Południca Część II

57 7 0
                                    

- Nogi mnie bolą! Pić mi się chcę! Cayden! Nogi mnie bolą! Niewiasty! Zatrzymajcie się! - Aaron biadolił. Wszyscy mieli go powyżej uszu. Cayden mielił w ustach przekleństwa.

- Gdy dojedziemy, będziesz mógł napić się dobrego piwa w gospodzie, a póki co - zamknij się! - warknęła Lana masując skronie. 

Na ich szczęście na horyzoncie pojawiły się pierwsze domki ze strzechą na dachu. Przejechali przez wysoki portal na którym przechadzali się strażnicy pod daszkami wypatrując zagrożenia. Gdy toczyli się ścieżką zaszczycały ich ciekawskie i nieprzyjazne spojrzenia. Z jednej chaty wyszedł przysadzisty mężczyzna z czarnym wąsem. W jednej dłoni niósł drewniany kubeł pełny pomyjów. Wylał zawartość na ścieżkę ochlapując buty braci. Zerknął strofowany na przybyszy i cmoknął.

- Powiadam wam. Jak żyje nie widziałem takich rozpust! Czego tu szuka?! - krzyknął do jeźdźców - żeby w biały dzień zjawiać się w tak spokojnej wiosce i to kobiety na koniach? Co się z tym światem porobiło?! Mówię wam ludzie! Uzurpator za bardzo się rozpuścił! - zrzędził niskim głosem patrząc na ludzi wokół. Siostry spojrzały na niego przelotnie i popędziły konie do cwału.

- Lana, zatrzymajmy się. - Frey wskazała dużą karczmę przed nimi. Ostatnimi siły chłopcy powłóczyli nogami za nimi.

Gdy dotarli pod zajazd, dziewczyny przywiązały konie i odwiązały jeńców. Wilk trzymał się boku pani, a orzeł znalazł miejsce na skraju dachu. Zwierze już chciało wejść za nimi, ale Lana go zatrzymała.

- Idź zapolować - wskazała wrzosowiska w dali. Wilk ruszył biegiem. 

Weszli do środka. Kamienna posadzka i drewniane ściany. Na środku paliło się ognisko, a nad nim był postawiony kocioł. Pod ścianami po obu stronach stały długie ławy. Podeszli do szynkwasu i wszyscy czterej usiedli na niewygodnych stołkach.

- Cztery piwa - mruknęła Lana kładąc na ladę dwa gryfy.

Gospodarz zmierzył ich uważnie a potem krzyknął.

- Ahma! Cztery piwa! Natychmiast! - potem znów odwrócił się do przybyszy - co was tu sprowadza?

- Interesy. - odpowiedziała krótko Frey - czy w wiosce dzieje się coś ciekawego? - zadała pytanie.

- Zależy co przez to rozumieć. Ale takie sprawy nie do mnie tylko do doradcy Zgrywka. On wam ino powie co i jak. - i wrócił do czyszczenia kufli akurat gdy przyszły trunki.

Pili w ciszy, każdy zajęty własnymi myślami. W końcu Frey oznajmiła.

- Ja pójdę do tego Zgrywka, a ty pilnuj oferm. - wstała i już chciała odejść, ale siostra ją zatrzymała.

- Czekaj! Weź ze sobą jednego. Widziałaś jakie tu mają podejście do ludzi. Lepiej mieć przy sobie mężczyznę w takich sprawach. - powiedziała.

- Dobra. Ty. - wskazała czarnowłosego - idziesz ze mną. - chwyciła go za ramię i omal nie przewracając wyszli z karczmy szukać siedziby tutejszego jarla.


Szli główną drogą, szukając owego miejsca. W połowie drogi Aaron szturchnął Frey w żebra i wskazał na największy gmach. Weszli po kamiennych schodach i otworzyli duże, drewniane drzwi. W środku było ciepło, światło dawały świece zawieszone u sufitu. Na środku sali stał podłużny stół gdzie po obu jego stronach siedzieli ludzie, pijąc, jedząc i rozmawiając przytłumionymi głosami. Pod ścianą na przeciwko wejścia stał nieduży tron obity w zielony aksamit. Siedział na nim stary mężczyzna z bujną brodą sięgającą do pasa. Na głowie błyskał mu skromny diadem z niebieskim szafirem. Gdy weszli, wszyscy umilkli i spojrzeli na przybyszy. Frey podeszła pod tron i ukłoniła się. To samo zrobił Aaron.

- Kimże jesteście moi goście? - powiedział jarl słabym głosem, unosząc dłoń ku nim.

- Jestem Frey, a to mój brat Aaron - wskazała na chłopaka, który wydał z siebie zduszony okrzyk zdziwienia - Przyszliśmy tu do twego doradcy, panie, gdyż usłyszeliśmy, że może nam pomóc. - wytłumaczyła.

- Proszę bardzo. Zgrywek! - ryknął, a od stołu wstał wątły mężczyzna ubrany w płachty szlachty.

Stanął u boku jarla i skłonił się ku nim.

- Witajcie w Księżycowym Domu - siedzibie jarla Wolda. W czym mogę służyć pomocą? - zapytał po dłuższej przerwie nerwowo gestykulując żylastymi kończynami.

- Chcieliśmy wiedzieć czy w wiosce dzieją się rzeczy godne uwagi. - oświadczyła Frey wymijająco.

- Podobno macie kłopoty z południcą! - wyrwał się Aaron, a dziewczyna zgromiła go wzrokiem.

Doradca spojrzał na niego spod przymrużonych oczu.

-Jesteście wyjątkowo dobrze poinformowani...- skierował wzrok na dziewczynę, która nerwowo rozglądała się po sali za wszelką cenę chcąc uniknąć przenikliwego wzroku doradcy.

- Hmm... O-owszem, bo wie pan... Coś się usłyszy w karczmie tu i tam.-  dziewczyna próbowała ich wyplątać z kłopotliwej sytuacji. Na szczęście udało jej się, o czym świadczył uśmiech, który wstąpił na twarz mężczyzny.

- To zacnie! Już myśleliśmy, że nikt się nie znajdzie by poskromić poczwarę jedną! Co jakiś czas w samo południe pada jaki wieśniak. Ludzie na pole boją się wychodzić, a groby są przepełnione od śmierdzących trupów. Ostatnio żeśmy pochowali dwie kobiety, biedulki. Miały wysuszoną skórę jakoby wiedźma wyssała z nich życie.

- Ktoś ocalał? - zapytała Frey skupiona na każdym detalu.

- A no przeżył jeden. W kiepskim stanie bidok, ale dogadać się z nim jeszcze da. - rzekł drapiąc się po prawie łysej głowie.

- Gdzie możemy go spotkać? - zapytał Aaron marszcząc brwi.

- Dom obok cmentarza. Przy nim zawsze kręcą się zdziczałe psy. Ciężko przeoczyć. Słuchajta. Jeśli pozbędziecie się zmory dostaniecie dużo złota, ale i cenną wdzięczność mieszkańców. - położył dłoń na sercu w geście wzruszenia. 

Łowcy skinęli głowami i odeszli pogrążeni w myślach na temat baby o żelaznych zębach.



ŁowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz