Doradca jarla miał rację. Ciężko było przeoczyć jeden z nielicznych domów na końcu wioski przy przepełnionym cmentarzu. Również nie pomylił się co do psów. W pobliżu kręciło się pełno wyliniałych, zapchlonych dzikich psów toczących pianę z pyska. Frey i Aaron szli ramię w ramię po ścieżce nie spuszczając wzroku z mizernej chaty. O łydkę Frey uderzył chuderlawy kundel, który jeszcze przed chwilą wyszarpywał kość jakiegoś nieboszczyka z pyska większej od siebie bestii. Dziewczyna spojrzała na zwierze obnażające kły, a zaraz potem zrównała kroki z Aaronem. Zapukali w spróchniałe drzwi i po chwili otworzyła im pomarszczona jak suszona śliwka kobieta.
- Tak? Czego dusza pragnie? - zapytała skrzekliwie świdrując przybyszy pożółkłymi oczami.
- Witaj dobra kobieto, przyszliśmy widzieć się z pewnym mężczyzną. Podobno został zaatakowany przez rżaną babę. - oznajmiła Frey próbując brzmieć jak najprzyjaźniej.
Po dłuższej chwili, która zdawała się nie mieć końca, staruszka odsunęła się od przejścia i wpuściła ich do środka. W chacie nie było zbyt przestronnie. Pod jedną z czterech ścian na łóżku z wyłożonymi futrami leżał tęgi mężczyzna z czarnymi włosami i gęstą, równie czarną brodą. Jego skóra miała odcień sproszkowanej kości. Ciemne sińce pod oczami przypominały małe dziury. Wskazał na nich - kruchą teraz - dłonią i zwilżył popękane usta.
- Coście... za jedni...? - zapytał słabo z paniką w przygaśniętych oczach.
Frey podeszła bliżej i ukłoniła się.
- Jestem Frey, a to mój brat Aaron. - oznajmiła.
- Paniątka? Tylko paniątka noszą takie imiona. Z jakiegoście rodu przybysze? - zaskrzeczała stara baba nagle rozdrażniona.
- Och, nie. Nie jesteśmy z żadnego rodu. Naszymi rodzicami byli chłopi. Lecz zdjęła ich choroba z tego świata. - tłumaczył Aaron.
- Matko proszę. Daj im dokończyć. - poprosił słabym głosem chory. Kobieta ustąpiła odchodząc.
- Chcieliśmy cię zapytać co się wydarzyło gdy... zostałeś zaatakowany. - wytłumaczył Aaron.
- Pracowałem jak co dnia - jego wzrok stał się zamglony, nieobecny. Jakby odtwarzał tamtą chwilę krok po kroku - w samo południe. Zrobiło się małe zamieszanie. Jedna kobieta zemdlała. Podbiegliśmy zobaczyć co jej było. Lecz ona nie oddychała. Jej ciało zastygło w niemym przerażeniu z szeroko otwartymi oczami. Wtedy ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać. Biegłem za nimi, lecz na skraju pola drogę zagrodził mi upiór. Miała włosy ze słomy, ostre zęby i długie palce wokół których oplecione było żyto. I jej oczy. Oczy za to miała jak... jak... - zacinał się, a jego usta przybrały siny kolor - Gina... - wraz z wypowiedzeniem tego imienia, przeszył ich zimny wiatr pojawiający się znikąd. U stóp legła gęsta mgła okrywając chłopa, a gdy zelżała, na łożu spoczywały już odkryte kości.
Stara kobieta skrzeknęła i zatoczyła się.
- Sprowadziliście śmierć na ten dom! To wasza wina! Jakim żeście demonem?! - krzyczała stojąc pod ścianą. Złapała mosiężną statuetkę z podobizną śmierci i wycelowała w łowców ku obronie.
- Kobieto, mieszkasz na cholernym cmentarzu! Śmierć otacza cię zewsząd! - uniósł się Aaron i wyciągnął z chaty towarzyszkę.
- Jeszcze raz. Nasza południca to Gina. Wspaniale! Zostaje nam tylko dowiedzieć się jak umarła.
- Południce to zwykle kobiety w trakcie ślubu lub krótko po więc... - rozmyślał chłopak. Frey w tej chwili olśniło.
- Czy to nie oczywiste? Musimy dowiedzieć się czego ona chce, może da się ją uratować. - wypaliła i ruszyła szybkim krokiem ku gospodzie.
- Tak, naturalnie i jak znam życie chce zemsty. Potrafisz jej to zapewnić? - zauważył chłopak.
- Nie zabije niewinnego. Więc zależy to od sytuacji. Musimy powiedzieć o wszystkim Lanie i Caydenowi.
CZYTASZ
Łowcy
FantasyM I T O L O G I A S Ł O W I A Ń S K A Losy dwojga rodzeństwa krzyżują się na ścieżce utkanej z demonów i dyktatury. Dwa przeciwne klany, które łączą siły by przetrwać. *R E M O N T*