Ludzka pochodnia.

69 4 7
                                    


Z dedykacją dla Klaudii (musiałem się pochwalić, że wreszcie zapamiętałem xD)

*Kluska*

Był środek nocy. Wszyscy siedzieliśmy w kółku, wokół palących się świeczek. Opowiadaliśmy sobie straszne historie. Niektóre były wciągające i budziły przerażenie, a inne były po prostu wymyślane na poczekaniu, czyli śmieszne lub żałosne. Trwała burza. Było ciemno, tylko blask piorunów oraz wspominane świeczki oświetlały pomieszczenie. Nadawało to klimatu. Obok mnie znajdowała się Ana (Jordi) i Gruszka. Ta pierwsza miała dar do wymyślania ciekawych opowieści, które bywały straszne. Teraz swój głos miał zabrać Wiktor. Zmienił pozycję w siedzeniu i wziął latarkę. Skierował ją na swoją twarz i włączył, chciał pewnie zrobić dobre wrażenie. Niestety, nie udało mi się. Latarka go oślepiła, a on odchylił się do tyłu aż za bardzo, niezdarnie wywracając się na podłogę. No cóż...Próbował.  Akcja działa się dosyć szybko więc, korzystając z zdezorientowania pozostałych uczestników zabawy, wstał szybko. Odłożył latarkę i udając, że nic się nie wydarzyło zaczął opowiadać. Historia nosiła tytuł "Potwór z kisielu".
- Była chłodna i ciemna noc, tak jak dzisiaj. Szalony naukowiec eksperymentował w swoim laboratorium nad formą nowego życia. Chciał stworzyć coś pięknego i doskonałego. Formę przewyższającą człowieka! - tutaj zamilkł na chwilę - Niestety...Był tylko człowiekiem! Kto by pomyślał, że podczas tak ważnego eksperymentu zechce mu się jeść? No kto? No nikt! Mężczyzna postanowił zjeść coś na szybko, więc udał się do kuchni. Przeszukał wszystkie szafki i znalazł tylko budyń. Nie mając innego wyboru szybko go zrobił i nalał do miski. Chwycił ją i pobiegł do laboratorium. Tam jadł i jednocześnie sprawdzał stan obiektu swoich badań.  Zamachnął się i budyń z miski wylał się na eksperyment. I tak powstał...Potwór z budyniu! - krzyknął. W tej samej chwili zabrzmiał głośno piorun i światło błyskawicy oświetliło całe pomieszczenie na parę sekund, ukazując klęczącego na dwóch kolanach zielonookiego, który teatralnie zastygł z rękami w górze, jakby z przerażenia. Z jego poziomem aktorstwa może już spokojnie grać w "M jak miłość".
- Zaraz, przecież to miał być potwór z kisielu! -zauważyła Shira.
Wiktor obrócił głowę w jej kierunku i spojrzał na nią lekko się wykręcając.
- Nie niszcz chwili. - rzucił krótko i kontynuował - Potwór z bu..kisielu porywał niegrzeczne dzieci i je torturował, karmiąc je na siłę kisielem, a później zjadając. Przedtem jednak porywał je na planetę tęczowych kucyków pony, które miały wrogie stosunki z jednorożcami. Tam pod knajpą "Trynkiewicz i spółka" bił je skarpetą z masłem, a później oddawał na noc do wspomnianej wcześniej gospody. Musiały też dochodzić do sklepu po chleb i ogórki dla żelkowych kotów, które śmierdziały pasztetem. Później tęczowe kucyki pony chcąc uniknąć wojny z jednorożcami dawały im dzieci. Tam musiały pracować czyszcząc im tęczę z dupy, gdy kończyły latać. Po męczących katuszach te które zdołały wytrzymać trafiały do brzucha kisielowego potwora!
Panowała cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Spojrzałam na Anę, której mina wyrażała "Że co kurwa?".
Chłopak powiedział jeszcze "koniec", aby nam uświadomić że opowieść dobiegła końca i czeka na oklaski.
- Eee... - zaczęła Dominika.
- Bardzo...Ten, no...Oryginalne. - Gruszka zdołała się wypowiedzieć.
- Tak, akcja wciąga...- dodałam.
- Co za gówno. - rzucił Adaś Wkładaś.
- Mówimy o mojej historii, nie o tobie. - odgryzł się Wiktor.
Łyszak nagle pisnęła. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco.
- Może pobawimy się w przyzywanie duchów? - zaproponowała.
- No nie wiem...- zaczęła Ola.
- Tak, tak, tak! - przekrzyczały ją Dominika i Ana.
Poczytaliśmy na necie trochę o tym. Brzmiało fajnie, strasznie i podniecająco. Czemu by nie spróbować? Raz się żyje! Zbliżyliśmy się do siebie, działając zgodnie z instrukcją aby przywołać ducha. Nic się nie stało. Próbowaliśmy jeszcze parę razy, ale zrezygnowani daliśmy sobie spokój. Adaś Wkładaś musiał pilnie skorzystać z toalety. Podejrzewam, że była to grubsza sprawa. Sądząc po jego minie spotkało go "rzadkie szczęście".  Wstał i już przekraczał próg otwartych drzwi, gdy nagle zatrzasnęły się z hukiem, nokautując przy tym chłopaka. Zamarłam. Popatrzyłam z niedowierzaniem na innych. Ich reakcja była co prawda śmieszna, ale jakoś nie mogłam wydobyć z siebie chociaż chichotu.
- To pewnie przeciąg. - stwierdził Daniel, sam nie wierząc w swoje słowa. Wszystkie okna były zamknięte, tak jak wszystkie drzwi z wyjątkiem tych. Z niepokojem przybliżyłam się do dziewczyn i Wiktora. Nagle drzwi znowu się otworzyły i jakąś niewidzialna siła wyciągnęła Adasia za nogę poza pokój. Słyszałam tylko piski. Szybko wydostaliśmy się oknem na zewnątrz, gwałtownie na  siebie wpadając i gniotąc. Chcieliśmy jak najszybciej uciec daleko stąd. To był wielki szok. Czyżbyśmy naprawdę coś przywołali? Zostawiliśmy Adama samego. Był zdany tylko na siebie. Czy komuś z obecnych było go szkoda? Najwyraźniej nie. Wszyscy po prostu się cieszyli, że żyją. Z mieszkania dobiegły krzyki, a my skupiliśmy się na tym aby znaleźć się jak  najdalej od t ego miejsca. Nie spaliśmy tej nocy. Udaliśmy się do księdza. Wyjaśniliśmy mu zaistniałą sytuację. Chcieliśmy, żeby odprawił egzorcyzm czy coś takiego. Pokropi dom wodą, odmówi modlitwę i po wszystkim. Jednak on nie chciał się podjąć tak prostej czynności. Z irytacją tłumaczyłam mu, że przecież nic go to nie kosztuje. Dziewczyny również próbowały go przekonać, ale on stanowczo odmawiał. Co to za ksiądz? Pfff. I wtedy do akcji wkroczył Wiktor. Przekupił go, tak po prostu. Nasz czarny księżulek sprzedał się za sześćdziesiąt dziewięć złotych. Tylko tyle był wart? To zaskakująco śmieszne, że ludzie potrafią się sprzedać za tak marne pieniądze. Udaliśmy się z nim do domu. Było cicho, zbyt spokojnie. Gdzie Adam? Gdzie niewidzialna siła? Weszliśmy do pokoju, w którym jeszcze parę godzin temu spokojnie się bawiliśmy. Ksiądz zaczął odmawiać modlitwę i święcić pokój. Naszemu "gościowi" to się nie spodobało. Wszystko zaczęło się niebezpiecznie ruszać. Drzwi i szafki trzaskały, okna zostały wybite, a światło gasło i zaświecało na zmianę.

- A więc muszę sięgnąć po broń ostateczną..- odezwał się księżulek. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco i ze strachem. Otworzył swoją torbę lekarską i wyciągnął z niej...łyżkę. Każdy był zdezorientowany. Ojciec stanął w rozkroku. Wyciągnął łyżkę przed siebie, trzymając ją mocno dwoma rękami i krzyczał jakieś niezrozumiałe słowa. Przynajmniej dla mnie. Nie mam pojęcia jaki to mógłby być język. Grecki? Łaciński? Arabski? Jeden chuj. Ważne, że nie miałam pojęcia o czym gadał. Stałam jak słup soli i czekałam na dalsze wydarzenia. Ksiądz zaczął się dziwnie wykrzywiać. Nagle zwymiotował i wepchał sobie łyżkę do odbytu. Fuuu...Dziwnie się czołgał i mówił dwoma głosami na raz.

- Opętało go! - piszczała Łyszak, łapiąc nic nie rozumiejącą Dominikę i oddalając się od księżulka.

Reszta zrobiła to samo. Ksiądz nagle wybiegł z łyżką w dupie.  Adaś pojawił się na jego drodze. Bohatersko stanął wyprostowany, gotowy zatrzymać Ojca. Czyli jednak przeżył? Może nie jest taki słaby na jakiego wygląda. Niestety opętany powalił go w parę sekund. Czyli jednak jest słaby. Księżulek złapał go za nogę i zaciągnął na podwórko. Pobiegliśmy za nimi. Przestraszeni obserwowaliśmy co robi. Przywiązał go do drzewa i polał benzyną. Niektórzy chcieli go uratować, ale powstrzymał ich Wiktor z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Usłyszeliśmy głośne krzyki. Już się palił. Płoną i darł się w niebo głosy. Drzewo też się zajęło. Niebo zaczynało się robić różowe, ponieważ wschodziło słońce. Widok tego wszystkiego był obłędny. W tym pozytywnym znaczeniu. Fajczył się bardziej niż kiełbaska na grillu. Usiadłam na progu. Dominika objęła ramieniem Łyszaka.

- Czyż to nie jest urocze? - zachichotała.

- Tak, bardzo! - krzyknęła Łyszak chcąc zagłuszyć krzyki Adasia.

- Jesteście okropni, dlaczego go nie uratujemy?! - zapytała Gruszka, w której obudziła się moralność.

- A po co? Tak jest zabawniej! - śmiał się Wiktor.

- Pieprzeni sadyści...-szepnęła Ola, która siedziała obok mnie.

Jakiś czas później Adaś Wkładaś już nie żył. Ksiądz rzucił się na nas, aby prawdopodobnie też zrobić z nas ludzkie pochodnie. Już prawie dopadł Wewe, gdy Ana jebnęła mu w ryj z patelni.

- Od tego wszystkiego zgłodniałam. Idziemy na kebaba? - zapytała, jakby nigdy nic.



Kankoku x NihonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz