Prolog

1K 65 11
                                    


Rok 1528

Las wydawał się ciemniejszy niż zwykle. Jego potworna aura oblepiała człowieka, wpełzała do  umysłu i tworzyła czarną pustkę przed oczami. Potworne, powyginane pod wpływem wieku drzewa przytłoczone były ciężarem deszczu, którego krople były nienaturalnie ogromne i zimne, a w zetknięciu ze skórą sprawiały ból niczym miliony maleńkich żyletek. Błyskawice przecinały rozszalałe niebo w kolorze intensywnego granatu. Wydawało się, jakby z całego świata odpłynęło szczęście, a został tylko ból i strach, niesione echem przez wszystkie krainy. Buczący wiatr niósł straszliwe jęki i szepty, złowrogie wróżby wypowiadane przez ludzi bądź stwory o których sama myśl potrafiła sparaliżować.

Oddech kobiety stawał się coraz płytszy i świszczący. Biegła przez las najszybciej jak tylko mogła, lecz obszerna suknia w kolorze głębokiej czerni uniemożliwiała jej płynne ruchy. Gdyby nie blade światło medalionu na którym zaciskała kurczowo dłonią, nie widziałaby nic. Jego piękno było niesamowite, zapierające dech w piersi.

Jednak w tym momencie już jej nie zachwycał. W tym momencie przeklinała całe piękno świata. W tym momencie przeklinała swoje dziedzictwo.

Nie odwracała się nawet na moment. Wiedziała iż ich nie dostrzeże, wciąż słyszała głośne śmiechy i stukot końskich kopyt. Do jej stóp przyklejała się mokra trawa i mech, które uniemożliwiały jej bieg. Odgłosy stawała się coraz bliższe. Znowu huknęło, na ułamek sekundy niebo się rozjaśniło. Wbiegła w kłębowisko wysokich krzaków, których liście zaczęły przyklejać się do jej twarzy i włosów. Nie miała siły by zaczerpnąć powietrza, powoli traciła przytomność. Po chwili kolejny błysk rozpruł ciemność i potężny piorun uderzył w drzewo, które upadło kilkanaście metrów przed nią. Nawet to nie zrobiło na niej wrażenia. Jej mięśnie odmówiły już dalszego biegu. Upadła koło pnia przewróconego drzewa. Oddychała głośno, obraz wirował jej przed oczami. Odgłosy zbliżały się do niej. Po chwili z pomiędzy drzew wyłoniły się dwa białe konie sapiąc głośno i prychając. Na twarzach jeźdźców pojawiły się chytre uśmiechy. Podeszli bliżej do przerażonej dziewczyny i zeskoczyli z koni.

– No proszę, taka delikatna a jak szybko biega. Zaskakujące moje droga – wysyczał wyższy z nich i roześmiał się.

– Oddawaj ten cholerny medalion – wtrącił się drugi, któremu nie było do śmiechu.

– Nigdy. Wolę zginąć – odparła odważnie blondynka łapiąc ostatnie oddechy.

– Jak sobie życzysz – odparł i wyjął sztylet z pochwy. W tym momencie dziewczyna wrzasnęła.

– O wielki duchu Gimmiekeas, opiekunie medalionu, schowaj go w miejsce, gdzie zło go nie dosięgnie. Niech będzie bezpieczny, dopóki nie urodzi się osoba, która będzie w stanie pokonać to zło! – uniosła dłoń, a z nieba błysnął promień światła i porwał medalion w stronę nieba. Mężczyźni znieruchomieli. Jeden z nich podskoczył by chwycić medalion, jednak było już za późno. Wbił rozwścieczony wzrok w dziewczynę.

– Ty! Jak śmiałaś! – wrzasnął, a zimny sztylet przebił jej pierś, z której zaczęła sączyć się krew.

Ptaki z drzew pod wpływem jej krzyku poderwały się do lotu.


InorbeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz