• Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ IV •

799 91 161
                                    

     Z telefonu wydobył się dźwięk przychodzącej wiadomości przy akompaniamencie wibracji. Zaraz potem niekontrolowane układanie treści i przewidywanie nadawcy wypełniły głowę. Jednak to, co wyświetliło się na ekranie, nie przemknęło jej przez myśli, nawet się nie zbliżyła.

     Właściwie w samej wiadomości nie było nic niepokojącego. Brian, którego nie podejrzewała o zainteresowanie, pytał się, czy bezpiecznie dotarła do celu, więc jak nakazywała grzeczność, wpierw podziękowała za troskę, później napisała, że podróż przebiegła bezproblemowo i w jednym kawałku przybyła na miejsca.

     Niedługo potem, może z minutę lub dwie, kiedy założyła już, że przyjaciel dostatecznie zaspokoił ciekawość, otrzymała od niego kolejną, która tym razem wprawiła serce w szybsze bicie.

     Brian: Chciałbym pokazać ci coś pokazać. Pewne miejsce... Mam nadzieję, że ci się spodoba.

     Claire zmarszczyła brwi. Przecież przed chwilą pytał się, czy dotarła na miejsce, a teraz co? Doskonale wiedział, że obecnie przebywała na niechcianej wycieczce. Trąbiła o tym i narzekała do znudzenia. Nagle doznał jakieś zaćmienia i kompletnie zapomniał?

     Claire: Jakby czasami umknęło ci uwadze, przypominam, nie jestem w domu, a na WYCIECZCE.

     Brian: Przecież wiem, zaufaj mi. Mam nadzieję, że nie pogubisz się w mojej „mapce". Pisz w razie pytań.

     Następnie dziewczynę zalała masa zdjęć z objaśnieniami, które, o dziwo!, były niezwykle starannie przygotowane, jakby obmyślał je i przygotowywał co najmniej przez parę dni. Na usta cisnęło jej się wiele niewiadomych, krzyczących o natychmiastowe wyjaśnienie, lecz żadne z nich, wbrew ich upierdliwości, nie przekazała Brianowi. Ciąg wydarzeń dnia sprawił, że Claire nic już nie zaskakiwało z taką siłą, jaką powinno i nawet nie poddawała w wątpliwość jego nieprzewidywalności. Co miało jeszcze nadejść, nadejdzie właśnie dziś, choćby z nieba nagle spadły żaby albo kosmici wylądowaliby na środku placu, gdzie zaparkowały autokary, i porwaliby wszystkich wycieczkowiczów do swych pokręconych badań.

     Nie pozostało jej nic innego, jak tylko posiadanie nadziei, że szczęśliwie dotrze do celu i się nie zgubi. Bo jak wiadomo, orientacja w terenie nie należała do mocnych stron Claire Hamilton. Nawet nie znajdowała się w pobliżu zasięgu rąk.


     Spacer przez las trwał z jakieś dwadzieścia minut, podczas których nosiła się z zamiarem zawrócenia, póki jeszcze się nie zgubiła. A gdy w końcu ujrzała prześwit wśród gąszczu drzew, świadczący o polanie, nie pokonała odległości podekscytowana ani chociażby z jakąkolwiek dozą ulgi. Z tyłu głowy nieustannie dręczyła wstrętna myśl, że pewnie trafiła w nieodpowiednie miejsce, a droga powrotna okaże się zbyt trudna i tak się zapląta, że nie znajdą jej przez najbliższe dni. O ile w ogóle znaleźliby ją żywą. Zawsze mogła się potknąć, upaść i uderzyć o coś głową. Do nieszczęśliwego wypadku niewiele brakowało.

     Z drżącymi dłońmi minęła ogromny kamień i wyłoniła się zza linii lasu.

     Niewielką polanę otulały jasne promienie słońca górującego na błękicie nieba, którego ni chmurka nie ważyła się przyćmić. Trawa sięgała kostek, więc widocznie ktoś zadbał o koszenie. Wierzba płacząca, zakotwiczywszy korzenie niemal na środku, zwieszała swe konary, tworząc naturalny parasol i z jednaj strony zanurzając je w strumyku. A obok stała altanka. Co prawda dotknięta już czasem, lecz biała farba wyblaknięta i gdzieniegdzie obdarta, raczej dodawała specyficznego uroku niźli ujmowała. Kilka krzewów róży swobodnie przytuliło budowlę.

Nigdy się nie zakocham!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz