończyny, nawet nie mogłam unieść powiek. Usłyszałam jedynie kroki, które coraz szybciej sie zbliżały. Jeśli to te potwory chyba lepiej będzie udawać martwą, gdyż co im ze zwłok. Z resztą, chyba tu już nawet nie ma żywej osoby. Ten ktoś już wszedł, gdyż odsuwając 'zasłonę' promienie światła padły na moją twarz przez co się odrobinę skrzywiłam. Przez chwilę jak się domyślam, analizował co się tu wydarzyło, a następnie ukląkł przy mnie i złapał moją twarz w ręce. Kto to może być? Shmi, na pewno nie. Jane, to samo. Może mamie udało się uratować?
- Gabby proszę obudź się - nie, to był męski głos. Wysoki, ale odrobinę zachrypnięty, pasujący do nastolatka. Niestety nikogo nie znałam w moim wieku, więc skąd mógł wiedzieć jak się nazywam? Kciukiem delikatnie jeździł po moich ranach, aż w końcu doszedł do spierzchniętych ust. Dawno nie czułam, aby ktoś był tak delikatny, aby jego skóra była tak przyjemna w dotyku. Kimkolwiek był nie mógł pochodzić z mojego otoczenia. Jedna myśl przeszła mi przez głowę, ale jednak szybko ją wyrzuciłam, gdyż zdałam sobie sprawę, iż to nie jest możliwe. Położył swoją głowę na moim czole, a następnie złożył na nim szybki pocałunek. Dlaczego moje serce zabiło szybciej i nie mogę wziąć pełnego oddechu? Jego usta były miękkie i pełne, ale najbardziej zastanawiało mnie dlaczego poczułam zimne krople, które zaraz spłynęły bokami po mojej głowie. Przecież to niemożliwe, aby padał deszcz, a pot na pewno to nie był. Wstał ode mnie i odszedł w innym kierunku, a mi wróciło czucie. Poczułam piasek między palcami na co normalnie bym się nie ucieszyła, ale dzisiaj wyjątkowo był on dla mnie pociechą. I wtedy jedno słowo znowu zburzyło moją chwilową radość. Słowo, którego dawno nie słyszałam od nikogo innego. Słowo, którego nikt nie używał oprócz mnie od bardzo dawna. Ale dlaczego? Dźwięk aktywowanego miecza świetlnego wzbudził we mnie niepokój. Jedi, który zna moje imię usiłuje kogoś bronić? Co się tu do cholery dzieje? Znowu kroki, tym razem delikatniejsze i ktoś znowu obok mnie klęka.
- Gabby obudź się, no dalej - jednak ta barwa głosu była mi znajoma, to Rex. Stary znajomy mojej mamy, a tak właściwie klon. Ale co on tu robi? Uchyliłam powieki i nie myliłam się, słuch mnie nie zawiódł. Smukły mężczyzna wisiał nade mną i kiedy zobaczył, że daje oznakę życia szeroko się uśmiechnął. - Dobrze Cię widzieć maluchu.
- Rex co Ty tu robisz? - mówiąc to pomógł mi wstać i przełożył moją rękę przez jego kark. Czyli się gdzieś wybieramy, świetnie.
- Opowiem Ci wszystko na statku, ale teraz już nic nie mów. Jesteś w paskudnym stanie, droidy medyczne zaraz się tobą zajmą. Spokojnie, jesteś w dobrych rękach. - ostrożnie stawiałam kroki i rozglądałam się na środowisko, w którym prawdopodobnie mogłam spędzić ponad dzień. Dookoła znajdowała się krew, brudne szmaty i co najgorsze ciała ludzi. Niewinni ludzie, których mogłam uratować przed śmiercią, przed takim okropnym losem. Zacisnęłam mocniej pięść, aby nie pozwolić łzom wyjść i starałam się kroczyć dalej. Ale nie mogłam, kiedy zobaczyłam moją mamę. - Błagam pomóżcie jej, to jedyne czego wymagam. Ona żyje, nawet nie jest tak bardzo poraniona jak ja, a jeśli nie zabiorę jej teraz na Coruscant umrze. Potrzebuje leczenia, ale nie mogłam jej tego zapewnić, gdyż miałam za mało oszczędności. Proszę, zwrócę wam wszystko, tylko zabierzcie ją. - popatrzyliśmy się na siebie i jedyne co zrobił to kiwnął głową, zawołał jednego ze swojej armii i po kilku sekundach patrzyłam jak przenoszą ją na nosze.
- Twoja matka jest dobrym przyjacielem republiki. Nie rozumiem, dlaczego się jeszcze nie zgłosiła, skoro tyle jej są winni, ale jak widać miała taki wymysł. - odparł i pomógł mi wejść na pokład statku. Wszędzie były ciała ludzi pustyni, ale kto mógł ich zabić i za co? Chwila, armia klonów nie mogła się tu znaleźć bez powodu, na pewno wcześniej musiały tu być droidy imperium. I jeśli ten rycerz powiedział do Shmi 'mamo' to w takim razie to musiał być. ..
- Anakin. - zatrzymałam się przy wejściu i złapałam się za głowę. Nie wiem, co złego powiedziałam, ale kiedy Rex to usłyszał wytrzeszczył oczy i kazał jak najszybciej mnie stąd zabrać. - Rex zaczekaj, tam jest Anakin. Anakin Skywalker, syn Shmi, przyjaciółki mojej mamy. - Dwóch klonów złapało mnie za ręce i zaczęli wprowadzać głębiej. - zaczekajcie, ja musze tam wrócić. On tam jest i grozi mu niebezpieczeństwo. - Ale oni nie słuchali i wciąż mnie prowadzili. - Anakin. ANAKIN - dosłownie się wydarłam, ale nic to nie dało, gdyż platforma się podniosła, a statek ruszył pozostawiając go tam samego na pastwę losu.

The Pulse Of A LightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz