6. Anima

264 24 2
                                    


Obudził ją okropny ból w lewej nodze i prawym nadgarstku. Otworzyła oczy. Słońce było już wysoko więc wywnioskowała, że jest około południa. Ze wszystkich stron otaczały ją wzniesienia. Podniosła się opierając się o wilgotny głaz samotnie leżący pośród trawy. Po fali bólu przyszedł czas na wyrzuty sumienia. Jak mogła zostawić przyjaciół na pastwę wampirów i Darena? Powinna zostać i walczyć choćby do ostatniej kropli krwi. Powinna im jakoś pomóc, choć sama nie wiedziała jak. Teraz już było za późno a ona została zupełnie sama w nieznanym jej świecie. Nie wiedziała ile jeszcze zostało do Animy i czy Elvus przyjmie ją z otwartymi rękami. Przecież porzuciła przyjaciół w potrzebie. Okazała się za słaba na to by dźwigać to brzemię. Łza za łzą zaczęły skapywać po jej ubrudzonej twarzy. Zwinęła się w kłębek i walcząc z bólem zarówno fizycznym jak i psychicznym kołysała się w rytm liści poruszanych przez wiatr. Nie potrafiła wybaczyć sobie tego co zrobiła. Miała ich ochronić, takie było jej zadanie. Przecież to po to została wezwana do Inorbe. Nie chciała by ginęli w jej sprawie. To ona była wybrana by tego dokonać. To ona miała walczyć z Xavierem. Była gotowa nawet na to, by umrzeć. Byle nie oni. Byle nie Will...

Mijały godziny a ona wijąca się w agonii nie potrafiła się pozbierać. Ból w nodze ustał i dopiero wtedy wstała. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się dookoła. Na zboczu znajdującym się za nią były wyraźne ślady po których wnioskowała, że z tej właśnie górki stoczyła się wczoraj w nocy. Zwróciła głowę przed siebie i zaczęła wspinać się bo wilgotnej trawie. Chwytała się wszystkiego co wystawała z ziemi. Nie zniechęcały jej ciągłe upadki. Wciąż dokuczał jej nadgarstek więc starała się nie używać prawej dłoni. Gdy dotarła na sam szczyt za plecami miała lasy Malum a przed sobą złotą polanę skąpaną w promieniach słońca. Na samym jej środku stało ogromne drzewo splecione z potężnych i grubych korzeni wijących się ku górze. Jego korona była soczystozielona a w niej, o dziwo, znajdowały się domki. Po jej pniu wiły się srebrzyste schody a na ich poręczach różnokolorowe lampiony. Większą część polany zajmowały idealnie okrągłe jeziorka z błękitną wodą. Może była tak błękitna dzięki odbijającemu się w nich niebu? Nagle poczuła jak ktoś kładzie jej dłoń na ramieniu. Znieruchomiała. Jej serce zaczęło bić kilka razy szybciej a adrenalina rozlewała się po żyłach.

- Pięknie prawda? - usłyszała znajomy głos i dopiero wtedy postanowiła się odwrócić. Rzuciła się mu na szyję ze łzami w oczach.

- Boże Will, ty żyjesz!

- A co? Myślałaś, że ta garstka wampirów mnie pokona? - spytał nie kryjąc swojej radości. Tulił do siebie brunetkę i co chwila całował ją w czubek głowy - Bardziej martwiłem się o ciebie. Jak uciekłaś?

- Elen mi pomogła... Elen! William, co z nimi? Gdzie oni są? - spytała w panice rozglądając się dookoła - Proszę cię, powiedz mi, że nic im nie jest.

- Sam chciałbym to wiedzieć... - odparł zmienionym tonem głosy. W jego oczach płonął ogień - Gdy już tylko uporałem się z tymi krwiopijcami wróciłem po nich. Nikogo jednak nie znalazłem, nie było też żadnych ciał.

- Czyli raczej żyją?

- Chyba tak. Ale mogli wziąć ich do niewoli - odparł, a każde słowo wypowiadał coraz wolniej.

- Musimy ich ratować! Gdzie może być teraz Daren... Jeszcze będziemy musieli zająć się tymi pijawami... To ryzykowne ale... - Will chwycił jej dłonie i spojrzał głęboko w oczy. Natychmiast zaniemówiła i przypomniała jej się scena w kuchni, w Londynie. Poczuła jakby tamto wydarzenie miało miejsce setki lat temu.

- Jennifer, my nie możemy ich ratować. Oni... wiedzieli jakie jest ryzyko... Wiem, że to brzmi strasznie ale... Musimy iść teraz do Animy, Elvus nauczy cię jak obronić się tą magią którą już posiadasz a potem będziemy już zmierzać do celu. Ty tu jesteś najważniejsza i to ciebie muszę chronić. Nie możemy narażać się na takie ryzyko, zrozum.

InorbeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz