1.

52 4 0
                                    

MEGAN

  - Meg. Meg, wstawaj. Megan, kochanie!
  - Proszę, jeszcze chwilka. - mruknęłam wtulając twarz w poduszkę, jakbym mogła się w niej schować, uciekając przed tym co nieuniknione. W tamtym momencie skarciłam się w myślach za to, że wczorajszego wieczoru siedziałam do późna, czytając bloga starej znajomej.
  - Kochanie i tak zostało ci tylko pół godziny.
  - Ile? - gwałtownie podniosłam się do siadu, zrzucając z siebie kołdrę. - Czemu nie obudziłaś mnie wcześniej, mamo? - spojrzałam na wysoką i szczupłą blondynkę, pochylającą się nade mną.
  - Próbowałam cię obudzić jakieś pół godziny temu, ale ani drgnęłaś. Przepraszam. - posłała mi jeden z tych swoich smutnych uśmiechów, przez które od razu dopadały mnie wyrzuty sumienia.
  Tak było i tym razem.
  Wstałam więc z miękkiego materaca i przytuliłam się do kobiety, stojącej niecały metr od mojego łóżka.
  - To ja przepraszam. Nie zrobiłaś nic złego. - mruknęłam w jej dekolt, ponieważ właśnie do tego miejsca jej sięgałam.
  - No już dobrze, dobrze. - przeczesała palcami moje skołtunione włosy. - Leć się szykować, a ja przygotuję ci gofra z bitą śmietaną. Co ty na to?
  - Tylko z nią nie przesadź. Wiesz, że staram się dbać o linię.
  - A ten papierek po czekoladzie wystający spod twojej poduszki? - zaśmiała się.
  - Nie mam pojęcia skąd on się tam wziął. - powiedziałam, teatralnie udając zszokowaną.
  Puściłam kobietę, następnie pędząc do łazienki. Przebiegając przez kuchnię dostrzegłam kątem oka Zoe, moją siostrą, która spokojnie zajadała się gofrem, brudząc sobie przy tym nos, policzki i podbródek. Ile bym dała, aby choć raz zjeść śniadanie bez pośpiechu. Wiedziałam jednak, że z moją tendencją do ciągłych spóźnień szansa na to wynosiła mniej niż 1%.
  Gdy byłam już w łazience wykonałam wszystkie poranne czynności tyle, że dwa razy szybciej i dużo mniej dokładnie niż zazwyczaj. Poprawiłam rzęsy tuszem i przypudrowałam delikatnie twarz, a następnie zaplotłam w luźny warkocz sięgające mi prawie do pasa włosy, w kolorze gorzkiej czekolady. Wróciłam z powrotem do swojego pokoju, po drodze zgarniając ciepłego gofra z talerza. Ubrałam wszystko co przygotowałam poprzedniego dnia, czyli zwykły biały T-shirt, za dużą na mnie o kilka rozmiarów niebieską koszulę w kratę, której nie miałam zamiaru zapinać, oraz jasne dżinsy. Przewiesiłam przez ramię skórzana torbę, w której znajdowało się kilka czystych zeszytów.
  Będę musiała przejść się do dyrektorki po plan zajęć i podręczniki, a następnie do woźnej po kluczyk od szafki, w której będę mogła to wszystko trzymać. Tym razem obiecałam sobie, że będę sprzątała nią co tydzień, aby utrzymać w niej jako taki porządek.
  - Wychodzę mamo! - oznajmiłam, stojąc jednocześnie w przedpokoju i wsuwając na stopy stare trampki.
Stare, ale za to jakie wygodne.
  - Nie zjadłaś śniadania! A przecież to..
  - ... Najważniejszy posiłek dnia. Tak, wiemy. - dokończyła za nią Zoe, ewidentnie zirytowana tym, że słucha tego praktycznie codziennie. Nie dziwiłam jej się. Miała 12 lat i prawdopodobnie przechodziła okres dojrzewania, którego ja nigdy nie miałam okazji doświadczyć.
  A przynajmniej tak mi się wydawało.
  Jeżeli ja byłam cicha i spokojna jak noc, to ona niezaprzeczalnie była jak dzień. Zawsze energiczna, nieco szalona i pełna ciepła. Różniłyśmy się dosłownie wszystkim.
Jej złociste blond włosy, moje - ciemnobrązowe, może nawet podchodzące pod czerń.
Jej niebieskie, topazowe oczy, moje - zielone niczym malachit.
  - Zjadłam jednego gofra! A jak będę głodna, to poproszę kogoś żeby zaprowadził mnie do szkolnej stołówki! - ostatni raz przejrzałam się w lustrze, wiszącym nad malutką szafką na buty.
Wyglądałam dość znośnie.
  - No dobrze. Będę czekała na ciebie z obiadem! Powodzenia w szkole, skarbie! - dosłyszałam w jej głosie nutkę niepewności. Bardzo dobrze wiedziałam, że martwi się o to jak przyjmie mnie nowa klasa.
Ale było to zupełnie niepotrzebne.
  Sama przestałam stresować się zmianą szkoły po jakimś czwartym razie. Po prostu do tego przywykłam.
  Opuściłam mieszkanie, po czym zeszłam po schodach, które wydawały się wręcz nie mieć końca. W końcu wyszłam z klatki i skierowałam kroki w stronę mojego nowego liceum.
  Mieszkałam w Cleveland niecałe dwa tygodnie, a już potrafiłam dojść do szkoły bez jakiejkolwiek mapy, czy ciągłego pytania przechodniów o drogę. Zazwyczaj zapamiętanie trasy zajmowało mi co najmniej miesiąc, więc było dla mnie niemałym zaskoczeniem, jak szybko odnalazłam się w tym mieście. Miałam już nawet pracę na pół etatu w jednej z kilku miejscowych pizzerii. Mój grafik obejmował jedynie weekendy, ponieważ resztę tygodnia chciałam poświęcić nauce. To nie tak, że byłam kujonem, bynajmniej. Po prostu zmuszały mnie do tego ciągłe przeprowadzki i przeskakiwanie z jednego tematu na drugi przy co kilkutygodniowej zmianie szkoły.
Szłam dość szybkim tempem wpatrzona w chodnik, myśląc o tym jak powinnam się przywitać i przedstawić. Jak ustawić między mną a resztą klasy „Mur", aby nie mieć możliwości stworzenia z nimi emocjonalnej więzi, która skutkowała przywiązaniem. A w późniejszym czasie również tęsknotą. Nie chciałam bowiem popełnić błędu, który miał miejsce po mojej pierwszej przeprowadzce.
  Przeniosłyśmy się wówczas z Atlanty, mojego rodzinnego miasta, do Nashville, podążając za zleceniem mamy. Poznałam tam kilka osób, z którymi znalazłam wspólny język. Może nawet mogłam nazwać ich przyjaciółmi. Jednak po niecałym miesiącu musiałyśmy opuścić to miejsce z powodu kolejnego zlecenia mojej rodzicielki. Do tej pory pamiętałam, a minęło już osiem miesięcy, jaką zrobiłam z tego powodu awanturę. Groziłam matce, że ucieknę z domu i ukryję się tak, aby nie mogła mnie znaleźć do końca życia. Miałam już nawet spakowaną torbę oraz trochę oszczędności, a nawet miejsce, do którego chciałam uciec. Jednak zrozumiałam, że mama chce po prostu podążać za marzeniami i w końcu zgodziłam się opuścić Nashville. Choć bolało to o wiele mocniej i dłużej niż wyjazd z Atlanty. Po niecałych dwóch miesiącach kontakt z tamtejszymi znajomymi urwał się całkowicie, a ja postanowiłam nigdy więcej nie przywiązywać się do miejsc oraz ludzi, których i tak miałam w końcu opuścić.
  Nagle usłyszałam zbliżające się w moją stronę kroki, ale zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować zderzyłam się z czymś twardym, uderzając w to nosem. Upadłam do tyłu, a mój biedny tyłek zamortyzował upadek.
  - Sory. Nie zauważyłem cię.
  Uniosłam głowę, jednocześnie rozmasowując bolący nos. Przede mną stał wysoki szatyn, z dwoma innymi chłopakami po bokach, którym nie miałam ochoty się przyglądać.
  - Jasne. - mruknęłam podnosząc się z ziemi, następnie otrzepując pośladki z piasku. - Następnym razem patrz pod nogi.
  Właśnie miałam odchodzić, kiedy usłyszałam:
  - Tak jak ty? - zapytał szatyn, nawet nie ukrywając sarkazmu, którym było przesiąknięte każde pojedyncze słowo.
  - Tak. Dokładnie. - posłałam mu jeden z moich najbardziej sztucznych uśmiechów.
  Zdając sobie sprawę, że zaraz spóźnię się do szkoły, przepchnęłam się pomiędzy dwoma chłopakami i ruszyłam ponownie swoją drogą.
Trochę gryzło mnie sumienie, ponieważ wiedziałam, że ja również byłam po części winna temu "wypadkowi". Westchnęłam ciężko, sprawdzając czy nic mi przez przypadek nie wypadło. Szczęśliwie telefon i klucze dalej tkwiły w przednich kieszeniach spodni.
  Do dużego budynku, zbudowanego z czerwonej cegły weszłam równo z dzwonkiem. Poszłam do dyrektorki, pani Gesslery, od której odebrałam plan lekcji oraz podręczniki, a następnie woźnej, która dała mi klucze od szafki i pomogła wsadzić do niej stertę ciężkich książek. Zerknęłam na plan zajęć, sprawdzając jaka lekcja mi teraz mija. Mimowolnie skrzywiłam się, widząc duże, wytłuszczone słowo: MATEMATYKA. To nie tak, że jej nie lubiłam. Po prostu cały materiał z tego przedmiotu już dawno skończyłam przerabiać, będąc w innych szkołach oraz ucząc się w domu.
A może domach?
  Dość szybko znalazłam salę, w której właśnie odbywała się lekcja. Wzięłam głęboki wdech, po czym powoli otworzyłam białe drzwi, z widniejącą na nich liczbą 83, i weszłam do klasy.
  - Dzień dobry. Nazywam się Megan...
  - Megan Breslewsky. Przeniesiona uczennica, zgadza się? - zapytał niski mężczyzna, poprawiając swoje okulary, z baaardzo grubymi szkłami. Miał siwe włosy oraz gęste wąsy tego samego koloru. Na jego dość przyjaźnie wyglądającej twarzy dostrzec można było wiele zmarszczek, wskazujących na to, że najlepsze lata swojego życia miał już za sobą. - Może przywitalibyście waszą nową koleżankę? Wy niewychowane wieśniaki. - zwrócił się uczniów siedzących w ławkach, marszcząc przy tym swoje brwi, w kolorze stali.
  Byłam pewna, że zaraz wszyscy zaczną szeptać pomiędzy sobą nieprzyjemne wyzwiska oburzeni słowami belfra. Zamiast tego usłyszałam głośne śmiechy co wskazywało na to, że naprawdę musieli lubić tego mężczyznę, jeżeli jego słowa ich nie obraziły, a jedynie rozbawiły. Niektórzy powiedzieli krótkie „Cześć" lub „Siema", a inni prostu pomachali dłonią, uśmiechając się ciepło. Odpowiedziałam krótkie „Hej", ponieważ siwy mężczyzna zwrócił się do mnie, nie dając powiedzieć nic więcej.
  - Nazywam się Samuel Serock. Od dzisiaj jestem twoim nauczycielem matematyki, jak i również wychowawcą. - już wiedziałam dlaczego uczniowie tak bardzo go lubili. Sympatia w jego głosie wskazywała na to, że jest on bardzo miłym i wyrozumiałym nauczycielem, a oni w końcu spędzili z nim prawie trzy lata swojego szkolnego życia. - W razie jakichkolwiek wątpliwości czy pytań możesz się do mnie śmiało zgłosić. Ewentualnie do przewodniczącej klasy, Becky Downy. - z krzesła podniosła się krótko ścięta szatynka, prawdopodobnie na dźwięk swojego imienia. Posłała mi delikatny uśmiech, na co dopowiedziałam jej tym samym.
  - Dziękuje, na pewno będę o tym pamiętać. - zapewniłam.
  - Możesz zająć miejsce. Została tylko jedna wolna ławka. Jednak jeżeli ci ona nie odpowiada zawsze możemy kogoś przesadzić. Jestem pewien, że Damien nie będzie miał nic przeciwko. - mężczyzna spojrzał na dobrze zbudowanego blondyna, siedzącego w trzeciej ławce pod ścianą, na co ten w odpowiedzi tylko się uśmiechnął, wyraźnie zawstydzony.
  - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. - zaśmiałam się. Już polubiłam tego dziadziusia.
  Usiadłam w jedynej pustej ławce, znajdującej się na samym końcu klasy tuż pod oknem. Wyjęłam podręcznik, zeszyt w kratkę oraz niewielki piórnik, w którym mieściły się tylko dwa ołówki, długopis oraz linijka. Niczego więcej w sumie nie potrzebowałam. Nagle w moją stronę odwróciła się siedząca przede mną dziewczyna, jednocześnie uderzając mnie swoimi rudymi włosami.
  - Cześć, nowa. Jestem Debby. - uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając swoje minimalnie krzywe zęby.
  - A ja Megan, ale to już raczej wiesz. - odwzajemniłam uśmiech.
  - No więc dlaczego..
  - Debby Stolken. - przerwał jej belfer, przestając pisać jakiś wzór na tablicy. Musiał rozpoznać głos rudowłosej, ponieważ ani na moment nie odwrócił się w naszą stronę. - Czy możesz zapoznać się z koleżanką podczas przerwy?
  - Oczywiście, proszę pana. Przepraszam. - burknęła, odwracając się do nauczyciela.
  Zaśmiałam się pod nosem, następnie skupiając na tym co akurat tłumaczył pan Serock. Po kilku minutach przysłuchiwania się, zdałam sobie sprawę, że przerabiałam ten sam temat miesiąc temu w innej szkole. Westchnęłam, okładając zeszyt, po czym ułożyłam głowę na ławce, chcąc się trochę przespać. Wiedziałam, że jeżeli nauczyciel to zauważy, nie zrobi to na nim dobrego wrażenia, ale krótko spałam tej nocy i byłam bardzo śpiąca.
Więc generalnie miałam to gdzieś.
  Jednak zanim zdążyłam chociaż przymknąć powieki w klasie rozbrzmiał dzwonek, oznaczający koniec lekcji. Belfer wyszedł z klasy, z dziennikiem pod pachą, a ja spakowałam wcześniej wyjęte przedmioty do torebki. Nagle do ławki, przy której siedziałam podeszło kilku, może kilkunastu uczniów, w tym Debby.
  Na prawdę nie przepadałam znajdować się w centrum uwagi, ale wiedziałam z doświadczenia, że za jakiś tydzień, gdy zainteresowanie opadnie, wszyscy po prostu zaczną traktować mnie jak powietrze. Właśnie takie zadanie miał spełniać mój cudowny, niewidzialny „Mur". Dzięki niemu mogłam stać się praktycznie niewidzialna i spokojne przetrwać kilka tygodni w nowej szkole, nie nawiązując żadnej głębszej znajomości.
  Nie narażając się na cholerny ból, towarzyszący przy rozstaniu z bliskimi osobami.
  Zasypano mnie lawiną pytań, a ja nie miałam zielonego pojęcia, na które odpowiedzieć najpierw. Uniosłam dłoń, chcąc ich na chwilę uciszyć.
Ale Debby była szybsza.
  - Boże, czy wy siebie słyszycie? - podniosła głos Debby. - Jeszcze ją wystraszycie, a ona biedna zamknie się w sobie i nic wam nie powie. Tego chcecie?
  Wszyscy momentalnie ucichli, wbijając wzrok w podłogę. Nie spodziewałam się takiego zachowania po licealistach, którzy za niecałe trzy miesiące mieli ukończyć naukę. Wyglądali w tym momencie jak dzieci z przedszkola, zganione za niedojedzony obiad, a Debby przypominała opiekunkę, zawiedzioną ich zachowaniem.
Czekałam tylko na słynne powiedzonko: A dzieci w Afryce umierają z głodu.
  - Proszę, pytajcie po kolei. - splotłam dłonie na ławce, lekko się nad nią pochylając. - Z tego co wiem przerwa trwa piętnaście minut, więc mamy jeszcze sporo czasu.
  Wszyscy rozpromienili się momentalnie.
  - Skąd przyjechałaś? Masz dość ciemną karnację. - stwierdziła wysoka dziewczyna, z kręconymi blond włosami.
  - Z Dallas. - przyjrzałam się swoim dłoniom. - Ale to tylko opalenizna. Niedługo powinna zejść.
  - Pochodzisz z Teksasu? - zapytał niski chłopak, z piegowatą twarzą.
  - Nie, nie. Urodziłam się w Georgi, w Atlantcie. - na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
  - Dlaczego przeprowadziłaś się do Cleveland? - dopytywał Piegusek.
  - Przez pracę mamy. Jest modelką i ma tu kolejne sesje zdjęciowe do magazynów. - odpowiedziałam, nieco zestresowana. Nie byłam pewna jak zareagują na to, że moja mama jest dość popularną kobietą.
  - Gabriella Breslewsky? Ta Breslewsky? - brązowe oczy blondynki zaczęły wręcz błyszczeć z zachwytu.
  - Tak. Wiem, że nie jestem do niej podobna. - zaśmiałam się.
  - Co wcale nie oznacza, że nie jesteś ładna. Każda dziewczyna z Atlanty jest taka?
  Wszyscy przenieśli wzrok na chłopaka, siedzącego na ławce, znajdującej się metr przed moją.
  Damien.
  Wysoki, umięśniony blondyn przyglądał mi się, swoimi błękitnymi, szafirowymi oczami, a ja w tym momencie poczułam, że czystą rozkoszą byłoby utonięcie w jego hipnotyzująco niebieskich oczach.
Zaraz jednak odchrząknęłam, uciekając wzrokiem na otaczających mnie uczniów.
  - Nie wiem. Wszystko zależy od gustu. - wsunęłam niesforny kosmyk włosów za ucho, próbując ukryć zawstydzenie. Nie chciałam wyjść na miękką.
  - Jeżeli gustujesz w niezdarnych dziewczynach, uwielbiających podziwiać chodniki, powinieneś już ją sobie zaklepać, Peterson. Bo jeszcze cię ktoś uprzedzi. - odezwał się głęboki głos, gdzieś z drugiego końca klasy.
  Grupka rozstąpiła się, ukazując mi szatyna, którego poznałam dziś rano w drodze do szkoły. Stał oparty ramieniem o framugę otwartych drzwi, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, który chętnie bym mu z niej zdrapała.
  - Coś ci nie pasuje, Corney? - Damien zsunął się z ławki i ruszył w stronę szatyna, marszcząc brwi.
  Corney, Corney... Znałam skądś to nazwisko.
  Ale zanim zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić zdałam sobie sprawę, że Damien właśnie zmierza w stronę szatyna, raczej nie z przyjaznymi zamiarami. Od razu udało się wyczuć gęstniejącą atmosferę w klasie, wskazującą na to, że nie po raz pierwszy dochodzi tu do takiej wymiany zdań.
  Ci dwaj najwyraźniej za sobą nie przepadają.
  Podniosłam się gwałtownie z krzesła, chwytając torbę, z zamiarem uspokojenia ich zanim stanę się świadkiem morderstwa. Ale nagle Debby wskoczyła przed Damiena. Delikatnie odsunęła go do tyłu, na długość ramienia.
  - Damien. Przestań. - powiedziała twardo, na co chłopak tylko westchnął i wyminął dziewczynę, a następnie szatyna.
  Debby - anioł stróż wszystkich uczniów klasy III A.
  - Uważaj, Corney. Nie pozwalaj sobie. Chyba nie chcesz powtórki sprzed roku. - warknął blondyn, po czym zniknął na korytarzu.
  Szatyn zaśmiał się głośno, po czym zeskanował rudowłosą wzrokiem.
  - Nieźle się zmieniłaś, Debby. - spomiędzy jego warg wyłoniły się śnieżnobiałe zęby. - Może chcesz wpaść do mnie dzisiaj wieczorem? Chyba pamiętasz, jak nam było...
- Stul pysk, Michael. - nawet z odległości trzech metrów, słyszałam jak dziewczyna zaciskała zęby ze złości.
  - No już. - uniósł dłonie, na znak kapitulacji. - Taki żarcik. Nigdy w życiu bym tego nie powtórzył. No chyba, że za kilka dolców.
Kilkoro osób z grupy parsknęło śmiechem, ale Debby uciszyła ich jednym gniewnym spojrzeniem przez ramię.
  Ale ja dostrzegłam w jej oczach coś więcej niż sam gniew.
  Smutek i upokorzenie, przez które miałam ochotę wyrwać szatynowi aortę i wsadzić mu ją głęboko w odbyt, ponieważ prawdopodobnie był jedyną osobą, potrafiącą doprowadzić Debby, tę silną i mamowatą Debby do takiego stanu.
  Uderzyłam dłonią w ławkę, przykuwając tym uwagę wszystkich, po czym pewnym krokiem podeszłam do tego całego Michaela.
  - Za kogo ty się masz do cholery? - zaczęłam, stając przed nim. Nie zraziło mnie to, że musiałam unieść głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy. Był ode mnie o wiele wyższy, a to tylko kolejny powód, abym znienawidziła go jeszcze bardziej. O ile da się bardziej. - Myślisz, że możesz traktować ją jak szmatę? - prychnęłam. - To, jak i fakt, że wtrąciłeś się nieproszony do rozmowy wskazuje na brak dobrego wychowania. Nie. Jakiegokolwiek wychowania. Mamy XXI wiek i jakbyś nie zauważył era dinozaurów i jaskiniowców przeminęła miliony lat temu. Więc może przestań zachowywać się jak jeden z tych niedorozwiniętych człekokształtnych, którzy ruchali wszystko co się ruszało, czy pełzało po ziemi, a zacznij jak cywilizowany człowiek?
  Odetchnęłam głęboko, po czym opuściłam klasę, z premedytacją trącając go ramieniem.
  Miałam gdzieś, co pomyśleli sobie o mnie inni uczniowie. Nie wspominając o tym kretynie.
  Kiedy szłam korytarzem, sama do końca nie wiedząc gdzie, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się, słysząc czyjś nierówny oddech, wskazujący na to, że musiała biec aby mnie dogonić.
Serio jestem taka szybka?
  - No, no. Pierwszy dzień szkoły, a ty już gromadzisz wrogów. Coś kiepsko to widzę. - Debby zaśmiała się głośno, przerzucając swój plecak przez ramię.
  - Ja po prostu powiedziałam co myślę. A zresztą chyba nikt nie bałby się mieć za wroga takiego idiotę. - burknęłam, dalej lekko zirytowana sytuacją sprzed chwili.
  - Kurna, serio cię polubiłam. - rudowłosa schowała dłonie w przednie kieszenie spodni z szarpanymi dziurami na kolanach. - Zazwyczaj laski skaczą wokół niego, błagając o to, żeby zabrał je do siebie na noc. - pokręciła głową, jakby chciała wyrzucić z niej tę myśl. - To zwykły playboy. Nie warto nawet zwracać na niego uwagi.
  - Też byłaś taką "laską", co? - oparłam się plecami o ścianę, krzyżując ramiona pod piersiami. Dziewczyna momentalnie zrobiła się cała czerwona, co w zupełności wystarczyło mi za odpowiedź. - Niech zgadnę... - wysunęłam dłoń w stronę jej czoła i zamknęłam oczy, udając, że wdzieram się do jej wspomnień, jak jakaś wróżka za dwa dolce z ulicy. - Byłaś w nim zakochana po uszy, mimo iż wiedziałaś, że lubi zabawiać się z laskami, a później je po prostu zostawia. W końcu zaciągnął cię do łóżka. Robiliście to kilka razy, a ty byłaś przekonana, że jesteś pierwszą dziewczyną, do której poczuł coś więcej niż zwykłą chęć zabawy... - uniosłam powieki i zabrałam dłoń sprzed jej twarzy. - Ale skończyło się na tym, że rzucił cię jak resztę, brutalnie łamiąc twoje biedne serduszko. - nie mogłam się nie roześmiać, widząc jej nienaturalnie rozszerzone oczy i rozdziawioną buzię. - Zgadłam?
  - Chyba zacznę się ciebie bać. - powiedziała Debby, robiąc podejrzliwą minę. - Jak mogłaś to wszystko zgadnąć od tak? Znasz mnie niecałe 45 minut.
  - Powiedzmy, że mam nosa do ludzi. - uśmiechnęłam się szeroko, bo jak zwykle udało mi się rozgryźć nowo poznaną osobę. Uwielbiałam to robić.
  - Wolę moją wersję. - wzruszyła ramionami i zaczęła iść przed siebie.
  - Jaką? - podbiegłam do niej, zaraz idąc obok równym tempem.
  - Nie martw się. Nikomu nie wyjawię twojego sekretu. - puściła do mnie oczko, a ja poczułam jak jeżą mi się włoski na karku. - Jest u mnie bezpieczny. - wykonała ruch dłonią, jakby zapinała sobie usta i wyrzuciła niewidzialny kluczyk za siebie.
  - Jakiego sekretu? O czym ty mówisz? - zapytałam chyba trochę zbyt nerwowo, bo dziewczyna przyjrzała mi się uważnie, mrużąc przy tym oczy.
  Wiedziałam, że próbowała coś wyczytać z mojej twarzy, więc posłałam jej delikatny uśmiech, który zadziałał tak jak się spodziewałam. Dziewczyna odwzajemniła go i spojrzała przed siebie, najwidoczniej uspokojona.
  - Wiem, że jesteś czarownicą i potrafisz czytać w myślach. - powiedziała to z taką powagą, jakby obwieszczała komuś, że jego chomik zginął dziś rano pod kołami tira. - Dobrze, że tylko ja w tej szkole jestem taka inteligenta. Inaczej miałabyś spore kłopoty.
  Patrzyłam na nią oniemiała.
  Nagle dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, a ja wybuchnęłam śmiechem, zwracając na siebie uwagę wszystkich ludzi znajdujących się w korytarzu. Debby rozejrzała się dookoła speszona, starając się uciszyć mnie ruchem dłoni.
  - Ciszej! Ciszej! - mamrotała tak cicho, że ledwo mogłam ją zrozumieć. - Ludzie się gapią!
  - Może mam rzucić jakiś czar, który zamieni ich w żaby? - wytarłam łezkę, która zakręciła się gdzieś w kąciku mojego oka. - Daj mi chwilkę, to polecę na miotle po księgę zaklęć do mojej chatki, stojącej na kurzej łapce w środku lasu. - zasłoniłam buzię dłonią, dławiąc kolejny wybuch śmiechu.
  Dziewczyna nadęła policzki, zaraz jednak śmiejąc się cicho, nie chcąc zwracać na nas jeszcze większej uwagi.
  Już wtedy wiedziałam, że tej szkoły nie zapomnę tak szybko jak poprzednich. Nie mówiąc nic o samej Debby.
Pogromczyni Czarownic.

------------------------------------------------

Hejka wszystkim!
Mega się cieszę, że zajrzeliście do mojej książki i doczytaliście ten rozdział do końca. Mogę wam przysiąc z ręką na sercu, że to nie będzie zwykły, mdławy romans, których jest na Wattpad'zie od groma i mam nadzieję, że nie znudziłam was już na samym początku xd.
Dzięki, że jesteście!
Do następnego :D
xoxo
Naela

Defekt | Defect [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz