- No dobrze Camomile, paradoksalnie uczulona na rumianek jedynaczko, podążająca za marzeniami- powiedział Caleb uśmiechając się do mnie- Miło Cię było poznać.
- Calebie Black, ciebie też choć w niedokońca miłych okolicznościach,- westchnęłam przypominając sobie moją nieudolną próbę zabójstwa chłopaka- niezmiernie miło było poznać.- dodałam kryjąc uśmiech za włosami.Wracaliśmy właśnie z restauracji, do której poszliśmy po całym tym zajściu. Caleb zaprosił mnie na lunch, choć tak naprawdę to ja powinnam mu wynagrodzić rozcięty policzek i małego guza na czole. Ale jak to na prawdziwego gentelmena przystało uparł się, że to on zaprasza, a ja jak to przystało na damę uległam.
Tak naprawdę nie spodziewałam się że spędzę tak miłe popołudnie z tak nowo poznanym mężczyzną. Nie ukrywam że na początku wydawał się troszkę wkurzający, ale to zdanie minęło tak szybko, jak czas spędzony z Calebem. A nie od dziś wiadomo, że czas szybko mija gdy się go spędza w miłym towarzystwie.- No to w końcu idziemy do mnie czy do Ciebie?- zapytał wyrywając mnie z przemyśleń.
- Coo?!
- Nooo... Ty mieszkasz tam- wskazał na mały piętrowy domek za nami- A ja troszkę dalej...
- O nie, nie- powiedziałam przez śmiech zerkając na Caleba- Nie tym razem.
- Na pewno nie chcesz? Mam paluszki i Scrabble- powiedział sugestywnie ruszając brwiami, na co prychnęłam śmiechem.
- Oh, jesteś taki przekonujący... Ale może jednak innym razem- powiedziałam i zaczęłam się powoli wycofywać do domu.
- Jak chcesz, ale nawet nie wiesz co tracisz-mruknął w dalszym ciągu się uśmiechając.
- No cóż moja strata- powiedziałam nieco głośniej, cały czas tyłem idąc w stronę domu.
- I tak wiem gdzie mieszkasz!- krzyknął gdy byłam już przy drzwiach
Spojrzałam na niego lekko przerażona i zapytałam- Mam się bać?
- Ja bym na twoim miejscu raczej skakał z radości!- krzyknął do mnie, a kobieta przechodząca przez ulicę zgromiła go spojrzeniem.
Uśmiechnęłam się na jego słowa i nacisnęłam na klamkę drzwi.
- Pa Caleb!- krzyknęłam na cały głos do odchodzącego tyłem chłopaka.
- Do zobaczenia Camomile!- krzyknął i już po chwili zniknął za zakrętem.
Westchnęłam wchodząc do domu i po ściągnięciu butów rzuciłam się na kanapę w salonie. Uśmiech z twarzy nie schodził mi przez resztę dnia.- Pani Taylor, tak? Pan Krups jest w pokoju 111 na 3 piętrze- powiedziała bardzo szybko sekretarka, słuchawką telefonu wskazując windę- Następny!
- A, oh dziękuję- szepnęłam i już nie tak pewnym krokiem ruszyłam do windy. To miała być już moja czwarta rozmowa kwalifikacyjna i zapowiadało się na czwartą porażkę.
Byłam już w 2 biurowacach i salonie piękności i jeśli mam wierzyć tamtym ludziom, mój telefon powinnien dzwonić już 3 razy...Wzięłam dwa razy głęboki oddech i mocno zapukałam do drzwi pokoju 111. Gorzej już na pewno nie będzie...
- Proszę- usłyszałam poważny głos mężczyzny i otworzyłam mahoniowe drzwi.
- Dzień dobry- powiedziałam zadziwiająco pewna siebie.
- Dzień dobry- odpowiedział młody mężczyzna ubrany w granatowy garnitur. Wskazał ręką na fotel przed swoim biurkiem, dając mi znak żebym usiadła. Podałam mu moje CV, a gdy zaczął je przeglądać ukradkiem rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Mahoniowe meble, na których pod linijkę leżały segregatory z dokumentami, tak jak i drzwi idealnie pasowały do wystroju gabinetu prezesa. Wszystko sprawiało efekt bardzo poważnego i ułożonego, a to nie do końca była moja bajka.
Mężczyzna na krótko oderwał wzrok od kartki i przyjrzał mi się uważnie.
Z jego wzroku nie mogłam kompletnie nic wyczytać co mnie trochę zaczęło niepokoić. Gdy wrócił z powrotem do kartki odetchnęłam głęboko, czego skutkiem było jego kolejne spojrzenie.
- Jakiś problem?- zapytałam niewiele myśląc.
- Nie skądże- mruknął pod nosem zerkając na mnie. Może miałam jakieś omamy, ale chyba się lekko uśmiechnął- Zastanawiam się tylko dlaczego chciała by Pani pracować akurat tu.
- No cóż...- zaczęłam przeciągle w myślach układając przemówienie godne absolwentki Harvardu- Pańską firmą interesuję się już od pewnego czasu...- skłamałam miejąc nadzieję, że uwierzy że interesuję się giełdami nieruchomości, bo chyba właśnie tym zajmuje się ta firma. I niestety lub stety to nie było moje ostatnie kłamstewko. Mijałam się z prawdą mówiąc, że jestem punktalna, poukładana i rozsądna. Tak naprawdę kłamałam co słowo i chyba jestem dobrą aktorką, bo ani razu nie zrobił podejrzanego wyrazu twarzy.
Po odpytywaniu usłyszałam kolejny raz "Skontaktujemy się z Panią" i zostałam odprowadzona wzrokiem do drzwi. Poprawiłam czarną torbę na ramieniu, uśmiechnęłm się najszczerzej jak umiałam i opuściłam salę tortur.Wychodząc z ogromnego szklanego biurowca czułam się jak po ważnych egzaminach.
Nareszcie wolna.
Radosnym krokiem, wzbudzając podejrzenia innych co do mojej normalności, udałam się na popołudniową kawę. Tak szczerze sama nie wiedziałam dlaczego się tak cieszę. Ta rozmowa kwalifikacyjna była tak trudna, że choćbym nie dostała tej pracy przeszłam szkolenie życia i już żadna rozmowa o pracę mnie nie zagnie. Takie były plusy, a ja zawsze patrzyłam na plusy.Jedną ręką trzymając już prawie opróżniany kubek z kawą a w drugiej zakupy, próbowałam dostać się do domu. Gdy wreszcie zdołałam otworzyć drzwi od razu udałam się do kuchni i rzuciłam torby na stół. Podeszłam do małego drewnianego pudełeczka leżącego na blacie kuchennym. Mimowolnie uśmiechnęłam się widząc przyczepioną do niego białą karteczkę od mamy z napisem
"Sytuacje alarmowe".
Z niemałym trudem otworzyłam stare pudełko pełne miliona karteczek, które aż wylewały się z niego.
"To się zejdzie" pomyślałam i usiadłam na blacie wcześniej zrzucając na podłogę szpilki z nóg. Nie należą one do moich ulubionych butów, ale dzisiejsze spotkanie tego wymagało. Poprawiłam czarne włosy wpadające do oczu i zabrałam się za przeszukiwanie karteczek.-Elektryk 24H, Pranie dywanów, Konserwacja klamek?- przerzucałam kartki pobrudzone kawą i czymś zielonym.- Opiekunka do dzieci, Fryzjer damski...- złapałam za pudełko i lekko już wkurzona wysypałam zawartość na drewniany blat. Małe gwoździe, wszelkiego rodzaju guziki i milion papierków pokryło calusieńki blat.
- Sytuacje alarmowe, tak?- mruknęłam sama do siebie i kolejny raz zaczęłam przeszukiwać ulotki, wizytówki i kartki z notesu.
Po naprawdę długich i mozolnych poszukiwaniach wreszcie znalazłam.
- Najsmaczniejsza pizza w mieście- przeczytałam ze skrawka papieru i najszybszej jak mogłam pobiegłam na bosaka po telefon. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy zamówiłam moją ulubioną pepperoni z podwójnym serem. O dziwo mojego dobrego humoru nie zepsuła nawet informacja, że pizza będzie dopiero za ok. 40 min. No bo przecież na dobre rzeczy trzeba trochę poczekać...Od razu po zakończeniu składania zamówienia poszłam pod prysznic. Miałam w planach zrobić sobie babski wieczór. Samotny babki wieczór, ale zawsze coś, co nie?
Zawinięta w ręcznik i z turbanem na głowie poszłam do kuchni po składniki na maseczki do twarzy. Kupiłam je specjalnie dzisiaj w sklepie z bio kosmetkami. Były tak przeraźliwie drogie, że miałam nadzieję, że po tej kuracji będę gładka jak pupcia niemowlaczka.
Po wzięciu wszystkich potrzebnych składników ponownie skierowałam się do łazienki.
Nagle w połowie schodów usłyszałam dzwonek do drzwi. Najszybszej jak umiałam zbiegłam po schodach i spojrzałam na zegar wiszący na ceglanej ścianie.
Minęło dopiero 20 min. Spanikowana pobiegłem do lustra.
Szary ręcznik przewiązany na dekoldzie ledwo zakrywajacy tyłek, biały turban na głowie i ręce pełne miseczek i łyżek na maseczki.
- No super- mruknęłam i usłyszałam kolejny dzwonek do drzwi. Wszystko co trzymałam w rękach rzuciłam na kanapę i na 100% czerwona ze wstydu podeszłam do drzwi. Poprawiłam jeszcze spadający z głowy ręcznik i nacisnęłam na klamkę.
- Przepraszam nie spodziewałam się Pana- powiedziałam otwierając drzwi.
- A my przypadkiem nie byliśmy na ty?- zapytał stojący przede mną mężczyzna uśmiechając się do mnie.Rozdział dedykuję pewniej bardzo niecierpliwej kobietce :**
TAK, TAK WIEM.
To trwało WIEKI.
Ajm soł sory.
Postaram się dodawać częściej. Naprawdę.I bardzo bardzo serdecznie DZIĘKUJĘ za to że jesteście.
Ps. 1220 słów. Łał.
<3 <3 <3 <3
