Siedziałem na swoim szpitalnym łóżku. Moje ponure myśli kłębiły się nade mną jak chmury, które było widać za oknem. Były gęste i ciemne. W głowie krążyło mnóstwo niedokończonych myśli. Moja choroba była jak wyrok. Wyrok, który zapadł i nie da się go odwołać. Odbierał mi radość i chęci do życia. Jedyne co mnie pocieszało, to muzyka. Tworzenie jej, słuchanie jej, to mnie uspokajało. Uwielbiałem grać na gitarze. Kiedyś moim marzeniem było zostać gitarzystą, być sławnym, ale choroba popsuła moje plany. Zaczęło się od krwotoków z nosa, później lądowałem w szpitalu na dwa dni, pięć, tydzień, później były to miesiące, a w końcu nie opuszczałem szpitala od roku. Od roku tkwiłem w tym miejscu. Było tu okropnie. Choroba to taka kurwa, która się od Ciebie nie odczepi. Każdego dnia obwiniałem lekarzy o to, że nie potrafią mi pomóc. Obwiniałem Boga, powinien mi pomóc, ale nie pojawił się i nie pomógł. Czułem wewnętrzny ból i rozpacz. Zdawałem sobie sprawę, że są ludzie w gorszym stanie niż ja. Ale nie umiałem pogodzić się z tym, że mam tak mało czasu. Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka, która weszła do sali.
-Karol, czas na leki. – powiedziała z uśmiechem. Połknąłem kilka tabletek, które i tak nie pomagały. Skoro mam umrzeć to po co mi je dają? Abym dłużej żył? Abym dłużej cierpiał? Ostatecznie przedłuży mi to życie o tydzień, może dwa. Co im to da? Co mi to da? Nic. Lekarze to banda głupców, którzy żerują tylko na kasę. Robią coś, bo muszą. Przyglądają mi się, zapisują coś, a potem odchodzą. Nie jestem jakąś małpą w zoo. Ale widocznie oni tak uważają. Nie umieją powiedzieć „Aron, umierasz". Szepczą między sobą, ale ja i tak wiem. Dzięki uprzejmości jednej z pielęgniarek dowiedziałem się, że mam rok życia. Rok, który spędzę w cierpieniu i oczekiwaniu na koniec. Z pod łóżka wyciągnąłem gitarę i zacząłem na niej grać. Melodia uspokajała mnie i koiła moją duszę. Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem, mignął mi obraz włosów jakiejś dziewczyny. Zdziwiło mnie to, wyszedłem na korytarz i zobaczyłem brunetkę, którą stała oparta o ścianę i śmiała się z czegoś.
-Coś Cię bawi? -spytałem, lekko zdziwiony jej zachowaniem.
-Ty. Twoje granie. -spojrzała na niego spod długich rzęs. Miała długie brązowe włosy, brązowe oczy, jej nos miał niewielki garb. Na jednym policzku miała pieprzyka, a na nosie małą krostkę. Nie była pięknością, ale nie była brzydka. Nie była też gruba, ani chuda. Chociaż jej sylwetka szła w stronę chudości, a nie bycia grubym. Jej twarz zdobił uśmiech. Już wtedy wiedziałem, że ma piękny uśmiech. Patrzyła na mnie. Z tyłu podeszła pielęgniarka.
- Alicja! Wracaj na salę. -krzyknęła pielęgniarka. Jednak ta nie zamierzała się jej posłuchać, w podskokach pobiegła korytarzem.
-Zobaczymy się jeszcze, grajku za dwa grosze! -krzyknęła i zniknęła za szklanymi drzwiami, którymi wchodziło się na oddział.
-Co my z nią mamy. -pielęgniarka pokręciła głową.
-Nie widziałem jej tu wcześniej. Jest nowa? -spytałem.
-Nie. Od dwóch tygodni jest w szpitalu, ale dziś dopiero wyszła z sali. Biega po całym szpitalu. Nie jest z tego oddziału.
-A z jakiego?
-Była na OIOMIE, ale dziś będzie przeniesiona na oddział odwykowy. – przełknąłem ślinę. Na ten oddział szło się z większymi problemami. Palenie od czasu do czasu, picie, nie wchodziły w grę. Pielęgniarka odeszła korytarzem. Wróciłem do sali i usiadłem na łóżku. Co miała na myśli Sophie, mówiąc „Grajku za dwa grosze"? Nigdy się tego nie dowiedziałem. Czy to oznacza, że gram źle? Byłem zadufanym w sobie dupkiem, wiedziałem o tym. Myślałem tylko o sobie, ale tamtego dnia do głowy weszła mi jeszcze jedna myśl. Myśl o Alicji.
''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''
Oto pierwszy rozdział. Krótki, ale kolejny będzie o wiele dłuższy!
CZYTASZ
Ukojenie dla Duszy.
RomanceSzpital to paskudne miejsce. Pełne bólu, lęku i rozpaczy. Jedyne co sprawiało mi radość to muzyka. Kochałem muzykę. Tak, muzyka to moja żona, a gitara to kochanka. Nie wiedziałem jednego. Tego, że poznam dziewczynę, którą nauczy mnie innej radości...