Nowotwór to straszny ból. Ale nie fizyczny, najgorzej bolała myśl o śmierci. Przecież wiedziałem, że i tak umrę. Leki nic nie pomagały, jedynie mogły wydłużyć moje cierpienie. Kilka dni, a nawet tygodni, ale co to mi dało? Nic. Nie miałem po co żyć, nie miałem dla kogo żyć. Nie chciałem nawet słyszeć o chemioterapi, która wyniszczała. Ona mogła, by mi jeszcze bardziej zaszkodzić. Sam nie rozumiem czemu istnieje coś takiego. Aby ludzie tracili włosy, zdrowie? To przecież i tak nic nie da. Dla mnie lekiem była muzyka. Nie pomogła mi zwalczyć nowotworu, ale koiła moją duszę. Melodia, która się z niej wydobywała, była przyjemna dla uchu. Przynajmniej ja tak myślałem. Tamtego dnia siedziałem na łóżku i grałem powolną melodię. Usłyszałem ciche pukanie do drzwi, kiedy się odwróciłem zobaczyłem moich rodziców. Odłożyłem gitarę na łóżko i spojrzałem na nich zdziwiony.
– Czego chcecie? – spytałem oschle. Nie lubiłem ich wizyt. Zawsze starali się przekonać mnie do chemioterapi. Ale wtedy nie obchodziło mnie ich zdanie, miałem wszystko gdzieś. Dopiero później uświadomiłem sobie, że chcieli dobrze. Ale było zbyt późno, aby ich przeprosić. Jedyne czego pragnąłem to śmierć. Tylko ona mogła mnie „uzdrowić". Nie wiedziałem, że kiedyś będę błagał Boga o życie. Patrzyłem na rodziców, którzy usiedli na krześle.
– Synku...– zaczęła moja matka.
– Nie nazywaj mnie tak! Nie mam dwóch lat! – krzyknąłem zły.
– Dobrze, dobrze. Nie denerwuj się, proszę. – popatrzyła na mnie z czułością, której ja nie potrafiłem zauważyć. – Zgodzisz się na chemioterapię?
– Nie! Mówiłem, że nie! To wyniszcza. – spojrzałem na nich zły. Kompletnie mnie nie rozumieli. Byli takimi idiotami, przynajmniej wtedy tak sądziłem. Spojrzeli na mnie ze smutkiem.
– To Twoja decyzja, ale przemyśl to jeszcze. – powiedział ojciec. Kiedyś prawie zawsze się ze mną zgadzał. A wtedy cały czas przytakiwał matce. Byłem zdziwiony jego zachowaniem, ale zwaliłem to na jego wiek. Uznałem, że na starość głupieje. Ale nie była to głupota, była to troska. Bał się o mnie, tak samo jak matka. Niestety nie widziałem tego. Widziałem tylko bandę głupców. Lekarze byli głupcami, moi rodzice byli głupcami, każdy był dla mnie głupi. Nie widziałem, że wszyscy się o mnie martwią i troszczą. Albo nie chciałem tego widzieć. Jednak uświadomiłem to sobie za późno. Wszystko w moim życiu następowało za późno. W tamtej chwili chciałem dwóch rzeczy. Śmierci i szybkiego wyjścia rodziców. Nie lubiłem ich obecności. Czułem się wtedy jak więzień. Ale tak naprawdę, byłem nim od roku. Choroba mnie uwięziła. W klatce, z której nie można się wydostać. Chociaż dałem radę. Ona mi pomogła, ale zanim to nastąpiło byłem zapatrzonym w siebie dupkiem. Interesowałem się tylko sobą i swoimi problemami. Wtedy uważałem, że jestem najbardziej pokrzywdzoną osobą przez los. Jednak ludzie mają o wiele większe problemy. Kiedy rodzice wyszli cieszyłem się jak dziecko, które dostało cukierka. Mogłem w spokoju zagrać na gitarze. Jednak w tamtym momencie nie umiałem się skupić. Zwaliłem winę na rodziców, którzy nie byli nic winni. Wyszedłem na korytarz, który był pusty. Nagle usłyszałem przeraźliwy wrzask, który dobiegał z oddziału uzależnień. Nasze oddziały stykały się ze sobą i chociaż wtedy tego nie wiedziałem, to było to dla nas wybawienie. Wyszedłem z oddziału i sobaczyłem na schodach tą samą dziewczynę co wczoraj.
– Alicja? – spojrzałem na nią.
– O, grajek za dwa grosze! – pisnęła. Nie wiedziałem, że kiedyś zakocham się w tym pisku.
– Tak, to ja. – mruknąłem. – Co Ty tu robisz?
– Stoję, nie widać? A raczej uciekam przed potworami.
– Jakimi potworami? – spojrzałem na nią zdziwiony. Wtedy ona pokazała na drzwi oddziału, za którymi było widać pielęgniarki. Kiedy je ujrzałem, zacząłem się śmiać. Nie robiłem tego od roku i było to dla mnie dziwne. Kiedy przestałem, spojrzałem na nią.
– Nie śmiej się ze mnie. One są straszne. -uśmiechnęła się lekko. – Na Waszym oddziale pewnie są mocniejsze leki, prawda? – na początku nie zrozumiałem o co jej chodzi. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że nie jest bez przyczyny na oddziale odwykowym.
– Tak, ale grzeczne dziewczynki nie wstrzykują sobie nic do żył.
– A grzeczni chłopcy nie chorują na nowotwory. – wróciła na oddział. Stałem jak słup soli. Byłem zdziwiony jej zachowaniem. Uśmiechnąłem się lekko, polubiłem jej charakter. Chociaż tak naprawdę, dopiero później go poznałem. Jej prawdziwy charakter, był inny. Nie była aż taka zabawna i wesoła. Jednak wtedy tego nie wiedziałem. Nie wiedziałem dużo. Tego, że ona zmieni moje podejście do życia. Do mojej choroby. Ale to miało przyjść później. Nie wiem czy nie przyszło za późno. Jednak nigdy nie żałowałem jej poznania. Poznanie Alicji, było najlepszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić w życiu.
CZYTASZ
Ukojenie dla Duszy.
DragosteSzpital to paskudne miejsce. Pełne bólu, lęku i rozpaczy. Jedyne co sprawiało mi radość to muzyka. Kochałem muzykę. Tak, muzyka to moja żona, a gitara to kochanka. Nie wiedziałem jednego. Tego, że poznam dziewczynę, którą nauczy mnie innej radości...