Tu jest kawa

10 3 0
                                    

Minąłem ostanie drzwi i cicho stuknąłem we framugę, po czym je otworzyłem. Tam na fotelu pochylona nad zeszytem siedziała ona. Cud nad cudami! Podniosła na mnie swoje duże, niebieskie oczy i uśmiechnęła się zachęcająco. Podszedłem do niej. Miałem nadzieję, że nie widziała szczęścia wymalowanego na mojej twarzy.
-Dzień dobry, niech pan siada - zaszczebiotała swoim anielskim głosikiem (niewątpliwie urokliwym!).
-Dzień dobry.
Zapadła chwila ciszy, podczas której ona przyglądała mi się z uśmiechem, więc odwdzięczyłem się jej tym samym. Nadal wyglądała dużo lepiej niż jakakolwiek inna istota ludzka, nawet z olbrzymią mokrą plamą w dolnej części spódnicy. Spojrzałem na nią z przestrachem.
-Czy to...
-Niech o nic się pan nie martwi. To tylko stara spódnica.
-Ja... przepraszam. Ja odkupię. Ja zapłacę. Tak bardzo panią przepraszam.
-Nic się stało - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem odsłaniając prościuchne, piękne, białe ząbki. To był jeden z tych rodzajów uśmiechów, za które jest się w stanie zrobić wszystko. - Proponuję, abyśmy przeszli na "ty". Będzie nam dużo łatwiej.
-Oczywiście. Tylko...
-Tak? - Jej twarz przybrała taki wyraz, jakbym to ja był najważniejszy na świecie. Jakby to co ja powiem miało dla niej szczególną wartość. Jakby na całym świecie liczył się tylko ja.
-Ja nie znam twojego imienia - odparłem zmieszany. Moje zachowanie wydawało mi się szczególnie dziwne. Nigdy się tak łatwo nie peszyłem, a już na pewno nie w obecności kobiet. Nie to, że to mężczyźni mnie peszyli. To nie tak. Nie, nie. Po prostu zawsze czułem się swobodnie, a ona sprawiała, że chciałem powiedzieć jej wszystko, ale równocześnie nic. Tak bardzo pragnąłem, aby jej zainteresowanie nie było tylko pracą, gierką psychologów.
-Ach, no tak przepraszam - znowu się uśmiechnęła i to tak zaraźliwe, że tylko sparaliżowany nie odwzajemniłby tego gestu. - Myślałam, że dostałeś moją wizytówkę albo chociaż recepcjonistka udzieliła panu tej informacji. Zawsze tak robi. Cóż... nawet najlepszym zdarzają się wpadki - westchnęła, a kąciki jej ust powędrowały nieznacznie w górę. (czy ona nic nie robi tylko się uśmiecha? jeżeli tak, to ta terapia będzie jedną z najprzyjemniejszych chwil w moim życiu)

Przewertowała zeszyt i wyjęła z niego zieloną, sztywną karteczkę. Wizytówka. Zamarłem, kiedy czytałem jej nazwisko. Po czym zaśmiałem się nerwowo.
-Tu musi być błąd - powiedziałem.
-Bynajmniej. Wszytko się zgadza - zapewniła.
-Tu jest błąd - powtórzyłem z naciskiem.
-Nonsens. Czytaj - zachęciła.
-Eulalia Różycka - ledwo przeszło mi to przez gardło. - Widzisz. Błąd.
Teraz to ona nic nie rozumiała. Jednak zdumiewająco szybko otrząsnęła się, przyjrzała mi się badawczo, ale jednak i krzepiąco. Nie miałem poczucia dyskomfortu.
-No tak. To ja zrobię inaczej. - Wróciliśmy do punktu wyjścia. Znowu ja nic nie rozumiałem, za to ona tak. Wyciągnęła do mnie dłoń, jakby witała się ze starym przyjacielem. - Eulalia Różycka. Miło mi. Pana terapeutka, ale wolę słowo "przyjaciółka".
-Ale... to pani jest Eulalią? - Zbaraniałem. - Ale przecież pani powinna być brzydka jak noc! - Wykrzyknąłem niewiele myśląc i natychmiast tego pożałowałem.
Mina jej troszeczkę zrzedła, przez co serce rozdarł mi potworny ból. Nie chciałem tego czuć. Nie chciałem jej skrzywdzić. Natychmiast przywołała na twarz uśmiech, ale ja i tak wiedziałem, że w jakimś stopniu ją uraziłem.
-Cóż, przykro mi, że cię zawiodłam. - Jej głos nadal był melodyjny i śpiewny, ale słychać w nim było nutkę smutku.
-Och, tak mi przykro. Ja... ja nie chciałem cię urazić. To nie tak, że ktoś mi o tym powiedział - i wtedy do mnie dotarło. To nie tak, że ktoś mi o tym powiedział. - Chyba to ja sam to wymyśliłem. To wszystko przez moją wybujałą wyobraźnię.
-Właśnie! Twoja wyobraźnia! Po tu się zebraliśmy. - Zmieniła szybko temat. -A może nie? Wiesz dlaczego tu przyszedłeś, czy odbywa się to na zasadzie: "kazali, to jestem"?
-Nie, no oczywiście, jestem wariatem.

Nie wiedzieć czemu zaśmiała się. Zdenerwowałem się (zezłościłem). Momentalnie zauważyła, że mi się to nie podoba, więc przestała, ale uśmiech rozbawienia nie chciał jej zejść z twarzy.
-Ładna z ciebie terapeutka, skoro już na wstępie oceniasz swoich klientów.
-Nie, nie oceniam! Broń Boże! - Zaprzeczyła gwałtownie. - Rozbawiło mnie, to jak szybko pogodziłeś się ze swoim wariactwem. Ale zdradzę ci pewną tajemnicę. Wariaci nigdy nie przyznają się do swojego szaleństwa. Tylko ci kontaktujący są w stanie to stwierdzić.
-Ale ja jestem szalony - powtórzyłem z uporem. Czułem się małe dziecko, próbujące przekonać rodzica, że ma racje. - Zobacz: 1. tylko na podstawie twojego imienia stwierdziłem, że jesteś najohydniejszą istotą na Ziemi, do tego stopnia utrwaliłem sobie ten wizerunek, że 2. porzygałem się, 3. odwlekałem nasze spotkanie, 4. nie chciałem ci uwierzyć, że wiesz jak masz na imię, i w końcu 5. jestem tu, a ty cały czas się śmiejesz. Do tego bardzo niepokojąco błyszczą ci oczy.

Chyba ją zawstydziłem, bo zaraz przywołała się do porządku.
-Nie uwierzysz mi na słowo, prawda? - Pokręciłem głową. Westchnęła ciężko i gestem poleciła wygodnie ułożyć się na leżance. Nie chciałem tego robić. Nie chciałem do końca upodabniać się do szaleńca, który potrzebuje terapii. Nie chciałem pokazywać słabości. A już na pewno nie przy tak ślicznej kobiecie. Eulalia zareagowała bardzo szybko. (podejrzewam, że umie czytać w myślach)
-Wy i ta wasza męska duma. Siadaj. To normalne. Nawet największe, najmocniejsze gwiazdki boksu tu leżały i nie miały aż tylu obiekcji. Zapewniam, że jest stu procentowo wygodniejsza, niż twoje łóżko.
-Nie jestem przekonany - postanowiłem wykorzystać sytuację. (jej, odzyskałem Jonathana! uff) - Moje łóżko jest bardzo wygodne. Może mały zakład?
-Zakład? - Nie wydawała się przekonana. Oczy jej rozbłysły. - O co? Nie o pieniądze, bo gdybyś klepał biedę nie byłoby cię tu, tylko tyrał byś w pracy, jak wół, aby przetrwać od pierwszego, do pierwszego. Nie o rację, bo nie wyglądasz jakby ci zależało na ugodzie. Nie o ideę, bo takowej szczytnej nie znajduję. Jest to również za błahy powód, do dalszych domysłów, a co dopiero czynów. Widzisz, nie masz mi nic do zaoferowania.
-O kawę?
-Dziękuję, a jeżeli wypiję jeszcze łyka, to nie będę w stanie wysiedzieć na miejscu. A nie ma nic gorszego niż niespokojny psycholog. Kładź się - uśmiechnęła się zachęcająco.
Położyłem się.
-Jesteś mi winna kawę.
-Prosto na lewo, a później trzecie drzwi na prawo.
-Słucham? - zdziwiłem się.
-Wyjawię Ci pewien sekret: tam stoi automat z kawą i gorąca czekoladą. Tuż przy kierowniku gospodarczym.
-Kierownik gospodarczy? Strasznie głupie miejsce - stwierdziłem.
-Tak, ale o dziwo, kiedy stoi właśnie tam, ruch jest największy.
-No to macie problem.
-Problem? - Zapytała.
-Wasz kierownik gospodarczy jest uzależniony od gorącej czekolady.

Ku mojej uciesze wybuchnęła gromkim, ciepłym, melodyjnym śmiechem. Chciałem doprowadzać ją do takiego stanu cały czas.

Zaczekaj na mnie, gwiazdkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz