Południca

100 5 0
                                    

Południca (przypołudnica, żytnia, rżana baba, baba o żelaznych zębach) – według ludu złośliwy i morderczy demon polujący latem na tych, którzy niebacznie w samo południe przebywali w polu. Kobieta zmarłszy tuż po zrękowinach lub krótko po ślubie - zapiski z Bestiariusza brata Albrechta 1231 Roku Wilka.



- Cayden! Cayden, tu jest  tak gorąco! Cayden, ja tu się zaraz roztopię! - jęczał Aaron - młodszy z braci.


- Aaron. Zamknij się! Niech cię licho, błagam zamknij się! - syknął zajadle blondyn. Na chwilę to go uciszyło.

Zjechali z gościńca usłanego kamieniami i wkroczyli do wielkiego Sinejskiego lasu. Słońce ukryło się za koronami drzew o trzydziestu dwóch stopach.  Aaron obserwował ptaki przeplatające się przez liście.

- Caaaydeeen. A ile to jedna stopa? - zapytał skonfundowany brat.

- To jedna druga łokcia. - oznajmił znudzony. Brat zdjął lewą nogę i na koniu przyłożył - a przynajmniej spróbował - do ramienia przy łokciu.

- Użyczyłbyś mi swoją stopę? - na to pytanie Cayden odwrócił się w siodle by spojrzeć na brata.

- Co ty wyprawiasz? - zmrużył powieki -  to inaczej dwanaście cali. - oświadczył ściskając mostek nosa.

- Aha... A ile to? - tym razem Cayden parsknął śmiechem przez głupotę młodszego brata.

Dalej kontynuowali jazdę już bez wspaniałomyślnych pytań.

Blondyn zatrzymał gwałtownie konia co za tym stoi, brat zrobił to samo. Zsiedli z wierzchowców i podeszli do śladu stopy odciśniętej w grząskim mule. Cayden uklęknął przy tropie, drugi zaś odszedł trochę dalej. A to wystarczyło. Rozległo się głośne kliknięcie, a po chwili Aaron zawisł do góry nogami za stopę osiemdziesiąt cztery cale nad ziemią. Skrzeczał, przerażony, a konie uciekły spłoszone hałasem.

- Stój! - Cayden nieudolnie spróbował je zatrzymać, lecz nic to nie dało.

Konie uciekły z całym zaopatrzeniem, Aaron wisiał do góry nogami, a Cayden klął na cały świat.


                                                                                  ***

Lana i Frey zatrzymały się gwałtownie na dźwięk wrzasku, który rozległ się po lesie.

- Mój jeleń! - pisnęła uradowana Frey i ruszyła pędem w stronę ówcześnie zastawionej pułapki.

- To nie jeleń, głupia! Jelenie nie drą się jak strzygi. - oświadczyła Lana dotrzymując siostrze tempa. Mimo to siostra nie posłuchała, przekonana o swojej racji.  Uznała bowiem, że to wyjątkowy jeleń zesłany przez Leszego.

- Ależ jest! - gdy już były blisko, mina Frey zrzedła - mój jeleń! - wrzasnęła na chłopaka powieszonego za stopę nad leśną ściółką. Bluzgał próbując rozwiązać wnyki. Obok stał drugi chłopak śmiejąc się i wycierając łzy z oczu.

- To nie jeleń... ale na zupę się nada! - nieznajomi spojrzeli przerażeni po sobie.

Siostry zaniosły się głośnym śmiechem widząc ich reakcje. Czarnowłosy chłopak, który wisiał w pułapce bardziej panicznie próbował się uwolnić.

- Nie wierzgaj się to może Frey cię nie zje... - mruknęła Lana.

- Może nie zjem... Co nie zmienia faktu, że przyczyniłeś się do braku dzisiejszej kolacji! - popatrzyła na chłopaka z groźbą w oczach.

ŁowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz