Pada.
Ludzie biegną pod daszki, balkony, do domów, do sklepów. Byleby się nie zmoczyć. Niektórzy mają kaptury, inni parasole, zdesperowani trzymają nad głową mało cenne im przedmioty o dużej powierzchni. Zachowują się jakby byli z cukru. Przecież się nie rozpuszczą. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Patrzą na mnie jakby w oczekiwaniu, kiedy zrobię coś podobnego do nich, kiedy się zasłonię, kiedy się schowam. Nie mam zamiaru tego zrobić, to bez sensu. I tak się zmoczę, a potem wyschnę. Zachowują się jakby to było coś innego niż chłodny prysznic w ubraniu. Przecież to miłe.
Idę własnym tępem.