Louis kocha Harry'ego. Kocha jego loczki, dołeczki i uroczy uśmiech. Ale Harry jest betą. Pieprzoną betą.
__________________
To tłumaczenie oneshota, którego autorką jest TheIfInLife. :)
__________________
Louis podniósł wzrok znad papierów, które sortował, kiedy usłyszał otwierające się drzwi jego biura. Przez moment zastanawiał się dlaczego osoba która weszła (kimkolwiek była) nie zadzwoniła, ale wtedy zorientował się, że to był tylko Harry. Jego partner biznesowy, który prowadził biuro wraz z nim. Kręcono włosy chłopak wszedł i nie przejmując się obecnością Louisa opadł na krzesło przed szatynem. Z powodu ostatnich cięć budżetowych, byli zmuszeni dzielić biuro, jednak Tomlinson nie przejmował się tym. Ich biurka były zwrócone do siebie w środku małego pokoju, pod jedną ścianą stała kanapa, a pod innymi szafy na dokumenty. Było to zatłoczone miejsce, ale Louis lubił je, gdyż sądził, że było przytulne i wygodne.
Harry zaczął grzebać w jego górnej szufladzie, po lewej stronie.
- Wszystko dobrze, kolego? – Louis zapytał z ciekawością, przypatrując się przyjacielowi. Fala ulgi przebiegła przez twarz Harry'ego, kiedy wyciągnął on organizator pigułek. Tomlinson nigdy wcześniej go nie widział, przedtem nie wiedział nawet, że zielonooki bierze tabletki, a pracowali razem ponad rok.
Louis patrzył, jak Harry otwiera wtorkowy przedział i połyka znajdujące się w nim dwie tabletki, popijając je kawą ze Starbucksa, którą miał. Potem wyciągnął on swój telefon i sprawdził w nim godzinę, po czym spojrzał na cyfrowy zegar wiszący na ścianie i znów na ten w swojej komórce. Wyraz ulgi pojawił się na jego twarzy i kiedy się odwrócił, jego źrenice poszerzyły się, kiedy zobaczył Louisa.
- Poważnie, Hazz. Wszystko w porządku? – Tomlinson zapytał, uśmiechając się lekko, widząc jak zabawnie Harry wyglądał, frenetycznie starając się wziąć te pigułki na czas. – Nie wiedziałem, że bierzesz leki. Na co są?
- Tak, biorę – Harry powiedział, umieszczając pudełko pigułek z powrotem w szufladzie. – Czuję się dobrze. Po prostu było późno i chciałem się upewnić, że wezmę je na czas. I... - powiedział niezręcznie, pocierając swój kark.
Louis uniósł brew. Jedyny powód brania leków przez Harry'ego , jaki przychodził mu do głowy, nie brzmiał logicznie. Harry jest betą. Nie alfą czy omegą. W ogóle nie musiał brać suppresantów*.
- Na co są? – szatyn spytał ponownie. Chciał zapytać dlaczego nigdy wcześniej nie zauważył, by Harry je brał, ale przypomniał sobie, że zawsze przychodził on do pracy przed nim, więc prawdopodobnie brał je przed przybyciem Louisa.
- Um, na nic, tak właściwie. Ja... uh... - brzmiał naprawdę dziwnie, jakby nie potrafił o tym mówić lub jakby kłamał i wiedział, że Louis wie o tym, że to robi. Szatyn nigdy nie zwracał na to uwagi. Harry ogólnie był dziwną osobą, więc to nie tak, że było to niecodzienne dla niego, czy coś. To jedna z rzeczy, którą w nim kochał.
– Mam problemy z sercem – powiedział w końcu. - I muszę brać te pigułki, by upewnić się, że bicie mojego serca jest regularne każdego dnia. Jeśli tego nie zrobię, bicie mojego serca może zwolnić i będę musiał iść do szpitala.
Usta Louisa rozchyliły się, ponieważ, wow. Nawet, jeśli Harry kłamał, czego był pewny, to brzmiało to naprawdę przekonywująco. Co było dziwne, ponieważ Harry jest okropnym aktorem, jednakże to, co zielonooki mu powiedział było poważne i nawet jeśli sądził, że on kłamał, nadal był zaniepokojony.
- Jak mogłeś nigdy mi o tym nie powiedzieć?
Harry wzruszył ramionami patrząc w dół na kilka dokumentów, które Louis miał na swoim biurku. Pracowali dla agencji modelek i płacono im za sortowanie wszystkich dokumentów starych i nowych dziewczyn, więc każdego dnia dawano im pliki, które powinny być przesortowane i umieszczone w komputerach i to brzmiało prosto i takie właśnie było.