Rozdział 1

461 29 2
                                    

Budzik zaczął dzwonić o godzinie siódmej trzydzieści. Piątek, pierwszego maja. Trzeba wstawać do szkoły - dzień jak co dzień.
Otworzyłam sporą szafę i wybrałam strój na najbliższe kilka godzin. Pogoda zapowiadała się na powtórkę z wczorajszej, więc założyłam białą bieliznę, różowy podkoszulek z koronkowym sercem pośrodku i jasne rurki, które przylegały do moich szczupłych nóg. Następnie udałam się do łazienki, gdzie ogarnęłam swoje rozczochrane jasnobrązowe włosy, umyłam twarz, zęby i potraktowałam oczy delikatnym makijażem.
Sięgnęłam po plecak leżący koło biurka i zbiegłam schodami na parter. Skręciłam w prawo do żółtej kuchni, która pośrodku miała wyspę kuchenną. Nie byłam jakoś specjalnie głodna, więc miałam zamiar zjeść coś lekkiego. Otworzyłam białą lodówkę i wyciągnęłam z niej mleko. Z szafki obok wygrzebałam mieszankę musli, którą wsypałam do miski. Wszystko zalałam białą cieczą i szybko zjadłam.
Po śniadaniu zarzuciłam na plecy czarny plecak i opuściłam dom, przedtem go zamykając. Rodzice od rana byli w pracy. Na przystanku byłam trochę za wcześnie, ponieważ musiałam na autobus czekać około piętnastu minut. Stałam przez cały ten czas sama, więc nie miałam kogo "podsłuchiwać". Zaczęłam myśleć o wczorajszym dniu - o motorach, które nawiedziły starą żwirownię. Nagle ponownie zalała mnie ogromna fala adrenaliny i rozmarzenia. Westchnęłam głośno. Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam jak autobus podjechał pod mój przystanek. Poprawiłam plecak i weszłam do środka. Zapłaciłam 2 zł (przeliczając na polskie) za przejazd i zajęłam wolne miejsce - jak zwykle przy oknie. Przez cały czas przyglądałam się wciąż wschodzącemu słońcu, które gładziło swoimi promieniami moją twarz.

O dziewiątej byłam już na miejscu - przed szkołą. Pierwszą lekcją tego dnia była biologia, w tym sprawdzian. Nie byłam zestresowana, ponieważ wiedziałam, że jestem dobrze wyuczona całego działu. Weszłam pewnie do sali przyrodniczej i zajęłam swoje miejsce w przedostatniej ławce koło okna. Minęło pięć minut odkąd dzwonek wołający na lekcję ucichł. Nauczyciel biologii skończył swoją zbędną paplaninę na temat testu i zaczął rozdawać kartki. Nagle drzwi do sali otworzyły się, a w nich pojawiła się dziewczyna mojego wieku z mleczną cerą, błękitnymi oczami i czarnymi, delikatnie kręconymi włosami do ramion.
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie! - odezwała się i zamknęła za sobą drzwi. Następnie skierowała się w moją stronę i usiadła na krześle obok.
-Panna Melissa jak zwykle spóźniona... - skarcił ją wzrokiem starszy mężczyzna z siwymi włosami.
Siedemnastoletnia dziewczyna zignorowała to i wróciła wzrokiem do mnie.
-Hej. - rzekła i uśmiechnęła się.
-Cześć Melissa. Znowu zaspałaś? - przewróciłam oczami.
-No... Powiedzmy. - zachichotała cicho.
-Wiedziałam że tak! - szturchnęłam ją łokciem w lewy bok.

Naszą krótką wymianę zdań przerwał nam profesor, który wręczył kartkę z grupą "B" czarnulce siedzącej obok mnie w ławce.
Melissa to moja przyjaciółka. Przyjaźnimy się odkąd rozpoczęłam naukę w tym liceum. Jak można już zauważyć - często spóźniała się na pierwszą lekcję w różne dni tygodnia. Powodem było zasypianie. Nie ważne, o której kładła się spać - zawsze była niewyspana. Przysięgam, że to największy śpioch jakiego poznałam w życiu! Nawet udało jej się wygrać z moim starszym bratem.
Po czterdziestu pięciu minutach zadzwonił dzwonek, który oznaczał przerwę. Z czystym sumieniem i uśmiechem na twarzy oddałam kartkę profesorowi, która miała wypełnione wszystkie zadania w jak najlepszy sposób.
-Co taka zadowolona? - zapytała mnie przyjaciółka oparta o ścianę na korytarzu.
-Nauczyłam się na ten sprawdzian. - odpowiedziałam bez zawahania.
-Ja tak średnio, może coś z tego będzie. - uśmiechnęła się krzywo. - Chodźmy do sklepiku, muszę kupić sobie wodę.
Złapała mnie za lewą dłoń i razem poszłyśmy w wyznaczony kierunek. Melissa wyciągnęła z torby czarny, skórzany portfel i zapłaciła za bezbarwny niegazowany napój. Później usiadłyśmy przy niewielkim stoliku obok sklepiku i zaczęłyśmy rozmawiać dalej.
-Wczoraj ktoś był na żwirowni. - odezwałam się jako pierwsza.
Melka wzięła łyk wody.
-I co? - wzruszyła ramionami i popatrzyła na mnie dziwnie.
-Dokładniej to około piętnastu chłopaków z motorami. - dokończyłam.
-Cóż w tym dziwnego? - zrobiła znudzoną minę.

-Proszę Cię! To nie takie "zwykłe" motory o jakich myślisz. - zaczęłam grzebać w swoim plecaku. Wyciągnęłam z niego swojego różowego iphone'a i wyświetliłam zdjęcie losowego Enduro.
-Ahaa... - podniosła czarne (i idealne) brwi. - Co w związku z tym?
-Och, Melissa... Oto moja nowa pasja. - powiedziałam udawanym zimnym tonem.
-Żartujesz sobie? Jeszcze powiedz, że chcesz sobie kupić taką maszynę. Przecież Ty się na tym zabijesz i połamiesz nogi. - zaśmiała się lekko.
-Z chęcią. Bardzo chciałabym posiadać takie cudo. - oparłam się o krzesło i splotłam palce.
Melissa pokręciła głową w boki. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek. Koniec przerwy dziesięciominutowej! Obie wstałyśmy i poszłyśmy w kierunku sali matematycznej.

Ten dzień minął mi bardzo szybko. Jak codziennie - wróciłam do domu i odrobiłam szybko, lecz poprawnie lekcje. Właśnie zaczął się weekend, więc nie musiałam się narazie uczyć na poniedziałek. Zawsze to odkładałam na niedzielę.
Około godziny szesnastej czterdzieści znowu coś zaczęło przyjemnie warczeć. Leżałam wtedy na swoim dwuosobowym łóżku i oglądałam filmy na YouTubie. Natychmiastowo zerwałam się i wyglądnęłam przez okno. Enduro. Oni wrócili.
Rzuciłam telefon na duże łoże z kawową narzutą i wyszłam na niewielki balkon. Przez dwie kolejne godziny przyglądałam się kontynuacją szaleństw tamtych chłopców. Było mnóstwo udanych podjazdów pod górkę, skoków przez rowy i jazd na tylnym kole. Ale bez tak zwanych "failów" też się nie obeszło. Niektóre przypadki nie wyglądały zbyt przyjemnie, ale to nie zniechęcało mnie do dalszego oglądania płci przeciwnej z ukrycia. Żwirownia była tak duża, że co kilka minut motocrossy wraz z właścicielami zmieniali swoje miejsce do popisów. Niech szaleją! Mi to sprawia przyjemność.
Chwilami miałam bardzo ochotę zejść po schodach na parter, wyjść cichutko z domu i poznać osoby dosiadające te kolorowe maszyny. Ich warczenie przyciągało mnie jak magnes. Wciąż wołało, jednak między mną a nimi była jakaś niewidzialna bariera - moja nieśmiałość i strach.
-Długo jeszcze oni będą ryć tymi gratami tą cholerną żwirownię?! - usłyszałam krzyk mojego taty. Skoro się zdenerwował to już musiało być poważnie, albowiem mój ojciec był osobą, która rzadko wybuchała gniewem.
-Ludwig, nie denerwuj się! Poszaleją i odjadą. - uspokajała go moja mama.

-No jasne! Wczoraj też tu byli, a skoro i dziś tu są, to pewnie będą tu przyjeżdżać kiedy tylko się da! - wrzasnął już ciszej.
-Ech, żwirownia należy do państwa, więc jakby mają do tego jakieś prawo. - rzekła moja rodzicielka z ciemnobrązowymi włosami.
Stałam na pierwszym piętrze przed schodami i podsłuchiwałam ich rozmowę. Tata najwyraźniej nie był zadowolony z naszych nowych "gości". Przełknęłam ślinę. Teraz rozmowa o prośbie kupienia motoru tego typu może być skomplikowana.

~***~
Liczę na Waszą aktywność (gwiazdki, komentarze). :) Jak Wam podoba się pierwszy rozdział?! :D
Może jeszcze jutro uda mi się coś napisać. :P
Uff, 1012 słów... Ależ mnie realizacja tego opowiadania wciąga. x'D
Spokojnego wieczoru! :D

Chłopak z EnduroWhere stories live. Discover now