Minął już miesiąc. Jest dokładnie 14 marca 1985. Dalej mnie szukają,ale nie posunęli się nawet o jeden krok do przodu. Są w ślepym zaułku. Detektyw Grayson naprawdę się stara,ale coś czuje,że to będzie jego nierozwiązana sprawa. Widzę,jaką ma obsesję na moim punkcie. To ciągłe błądzenie po śladach,które zataczają koło. Moi rodzice spędzają ze sobą bardzo wiele czasu. Głównie mama płacze,a ojciec pociesza ją i próbuje jakkolwiek rozweselić. Czasami nawet się mu udaje. Wieczorami próbuje wyciągać ją z domu byle gdzie,aby bezustannie nie myślała o tym co się ze mną stało. Przez ten niewielki okres czasu,kiedy zostawia ją sama i akurat nie musi być w pracy,szuka mnie. Choć robi to inaczej niż James. Tata dzwoni do Arthura Graysona i pyta o postępy w sprawie. Prowadzi takie swoje prywatne dochodzenie,choć przy tak małej ilości dowodów,nie wiem czy ma to sens. Cieszyłam się,że jakoś sobie radzą,pocieszają siebie na wzajem. Nie mogłam jednak darować im jednego,że przez ten cały czas nie zauważyli co się dzieje z Jamesem. Nie zorientowali się,że to jego zwykłe beztroskie zachowanie jest tylko na pokaz. Nie wiedzieli o tym,że po kolej załazi za skórę wszystkim nauczycielom,a na lekcjach wygląda ciągle przez okno.
Dzisiaj był w wyjątkowo podłym humorze. Nie pytajcie mnie z skąd wytrzasnął wódkę. Pewnie w sklepie użył swojego uroku osobistego i kasjerka była już stracona. Widziałam jak robił tak parę razy,zawsze działało. Poszedł na obrzeża i wdrapał się na dach opuszczonego budynku z którego można było obserwować miasto. Widok z stamtąd nocą był bezcenny. Razem z ekipą przesiedzieliśmy tutaj w nocy wiele godzin. Usiadł na skraju dachu. Otworzył butelkę i w mgnieniu oka wypił cały obrzydliwy trunek. Od razu po tym wziął do ręki kolejną flaszkę,a po niej następną. Już sięgał po kolejną,kiedy obrócił się,usłyszawszy głos Alexa.
-Co ty znowu odwalasz i to beze mnie? Poszliśmy cię szukać,zaraz po tym jak wypadłeś wściekły ze szkoły.
James,wstał chwiejnie i zrobił dwa kroki do przodu.
-Stary jak dobrze że jemstemś,choć jest impreza!
-Słyszę,że zahaczyłeś po drodze o monopolowy.
-Nooooooo jaaaaaaassssnnne o obacz wrona siobie leci!- Miał wyraźne problemy z mówieniem.
-Tobie już chyba wystarczy,choć idziemy do mnie,a tam wytrzeźwiejesz. Powiemy twoim starym,że zostajesz na noc.
-Ni ma takiej opcjiii! Ja jestem piknym motylkiem. Motylem byłem,ale utyłem,bo wpierdalałem za dużo ciastek!-Zaczął pruć się na całe gardło,ledwo trzymając się na nogach. To było smutne i żałosne,ale jednocześnie okropnie chciało mi się z niego śmiać.
-James,usiądź. Albo przynajmniej odsuń się od krawędzi.
On zamiast tego cofnął się o krok do tyłu. Natomiast Alex zbliżył się nieco,zmniejszając przestrzeń pomiędzy nimi. James,zachwiał się niebezpiecznie na krawędzi. To przestało być zabawne. On zaraz spadnie!
-I believe I can fly. I believe I can touch the sky.-Śpiewał,wymachując do tego ręką i rozlewając wszędzie ten śmierdzący alkohol. Coraz bardziej zbliżając się do krawędzi dachu.
-Lepiej tego nie sprawdzaj,jesteś kompletnie pijany! Odsuń się od tej przeklętej krawędzi!- Podszedł nieco bliżej.
-...I think about it every night and day! Spread my wings and fly away!
Nie mogłam na to patrzeć. Coś podpowiadało mi,że to się źle skończy. Miałam racje. Zobaczyłam jak na zwolnionym filmie,ten moment w którym James stracił równowagę.