10. Smok

222 23 2
                                    

Nadeszła zima. Wysokie szczyty gór Mortem pokryły się grubą warstwa śniegu, który mienił się w świetle słonecznym. Coraz ciężej było im się poruszać. Zaspy śniegu znacznie spowalniały ich wędrówkę.  Zimny wiatr sprawiał , że kostniały im stopy i dłonie, marzły policzki i spadały morale. Coraz częściej zmuszeni byli robić postoje. Na szczęście góry były pełne jaskiń w których mogli się zatrzymać i zanocować. Sen jednak nie dawał ukojenia. Nawet wtedy gdy spali prześladowały ich straszne myśli. Od czasu wyjścia z Animy nie mieli żadnych informacji ze świata zewnętrznego. Gdybania doprowadzały ich do obłędu. Każde z nich martwiło się o swoją rodzinę.
Z każdym kolejnym dniem Jenny czuła, że moc w jej sercu staje się coraz silniejsza. Bez problemu wnikała w myśli swoich towarzyszy, czasem nawet zupełnie nieświadomie. Czuła ich strach, zmęczenie ale również niesamowitą determinacje. Każde z nich wiedziało, że wszystko zależy od powodzenia tej misji. Wszystko zależy od nich.
Słońce już powoli znikało za ostrymi szczytami. Jenny chłonęła jego ostatnie promienie. William pochylał się nad paleniskiem i szybkim ruchem dłoni rozpalił ogień. Elen ze znalezionych po drodze kamieni z determinacją rzeźbiła nowe groty do strzał. Roger przemienił się w wilka i leżał u jej stóp starając się ja rozgrzać. Victor nieustannie rozglądał się dookoła. Na jego bladej twarzy, pod zmęczonymi i ciągle skupionymi oczami pojawiły się wręcz czarne sińce. Oprócz przenikliwego wycia wiatru panowała zupełna cisza.
- Jenny, usiądź obok ognia, ogrzej się trochę - usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się i przytaknęła. Will chwycił ja za rękę i poprowadził nad palenisko. Wyciągnęła dłonie i poczuła przyjemne ciepło na skostniałych palcach. Roger-Wilk położył łeb na jej kolanach. Uśmiechnęła się i pogłaskała go.
- Fajnie nie ? -zaśmiała się Elen wtulając twarz w miękka sierść na grzbiecie  - nie musimy sobie kupować żadnego zwierzaka.
Zaśmiali się cicho. Nagle nad ich głowami z głośnym świstem przeleciały dwa ogromne ptaki. Wszyscy poderwali się do pozycji bojowej. Ptaki krążyły nad nimi i hałasowały. Po zrobieniu kilku okrążeń zaczęły szybować w dół z zawrotną prędkością, ostrymi dziobami w ich stronę. Jenny wyciągnęła dłonie do góry i wyczarowała tarcze. Ptaki jednak przedarły się przez nią bez najmniejszego problemu.
- Cholera - krzyknęła i odruchowo rzuciła się na ziemie. Ptaki jednak nie zaatakowały.

 Uniosła głowę do góry. Tuż nad nią unosił się ogromny smok. Walczył z ptakami zaciekle. Jego szmaragdowe łuski błyszczały za każdym razem gdy z pyska wydobywał się ogień. Potężne skrzydła sprawiały że czuła silne podmuchy wiatru na twarzy. Ostre szpony wyrywały ze skrzydeł potworów czarne jak noc pióra.  Była oczarowana zwinnością i gracją tak ogromnego zwierzęcia. Rozejrzała się. Elen, Roger i Victor oniemieli. Nigdzie nie było śladu Williama. I wtedy do niej dotarło. Jej wizje unoszenia się nad ziemią, to uczucie że coś ogromnego porusza się ponad drzewami oraz ogień tryskający z jego dłoni. Jego duchem jest Smok. On jest SMOKIEM. Gdy otrząsnęła się z szoku uniosła dłonie do góry i z całym skupieniem i determinacją zaczęła ciskać mocą w potwory. Jeden ptak ucierpiał z powodu wiązki energii, inny zaś skulił się gdy dosięgła go strzała Elen. Nagle ptaszysko które się otrząsnęło wbiło ostry dziób w bok smoka. Will ryknął wściekle a z jego ciała trysnęła krew. Zaczął się kurczyć aż wreszcie spadł na ziemie.
- William ! - wrzasnęła Jenny ze łzami w oczach. Skoncentrowała całą swoją energie i wycelowała ją w potwory. Ptaki w ułamku sekundy przemieniły się w proch. Dziewczyna upadła na kolana, zupełnie bez sił jednak po chwili wstała. Pobiegła w stronę miejsca gdzie spadł Will. Spodziewała się zobaczyć krwawą kałuże, a pośrodku jego martwe ciało. Czuła że tak będzie, jednak wciąż miała nadzieje. Gdy odnalazła go wśród zasp śniegu chłopak był nieprzytomny. Z jego boku ciekła krew.
- Nie - krzyknęła przykładając dłonie do ziejącej rany - Nie.
- Jenny ! - Elen starała się ja odciągnąć - nie pomożemy mu.
- Ale on żyje !
- Już niedługo - wtrącił Victor. Spuścił głowę i schował twarz w dłoniach. Jenny krzyczała jak nigdy w życiu. Tuliła chłopaka do siebie, a jego krew zupełnie przemoczyła jej ubrania. Nie chciała się  z nim żegnać. Nie teraz. I to nie on miał umrzeć. Ucałowała czubek jego głowy i nagle przed sobą ujrzała mężczyznę w czarnym kapturze. Podbiegł do nich i klęknął obok Williama. Położył mu dłoń na czole.
- Będzie żył ale musimy go zanieść do mojej jaskini. Smoki szybko się regenerują. Da sobie rade.
- Kim jesteś ? - zapytała Jenny gdy wreszcie się otrząsnęła - Widziałam cie. W Inorbe i w Animie. Obserwowałeś mnie. Kim do cholery jesteś ?!
- Jenny - powiedział mężczyzna i zdjął kaptur z twarzy - Jestem twoim ojcem.

InorbeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz