Rozdział 3 Diagnoza?

3.5K 393 171
                                    

>still, wyjaśnienie tego wszystkiego będzie w rozdziale czwartym 
jestem taka śmieszna i okrutna, ikr
to też kwestia tego, że gdybym wszystko wyjaśniła tutaj, rozdział wyszedłby wyjątkowo długi i
Just nah X'D <

Całe szczęście, Daichi miał prawo jazdy na samochód o niewielkiej pojemności baku. Nie mógł rozwijać wielkiej prędkości i w sytuacjach alarmowych, gdzie trzeba było gdzieś się zjawić natychmiast, wsiadaliśmy po prostu na motor. Tym razem, nie spieszyło nam się aż tak bardzo, do tego mocno się rozpadało.

-Chyba będzie burza, księżyc się schował, gwiazd też nie widać... -szepnąłem, spoglądając na okno i ziewając przeciągle. Bardzo niepokoiła mnie jazda w nocy, szczególnie podczas takiej ulewy. Zresztą, nigdy nie lubiłem jeździć samochodem; od dziecka, zamknięte, niewielkie przestrzenie mnie przerażały. Dlatego najczęściej poruszam się na rowerze, czy idę spacerem.

-Mhm... miejmy nadzieję, że się uspokoi... -mruknął pod nosem Daichi, nie odwracając wzroku od drogi. Uśmiechnąłem się spokojnie, patrząc na niego kątem oka. Takie skoncentrowanie towarzyszyło mu do tej pory jedynie na meczach, ćwiczeniach... rzadko na lekcjach! Czułem się... nieco bezpieczniej.

Bez szwanku dojechaliśmy do szpitala. W niewielu oknach budynku, wciąż paliły się światła, a w między czasie, rozpoczęło się gradobicie. Szybko przebiegliśmy z samochodu pod zadaszenie. Na „werandzie" natknęliśmy trenera Ukaia. Stał, oparty o barierkę, z papierosem w dłoni. Widząc nas, rozszerzył podkrążone oczy.

-Sawamura?... Sugawara?... Co wy tu robicie? Powinniście już dawno spać, do cholery... -przejechał dłonią po twarzy i odetchnął głęboko.

-Cała sprawa nie dawała nam spać... postanowiliśmy przyjechać, jest już coś wiadomo? -spytał zatroskanym głosem Daichi, ignorując narzekanie trenera. Ten, wzruszył ramionami, marszcząc brwi.

-Tylko tyle, że jego rodzice wrócą dopiero za cztery dni.

-Co?! Tokio jest kawałek stąd! Można tam dotrzeć w zaledwie 2, góra 3 godziny... -spanikowałem na szokującą wiadomość. Chłopak może nie przeżyć do jutra rana, a oni chcą tu być za cztery dni? Co jest z tymi ludźmi?!

-Tylko, że oni już nie są w Tokio, tylko w Europie-

-G-GGDZIE SĄ?! -pisnąłem, znów przerywając i zakrywając usta dłońmi. Daichi przysunął mnie do siebie, łapiąc delikatnie za biodro. Trener rzucił papieros na ziemię i przydeptał.

-W Europie, we Francji. Pojechali w sprawach służbowych, ale jako taką... „służbową robotę" mają dopiero za dwa dni. Więc mają tam czas wolny, do tego zabrali siostrę Shoyo, żeby zobaczyła chociaż skrawek świata.

-No dobra, ale czemu nie zabrali Hinaty..? -warknął Daichi, ściskając dłoń na moim biodrze.

-Zadałem im to samo pytanie; odpowiedź była prosta. Nie chciał. Pragnął zostać tutaj, żeby trenować. Nie chciał opuścić treningu, po za tym, boi się latać samolotem. -odparł trener, kierując się do wejścia. Zalał mnie zimny pot. „Gdyby Hinata poleciał z rodzicami... nic by się nie stało..." zmrużyłem oczy, by szybko ukryć napływające jak strumień, łzy. Weszliśmy do środka, powoli podążając za panem Ukaiem. Było tam ciepło i przyjemnie. Cicho. Przeszliśmy prawie cały budynek, wreszcie trafiając na osobne pokoje. Zauważyliśmy pana Takedę, siedzącego i przysypiającego na fotelach, obok drzwi do jednego z pokojów. Gdy zauważył nas i trenera, bardzo się zdziwił. Zaczęły się niewyraźne pytania, co tu robimy, jak tu trafiliśmy i po co. Wszystko wyjaśniliśmy jak poprzednio, uspokajając nauczyciela.

-Jeżeli chcecie wejść do środka, nie krępujcie się... dalej jest nieprzytomny, udało się przywrócić oddech. Co prawda, z pomocą kosmicznych przyrządów, ale najważniejsze, że może oddychać.

-A... panie Takeda... wiadomo, co z mózgiem..?

-EEG nie wykazało nic szczególnie niepokojącego. Doktor powiedział, że wszystko będzie wiadomo jutro. Czy przeżył...... wstrząs mózgu, czy nie będzie sparaliżowany, czy też nie cofnie się w rozwoju psychicznym. O tym wszystkim dowiemy się jutro, a póki co... nawet nie wiemy, kiedy się wybudzi. -odparł, kładąc się z powrotem na fotele. Daichi spojrzał na mnie spłoszony, ja na niego, odsyłając podobne uczucie.

Paraliż?... Cofnięcie w rozwoju?!... Wstrząs mózgu..? Przebudzenie się... przeżycie... To wszystko brzmi tak nierealnie. Niemożliwe. Hinata na wózku, do końca życia. Nie będzie już robił niezwykłych szybkich z Kageyamą... Nie podskoczy tak wysoko, jak skakał... nie wykona bloku u boku Tsukishimy... czy kiedykolwiek zjawi się na sali? Czy dalej będzie w drużynie... jak on będzie się poruszał na wózku, po szkole pełnej schodów... kto będzie przy nim? Kto się nim zajmie? Czy sobie poradzi?

Stanąłem w szklanych drzwiach, wpatrując w przerażający, malujący się przede mną, obraz rozpaczy. Hinata. 163 centymetry, pierwszoklasista. Energiczny rudzielec, wysoko skacze. Niezwykłe, siatkarskie umiejętności, predyspozycje do sportowej kariery. Międzyszkolnej. Krajowej. Światowej. Na ten moment, nie wiem nawet, czy kiedykolwiek spojrzy na mnie rozjarzony, śmiejąc się i krzyknie: Suga! Wystawisz mi?!

Teraz, leży spokojnie. Klatka piersiowa, unosi się dwa, góra trzy razy na dwie minuty. Maszyna wspomagająca oddech, wydaje straszne, nieprzyjemne dźwięki. Kardiogram pikał cichutko, słabo, ale równomiernie. Usta chłopca były delikatnie uchylone, ledwo widoczne przez nałożoną na twarz, gumową maseczkę. Przez usta, prowadziła gruba rurka, doprowadzająca i odprowadzająca tlen do i z płuc 15-latka.

-Coś... strasznego... -wyszeptałem, ściskając dłoń Daichiego. Ten, zamknął drzwi do pokoju i podszedł za mną do łóżka, na którym spoczywał chłopiec. Wziąłem taboret, usiadłem obok niego i delikatnie chwyciłem za chłodną, niewielką rączkę. „To wszystko moja wina." pomyślałem instynktownie. To było oczywiste, gdybym-

-Suga, to nie twoja wina. -rzekł Daichi, klękając przy mnie i patrząc głęboko w moje oczy, swoimi, podkrążonymi i pełnymi otuchy i ciepła. Jakby czytał mi w myślach. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, jakby zabrakło mi tchu i rzuciłem w jego ramiona.

-Gdybyśmy nie pozwolili mu zejść, kto wie, mogłoby być gorzej. Dobrze, zadajesz sobie pytanie, czy naprawdę mogłoby być gorzej, ale z drugiej strony... nawet nie wiemy, jak źle jest? -kontynuował, próbując napełnić mnie nadzieją. Doceniałem to, ale... obawiałem się, że tutaj, nawet nadzieja nie pomoże.

Jakiś czas później, Daichi położył się na kanapie, mieszczącej się w pokoju. Zasnął szybko, ja potrzebowałem trochę więcej czasu. Wierzyłem, że wszystko skończy się na... właśnie, na czym...? Żadna opcja nie odpowiadała moim oczekiwaniom. Żadna, nawet najdelikatniejsza możliwa, oznaczała koniec gry.

Zwykłe... game over...

(Haikyuu!! Fanfiction) I forgot to tell you about...Love.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz