Trasa zbliża się wielkimi krokami, a ja czuję, że tuż po pierwszym koncercie chyba najzwyczajniej w świecie rzucę się z mostu.
Wszystko po prostu się wali. Wystarczy, że zamknę oczy, a wszystkie moje lęki przybierają konkretną formę, choć jednocześnie nie potrafię ich określić. Wszystko się we mnie kumuluje i mam wrażenie, że każdej chwili może wybuchnąć, pozostawiając po sobie jedynie chaos większy niż dotychczas. Granica mojej wytrzymałości została już chyba przekroczona; do tej pory byłem w stanie znieść wiele, naprawdę wiele, ale teraz to wszystko zaczyna mnie już przerastać, przygniatać mnie do dna całą swoją masą i nie pozwala mi się podnieść ani nawet zaczerpnąć powietrza, choćby na krótki moment.
Z westchnieniem obracam w dłoni mały woreczek z białym proszkiem, który znalazłem w pokoju Billa. Nie miał tam tego zbyt wiele, mimo to zwinąłem ten jeden, nie będąc nawet pewnym, co ja najlepszego wyprawiam. Nie wiem, dlaczego w ogóle wszedłem do jego pokoju, dlaczego to ze sobą wziąłem. Nie chcę przecież ćpać. Do tej pory właściwie nigdy nie czułem takiej potrzeby, ale teraz ta biel tak kusi, by jej spróbować, niemal rażąc mnie w oczy. Przerzucam foliowe opakowanie z jednej ręki do drugiej, czasem podrzucając je do góry, ale w ogóle nie odrywam od niego wzroku. Dopiero kiedy narkotyk przypadkiem opada na ziemię, ja opadam na łóżko.
Nie mam sił, by się podnieść; mam wrażenie, że całe moje ciało jest odrętwiałe, zupełnie jak mój umysł. Przez moją głowę przepływa masa niepokojących myśli i chyba zaczyna dziać się ze mną coś złego. Chciałbym gdzieś uciec. Zapomnieć o świecie, który myślałem, że znam i schować się w jakimś bezpiecznym miejscu, z dala od tego całego fałszu.
Głośny ryk mojego telefonu wyrywa mnie nagle z wewnętrznego otępienia. Chwilę potem z ociąganiem wyciągam komórkę z kieszeni obszernych spodni, by odebrać połączenie od numeru, o którego istnieniu zdaje się zapomniałem już jakiś czas temu i choć wcale nie mam ochoty na rozmowę, słowa tej osoby pomagają mi na moment odetchnąć.
- Tom...? To ja, Sabine. Moglibyśmy się spotkać...?
*
Siedzę teraz w jednej z najbardziej luksusowych kawiarni w mieście, bawiąc się łabędziem zrobionym z serwetek i czekam. Jest już parę minut po godzinie, na którą się umawialiśmy, jednak powinienem był się tego spodziewać; Sabine zawsze się spóźniała, ale choć to nie była jej jedyna wada, nigdy mi to nie przeszkadzało. Jej zalety miały nad tym przewagę; posiadała niewątpliwy talent do odwracania mojej uwagi od problemów, a skupiania jej tylko na niej samej i chwilach, które z nią spędzałem i chyba to zawsze ceniłem w niej najbardziej. Mimowolnie czuję, jak ogarnia mnie tęsknota za tymi czasami. To nie trwało długo, bo ledwie parę miesięcy, ale to wystarczyło, bym mógł wtedy przy niej choć na krótkie chwile zapomnieć o moim bliźniaku i o kłamstwie, w którym żyję. Nie miałem przecież nikogo poza nią, była moim jedynym lekarstwem; ale każdy lek kiedyś w końcu traci swoją moc.
Machinalnie rozdzieram serwetki na pół. Mój umysł przez cały czas zaprzątnięty jest tymi samymi destrukcyjnymi myślami i chyba jednak wcale nie chcę tu siedzieć. Zaczynam się dziwnie denerwować tym spotkaniem - obawiam się zapewne, że nie wyniknie z tego nic dobrego, choć właściwie nie mam pojęcia, co mogłoby się stać. Wciąż nie potrafię odpędzić od siebie myśli o moim bliźniaku i to chyba właśnie jego dotyczą moje obawy. Nie powinienem myśleć o nim cały czas. Wszystko, co robię jest zależne od niego, nawet jeśli go przy mnie nie ma. Może przesadzam. Chyba mogę to nazwać paranoją. Czy jestem paranoikiem?
- Cześć. – Z zadumy wyrywa mnie głos, który dość dobrze znam. Podnoszę wzrok znad stosu serwetek, który przed chwilą był jeszcze starannie ułożonym zwierzęciem i posyłam ciemnowłosej dziewczynie ciepły uśmiech, kiedy ta usadawia się na krześle naprzeciw mnie, a zaraz potem spogląda na mnie ze skruchą. – Wybacz za spóźnienie, autobus mi uciekł – mówi, uśmiechając się przepraszająco. Chcę odpowiedzieć, że przecież i tak wcale tak długo nie czekałem, ale gdy za chwilę spoglądam na zegarek, dociera do mnie, że minęło już prawie pół godziny.

CZYTASZ
Maski i Maskarady
Fanfiction„Nie umiem żyć ze sławą, ale nie potrafię też żyć bez niej." - Bill Kaulitz, 2010, wywiad dla Stern Zatrzymaj się na chwilę. Dokładnie tu, gdzie stoisz. Rozejrzyj się, zastanów. Czy tego właśnie chciałeś? Wy wszyscy tego chcieliście? Powiedz, czy to...