• Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ VI •

705 82 85
                                    

     O ile poprzednie dni minęły zaskakująco spokojnie, wszak Nathaniel od rozmowy nie wchodził jej już w drogę, do Marka się nie odzywała, sam zainteresowany również nie kwapił się do konwersacji, a Brian ulotnił się nie wiadomo gdzie, tak tego samego nie mogła powiedzieć o nocy.

     Niezwykle ją zdziwiło, gdy układali się spać po raz pierwszy, a Isabella i Madison, która nadal łypała na nią niezbyt przyjaźnie, wetknęły w uszy zatyczki. Nie pytała jednak o nic. Wyszła z założenia, że pewnie lepiej im się spało w kompletnej ciszy. Ale jakże się wtedy pomyliła!

     Wystarczyły dwie noce, by we środę wstała ledwo żywa. Właściwie to ledwo w ogóle wstała.

     Claire posiadała mocny sen. Względnie. Za oknem mogło dziać się wiele, począwszy od burzy poprzez deszcz, grad, kończąc na wietrze — chociaż z nim bywało zmiennie — i nie sprawiłoby jej to większej różnicy. Jednak klucz, by świat rzeczywisty wracał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanowiły szuranie, szeleszczenie albo, jak w tym wypadku, urządzanie nieświadomych nocnych rozmów.

     Wiedziała, że Markowi czasami zdarzało się mówić przez sen. CZASAMI. Lecz Nathaniel... Chłopak był na całkowicie innym poziomie umiejętności. Niczym boss w ostatniej rundzie — ciężki do przeskoczenia.

     — A co ty tak wyglądasz, jakby cię przejechano, pokopano i opluto? — przywitał ją miło kuzyn, który w końcu raczył nawiązać z nią jakikolwiek kontakt.

     Wolno skierowała w jego stronę głowę, a lewa powieka drgnęła nerwowo. Z roztrzepanymi włosami i podkrążonymi oczami wyglądała wręcz upiornie. A jasna karnacja dodawała tylko grozy.

     — Wsadź sobie te kamyczki w dupsko — bezceremonialnie nawiązała do minionej nocy. Nie wysilała się nawet na tłumaczenie słów, ważne, że ona je znała. Mark popatrzył na nią, jakby postradała zmysły, lecz wcale jej to nie obeszło. Wściekłe spojrzenie skierowała następnie na Nathaniela. — A tobie pomóc zamknąć te drzwi? Chyba raczej wieko od trumny!

     Nathaniel zmarszczył brwi i już Claire chciała coś odpowiedź, lecz resztką silnej woli powstrzymała się. Zacisnęła szczękę i zła niczym osa gotowa lada moment użądlić, skopała kołdrę. Porwała ubrania, kosmetyczkę i pomknęła do łazienki. Jeśli zostałaby w pokoju choćby minutę dłużej, oszalałaby. Rzuciłaby się na chłopaków z pazurami i najpierw wydłubałaby im oczy, a później udusiła.


·• ♥ •·


     Na całe szczęście i tym razem obyło się bez błąkania po lesie oraz upadków. Bezbłędnie dotarła do celu, zaskakując tym samą siebie, i w duchu dziękowała Brianowi, że pokazał jej właśnie tę małą polankę z altanką. Gdyby nie on, nie miałaby teraz cichego, bezludnego azylu. W innym wypadku nie odważyłaby się go szukać.

     Niemal podskakując, dotarła do zabudowania i jeszcze weselej się w nań znalazła. Od razu ulokowała się na ławeczce. Ułożyła się na niej leżąco, pod głowę wsunęła plecak, a w uczy wetknęła słuchawki.

     Wietrzyk co jakiś czas wdzierał się pomiędzy otwory w kratkowanej ścianie i przyjemnie łaskotał ciało. Nie leżała tak długo, nim zmęczony umysł samoistnie oddał się snu, otulony błogim spokojem.

     Godzinny zlepek piosenek dobiegł końca, gdy gdzieś z boku coś zaszurało. Nie otwarła oczu, nawet nie wykonała żadnego ruchu, wytężyła tylko słuch. Przez chwilę wszystko spowijała cisza natury. I już chciała zrzucić szmer na karb omamów, oddychając przy tym z ulgą, lecz powtórzył się. Serce zabiło szybciej. Do rozbudzonej świadomości dotarł wyraźnie, aż się spięła oblana paraliżującym ciepłem.

Nigdy się nie zakocham!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz