Scena rodzajowa, podczas której dokonuję rozeznania w terenie [NARCYZA]

107 19 4
                                    

Siedziałam na sofie tuż przy oknie z widokiem na kosmos. Nie no, był ładny, nie powiem, ale nie potrawfiłam docenić tego piękna, bo cały czas usiłowałam zrozumieć to, co zaszło i jednocześnie (nie)słuchać nawijania Zielonego, który stał przy mównicy i gadał coś o "fizyce toaletowej", "fajnych wątrobach" i "hipernapędach". Nie wiem, o jaki hipernapęd chodzi. Ten z Sokoła Milenium? Ta, może.

Mnie jednak bardziej martwiła moja sytuacja. Zostałam porwana przez kosmitów! Do tego zabrali mi moje rzeczy, w tym moje ukochane martensy i plecak, w którym miałam moje ulubione książki, które akutrat wzięłam do szkoły na prezentację. Oprócz bezczelności kradzieży - Zielony wsadził mnie do dziwnej maszyny, która odebrała mi do końca wszystko - (tzn.) ubrania i założyła inne (które nie były brzydkie, ale źle się w nich czułam) oraz okropną, niewygodną, ciemnoczerwoną pelerynę drapiącą w szyję. Chciałam ją zdjąć, ale nie mogłam. Sprzączka była zbyt skomplikowana. Zaczęłam się drzeć na Zielonego - nie wytrzymałam. Potem udało mi się go powalić (po raz pierwszy judo mi się przydało), ale niestety okazał się silniejszy (choć taki chudzielec na to nie wyglądał).

Później, gdy ten chłopak i Fioletowa zajrzeli przez drzwi, trochę odetchnęłam, bo przynajmniej nie sama wylądowałam po uszy w tym gównie. Następnie, jak Zielony zaprowadził mnie do tej sali, w której teraz jestem, moje uczucie ulgi się pogłębiło, bo zobaczyłam, że mojemu bratu też w sumie nic nie jest. Ale oczywiśnie nie zamierzałam mu o tym powiedzieć, bo nie żebym się o niego przejmowała, skąd!

Później przyszli jeszcze inni ludzie z różnych innych drzwi i ogólnie zrobiło się tłoczno. Miałam nadzieję, że ci kosmici nie będą chcieli poddawać nas jakimś testom, albo przeprowadzać nam wiwisekcję, czy coś... Bałam się, co będzie.

Teraz z moimi zmartwieniami rozglądałam się po innych porwanych. Wszyscy mieli te paskudne ciemnoczerwone płaszcze. Ale nie wszyscy wyglądali na przerażonych.

Brązowowłosa starsza kobieta (na oko 60 lat), siedząca przed mównicą, obok Niebieskiej i Fioletowej co jakiś czas wymieniała z nimi krótkie uwagi na temat tego, o czym mówił Zielony. Najwyraźniej zdążyła się zaprzyjaźnić z porywaczami. Na takie coś istnieje specjana nazwa - syndrom sztokcholmski. Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło, ale to chyba nie jest istotne. Gdybyście zapytali o to mojego brata, on z pewnością zanudziłby was całą Wielką Opowieścią. Ale mniejsza.

Druga kobieta w średnim wieku, także brunetka, tylko chudsza, siedziała w swoim fotelu z uniesioną brodą i wyglądała na obrażoną. Jej rysy twarzy i sposób poruszania się przywodziły na myśl bizneswoman, albo jakąś celebrytkę. Może i była sławna, ale na takich sprawach to ja się nie znam. Owszem, orientuję się w fizyce, astronomii, matematyce, książkach, ale nie jestem typem osoby, którą interesują gwiazdy Hollywood i te inne takie.

Kolejnymi osobami był dwie dziewczyny. dwudziesto(może)dwu-trzy letnie. Blondynka i ciemnowłosa. Siedziały obok siebie, najwyraźniej zdążyły się już poznać, albo znały się wcześniej. Widziałam, jak co chwila patrzą się na siebie.

Dwa miejsca dalej znajdował się chłopak w podobnym wieku, co wyżej wymienione. Jego chyba jako jednego z nielicznych zdawało się interesować to, o czym mówił Zielony. Oprócz tego od czasu do czasu zerkał z stronę blondynki. Może nie jestem zbyt spostrzegawcza, ale ewidentnie albo ona mu się podobała, albo strasznie go wkurzała. Stawiam raczej na to drugie, bo nie wierzę w takie bzdury, jak "miłość od pierwszego wjejrzenia". Trzeba się najpierw poznać, a dopiero później stwierdzać takie rzeczy.

Kolejną osobą był starszy pan, który także uważnie przysłuchiwał się wykładowi. Wyglądał całkiem sympatycznie i od razu skojarzył mi się z moim, świętej pamięci, dziadkiem Johnym.

GWIEZDNE UFOSY: Powrót PedominkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz