Ten.

531 44 7
                                    

- Zaczekaj, Tiffany. - wchodząc do pokoju zobaczyłam zapłakaną przyjaciółkę, która składała ubrania siostry. - Pomogę ci.
Starałam się zachowywać zimną krew, podczas gdy wyciągałam z niewielkiej szafy rzeczy Samanthy, które prędko lądowały w dużej walizce. Fiffy przyglądała się każdemu mojemu najmniejszemu ruchowi, co zaczynało mnie krępować. Nie mogłam stopniowo patrzeć na oczy, ponieważ zachodziły mi łzami, gdy tylko czułam zapach perfum zmarłej przyjaciółki. Nawet głupia koszulka w pieski przypominała mi o momentach, kiedy widziałam ją na Sam. W pewnym momencie usiadłam bezsilna na podłodze i chowając twarz w dłonie starałam się powstrzymać płacz.
- Znalazłem na jutro dobre połączenie stąd do Ventury autobusem. - ciszę panującą w pokoju zakłócił Chester, który niepewnie zajrzał do środka.
- Okej, o której jedziemy? - zapytałam, poprzedzając moją wypowiedź głębokim wdechem i ciężkim wydechem.
- Dziewiąta. - odpowiedział cicho. - Potrzebujecie pomocy?
- Nie, damy radę. - wymusiłam uśmiech, więc Chucky opuścił pomieszczenie.
- Hailey, powiedz mi, czemu taki idiotyczny wypadek wydarzył się akurat Sam? Przecież ona nic strasznego nikomu nie zrobiła. - ciemnowłosa popatrzyła na mnie bezradnie, a ja nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.
- Mi też jest okropnie przykro z tego powodu, ale nie ma sensu szukać winowajcy.
Miałam jej powiedzieć, że to Emily się na nas mści? Przecież uznałaby to za niestosowny żart, a ja zapadłabym się pod ziemię po tym wszystkim.
Powróciłyśmy do zbierania rzeczy Sam, a gdy skończyłyśmy, był już późny wieczór. Siedziałyśmy przy jednej małej lampce na moim twardym łóżku. Trzymałyśmy się mocno za ręce w trakcie odmawiania po kolei regułek różnych modlitw, a także wypowiadałyśmy swoje własne przemyślenia i prośby, dopóki nie usłyszałyśmy skrzypienia podłogi. Otworzyłyśmy zapłakane oczy, żeby zatrzymać swój wzrok na Thomasie, Chesterze i Justinie, którzy przynieśli nam kolację. Później już tylko poszliśmy spać, jednak chyba nikt z nas nie spał.
- Hailey, śpisz? - usłyszałam przy swoim uchu męski szept.
Pokręciłam przecząco głową, po czym pociągnęłam cicho nosem.
- Mogę? - chłopak usiadł na brzegu łóżka i czekał na moje pozwolenie.
Odkręciłam się spokojnie w stronę rozmówcy i gdy zobaczyłam, że to Tom, uciekłam wzrokiem na kołdrę.
- Chcę odpocząć. - szepnęłam, nie łapiąc z nim kontaktu wzrokowego.
- Pomyślałem, że może będzie ci lepiej w moim towarzystwie...
Odszedł, a ja ponownie zwróciłam się w stronę pustej, białej ściany. Starałam się zapomnieć o wszystkich negatywnych przeżyciach ostatnich dni, ale to było niewykonalne, nie teraz...

Następnego poranka zapakowaliśmy się wszyscy do autobusu i ruszyliśmy na ceremonię pogrzebową naszej ukochanej przyjaciółki. Ubrani odświętnie, na czarno, co nie było u nas częstym widokiem, ruszyliśmy z domu rodzinnego Tiffany na cmentarz. Z domu, w którym panował ogromny smutek, ból i niepokój. Mimo tak okropnej atmosfery, domownicy byli naprawdę bardzo uprzejmi dla nas, jakbyśmy znali się od dawna. Cóż, to było nasze pierwsze spotkanie...
- Nie chcę tam iść, Justin. - szepnęłam, wsuwając zwinnie swoją rękę, pod rękę chłopaka.
Szliśmy jak najbliżej końca naszej grupy, zwalniając maksymalnie tempo kroków. Patrzyłam na kamienną twarz blondyna, nie czując zupełnie spływających po moich policzkach łez.
- Powiesz coś? - zapytałam, łamiącym się głosem.
Cisza, której miałam już serdecznie dosyć... Oparłam ciężką głowę o jego ramię i dopiero wtedy poczułam jak Jay odkręca w moją stronę głowę.
- Damy radę. - ucałował mnie nikle w czubek głowy.
Chwilę później staliśmy już przy trumnie Samanthy. Chłopcy złożyli pod nią kwiaty i pożegnali się z dziewczyną, która nigdy wcześniej nie była tak blada, jak podczas dzisiejszego, pochmurnego dnia. Miałam wrażenie, że z jej policzków zniknęły wszystkie piegi, ale nie miałam odwagi podejść i się tego przekonać. Czułam jak całe moje ciało drży. Nie wiedziałam czy to ze strachu, czy z rozpaczy, ale miałam problem ze zwykłym poprawieniem włosów. Pod zamkniętymi powiekami zbierały się łzy, które po ich rozchyleniu, wypłynęły wartkim wodospadem.
- Słabo mi. - ledwo rozchyliłam moje sine wargi, żeby wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Nie mdlej mi tu teraz, chodź. - Justin zaprowadził mnie na jedno z krzeseł ustawionych w pobliżu białej trumny.
Przez dłuższą część ceremonii byłam prawie nieprzytomna. Skupiałam swoje myśli jedynie na tej okropnej nocy. Ocknęłam się dopiero, gdy zaczęto zakopywać ciało Sam. W tle leciał marsz żałobny, który dodatkowo pomagał w produkcji łez. Wtedy już nie potrafiłam opanować swoich emocji. Z trudem łapałam powietrze do ust, dlatego też nie mogłam już spokojnie wystać w jednym miejscu. Kiedy pogrążałam się w coraz większej rozpaczy, podczas patrzenia na okropny ból rodziny i wszystkich bliskich osób Samanthy, poczułam jak z nieba zaczynają padać duże krople deszczu. Justin, obok którego byłam bezustannie, wyciągnął już w moją stronę ręce, żeby mnie przytulić, jednak zamiast jego objęcia, którego oczekiwałam, znalazłam się w ramionach Toma. Zaczynałam odnosić wrażenie, że od ostatniego czasu strasznie o mnie konkurują, ale mogliby chociaż przestać dzisiaj...
Kilka minut później deszcz rozpadał się na dobre. Większość osób uciekło do samochodów i odjechało, ale my wiernie czekaliśmy z rodziną, dopóki nie zakończył się całkowicie pochówek. Ułożyliśmy ładnie kwiaty, zapaliliśmy świeczki i dopiero wtedy skierowaliśmy się na stypę w domu rodziców Sam i Fiffy. Wszyscy pojechali samochodem, ale ja i Justin postanowiliśmy się przejść. Nie zważaliśmy na to, że jesteśmy przemoczeni do suchej nitki.
Idąc spacerowym tempem po betonowym chodniku, trzymaliśmy się mocno za ręce.
- Ja... ja wiem, że to nie jest dobry moment, żeby o tym rozmawiać, ale powiedz mi jedno... - zaczął spokojnie chłopak. - Nie narzucam ci się z moimi uczuciami?
Popatrzyłam na niego z delikatnym uśmiechem.
- Nie. - szepnęłam. - Ja ciebie też kocham, ale boję się...
- Nie możesz bać się Emily. - przerwał mi. - Ona nie ma takiej mocy, żeby decydować o naszym związku.
- Justin... to ona skrzywdziła Sam.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Justin jakby w podświadomości zadrwił z mojego stwierdzenia.
- Powiedziała mi to... powiedziała też, że to ode mnie zależy, co ona robi. - westchnęłam ciężko. - To ja zabiłam Sam, rozumiesz! A wiesz dlaczego? Bo cię kocham, a nie jest mi dane być blisko ciebie!
- Przestań, Hails! - blondyn zatrzymał się przytulając mnie do swojego torsu. - Nie możesz tak mówić, rozumiesz?
- Ale ona...
- Nie wierz swojej wyobraźni, to ona cię gubi! - jego ciepłe dłonie znalazły sobie wygodne miejsce na moich policzkach.
Patrzyliśmy sobie w oczy przez dobrą minutę, co w końcu zostało zakończone namiętnym pocałunkiem, dzięki któremu poczułam nareszcie przyjemne ciepło na moim skruszonym sercu.
Na stypie znaleźliśmy się dopiero około godziny od zakończenia pogrzebu. Przemknęliśmy niezauważalnie na piętro, gdzie ulokowała nas mama Tiffany i Sam. Wysuszyliśmy się i dołączyliśmy do imprezy trwającej na piętrze niżej.
- Hej, czekaj, czekaj, czekaj! - Justin złapał mnie mocno za rękę, zanim podeszłam do reszty przyjaciół.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
- Czy oni mogą nie wiedzieć o tym, że my razem...? No wiesz...
- Wydaje mi się, że to nawet nie jest dobry moment na takie informacje. - szepnęłam i gwałtownie odkręciłam się w stronę intensywnie dyskutujących Chestera, Tiffany i Toma.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby za nimi nie stała mroczna postać Emily z nożem w ręku. Posłała mi ten swój zadziorny uśmieszek i zniknęła, zostawiając mnie z wielkim znakiem zapytania w głowie.

~~~

Będę wdzięczna, kochani, jeśli będziecie komentować rozdziały, bo jestem bardzo ciekawa waszych opinii:)

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz