Szum morza, śpiew ptaków, przyjemna, letnia bryza muskająca moją twarz...i on. Chłopak idący tuż obok mnie, trzymający moją kościstą dłoń. Słyszałem jego przyjemny, ciepły głos, który wypowiadał niezrozumiałe dla mnie słowa. Zatrzymał się, w mgnieniu oka znalazł się tuż przy mojej twarzy...
...i zadzwonił budzik. Czyli typowo.
Dopiero po minucie zdołałem podnieść rękę i wyłączyć denerwujący dźwięk brzęczący tuż nad moim uchem. Wziąłem telefon i zmrużyłem oczy przerażony jasnością ekranu. Szybko zacząłem przeglądać wszystkie portale społecznościowe i sprawdzałem co ciekawego stało się przez czas mojego snu. Niestety, żadnych informacji zmieniających moje życie.
Niechętnie podniosłem głowę z poduszki, przeciągle ziewnąłem i trochę się porozciągałem. Całkowicie zaspany wyszedłem z pokoju i powędrowałem prosto do kuchni. Zajrzałem do lodówki i trochę przy niej postałem, bo nie mogłem zdecydować się na to, co mam zjeść. Z zamyśleń wyrwała mnie moja mama.
- Zamknij tę lodówkę, bo się odmrozi! - podeszła, stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek na powitanie. - Dziś twój pierwszy dzień w liceum, jak się czujesz? - uśmiechnęła się promiennie, a mnie od razu dodało to sił.
- Zaspany, ale powiedzmy, że zadowolony. - przetarłem oko i po latach rozmyśleń wyciągnąłem z lodówki mleko. - Gdzie są płatki? - rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Tam gdzie zwykle. Żółte pudełeczko. - powiedziała i wyszła z kuchni zostawiając mnie samemu sobie. Chociaz dzięki jej wskazówce udało mi się znaleźć jedzonko, a najedzony Sanha to szczęśliwy Sanha.
Usiadłem przed telewizorem i włączyłem jakąś durną bajkę, w lewej dłoni dzierżyłem różową miseczkę z płatkami czekoladowymi, a w prawej plastikową łyżeczkę, która jest w tym domu od czasów narodzin mojego najstarszego brata, czyli...długo, bardzo długo. Nie, żeby był stary.
Po zjedzeniu śniadanka poszedłem do swojego pokoju, gdzie rozpocząłem pindrzenie się przed lustrem. Poprawianie włosów, uśmiechanie do samego siebie, poprawianie krawatu i koszuli milion razy... przyznam, gorzej ze mną niż z niejedną babą.
Po kilkudziesięciu minutach moich przygotowań wyszedłem w końcu z domu i ruszyłem w kierunku szkoły. Po drodze znów przeglądałem facebooka, twittera i inne takie, bo przecież internetu nigdy nie jest za wiele. Włożyłem sobie słuchawki do uszu i włączyłem sobie album swojej ulubionej grupy.
Po pięciu minutach znalazłem się już pod bramą, tak jak kazał wczoraj wychowawca, w szkole byłem nieco wcześniej, żeby nie szukać sali na ostatnią chwilę. Klasa 83. Czas na zgubienie się w szkole, miło powspominać czasy wczorajszej wycieczki. Westchnąłem cicho i ruszyłem ku pierwszemu korytarzowi, gdzie o dziwo znalazłem salę 64, co oznacza, że na piętrze powinna znaleźć się moja klasa. Potruchtałem zadowolony z siebie i jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem na drzwiach liczbę 50... Zbiegłem ze schodów i zszedłem na dół, do piwnicy (gdzie o dziwo również były lekcje) i bang! Znalazłem! Gdzie czerwony dywan, kwiaty, paparazzi?
Położyłem plecam obok drzwi i oparłem się o ścianę. Obok mnie siedziały tylko trzy osoby, ale do lekcji zostało jeszcze dobre pół godziny. Do głowy wpadł mi pewien pomysł: skoro już wiem, gdzie jest klasa, to może rozejrzę się po reszcie budynku? Osobiste drzwi otwarte, tylko dla mnie!
Wyszedłem na korytarz główny i przy drzwiach wejściowych zauważyłem grupę trzecioklasistów, którzy stali na dziedzińcu. Uznałem, że czemu nie, skoro oni mogą, to ja niby nie? Po cichu wydostałem się na zewnątrz i oparłem o barierkę. Zauważyłem znajomą, zbliżającą się twarz. Po kilku sekundach, kiedy już mogłem przyjrzeć się jej bliżej, zrozumiałem, że to dziewczyna, która wczoraj na rozpoczęciu roku tak strasznie piszczała na widok licealistów.
![](https://img.wattpad.com/cover/66670479-288-k924252.jpg)
CZYTASZ
|| still love you || dongha || binwoo ||
FanfictionSanha od gimnazjum jest popularny nie tylko wśród kobiet, ale nigdy nie chciał wiązać się na poważnie. Kiedy właśnie zaczął swoje licealne życie, w oczy spojrzał mu wysoki szatyn o jelenich oczach, a małemu blondynowi zaparło dech w piersiach. Kiedy...