Luv but Hate

166 22 0
                                    

Z dziury w dachu skapywały co raz to nowe krople wody. Jedna kropla, drug... chociaż, chłopak już dawno przestał liczyć.

Taemin'owi kojarzyły się one ze łzami, płynącymi po umorusanej twarzy dziecka, które przed chwilą spadło z roweru i biegło wypłakać się swej matce.

Chłopak siedział w jednym z wielu opuszczonych po Katastrofie wieżowców. Przed Dniem Sądu często uciekał z dormu, by pobyć właśnie w takich cichych i odosobnionych miejscach. Hale pofabryczne, budynki, zamieszkałe przez kloszardów, czy biedotę... w tamtym Świecie zawsze dużo musiał się naszukać takich spokojnych miejsc. A teraz? Miał je na każdym kroku! Czy to nie było wspaniałe?

Z początku lśniący maknae, jak wszyscy ludzie, bał się. Bał się mroku, bał się podziemi, bał się powierzchni, bał się tego, co na niej, bał się radiacji, bał się broni. A najbardziej bał się innych ludzi. W sensie tych, którzy nie byli jego hyung'ami, czyli Jjong, Kibum i Minho nie byli w jego oczach zagrożeniem. W końcu, to wraz z nimi uratował się z ognistej pożogi i to wraz z nimi przetrwał te długie dziesięć lat... Niby żaden z nich nie kazał mu wychodzić. Byli nawet temu przeciwni. W końcu był dla nich malutkim, niewinnym Taemin'kiem, lecz chłopak zbyt kochał błękit nieba i podmuch wiatru na swej twarzy, chociaż zazwyczaj miał ją skrytą pod maską przeciw gazową. Takie uroki nowego świata, który wymknął się spod panowania żałosnego gatunku homo-niekoniecznie-sapiens. Którego przedstawiciele przekonani o swej sile i wszechmocy, przez setki lat trzymali naturę pod butem, hołdując nauce i oglądając świat przez szkła. Osobniki tego samego pokroju stworzyły śmiertelną broń, który obróciła znany im krajobraz w proch. Pozostały po nim jedynie zgliszcza i świadectwo Pamiętających, a tych było coraz mniej.

Człowiek po prostu czujnie obserwował ulicę, na której wciąż stały samochody o skorodowanej karoserii. Jiong wyciągnął to tu tylko po to, by "dawał Onew dobry przykład". Chyba w marznięciu, ale "co tam Taemin widział".

Chłopak był tak bardzo pogrążony w swych rozmyślaniach, że nawet nie zdążył krzyknąć, gdy ktoś wciągnął go w mrok, jaki zapewniały wciąż stojące mury. Atakujący natychmiastowo zakrył mu usta, by spóźniony dźwięk nie opuścił zbladłych warg. Zimny pot zlał skronie i kark młodzieńca. Jego przeciwnikiem, choć w tym wypadku raczej oprawcą, był bezwątpienia człowiek.

Nie myślał. Jego ciało zrobiło to za niego. Prawa dłoń odruchowo wystrzeliła w miejsce, gdzie teoretycznie powinna znajdować się szyja atakującego, lecz się dosięgła celu. Powstrzymała ją jej odpowiedniczka. Jednakże napastnik zapomniał o tym, że dzieciak ma jeszcze jedną kończynę górną, co ten postanowił wykorzystać. Jednakże i tym razem jego wróg okazał się szybszy. Taemin ledwo uniósł rękę, a ta została boleśnie przyciśnięta do ściany, wraz z jej właścicielem, ciałem oprawcy. Młody stęknął cicho, ale już po chwili pojął, jak głupie było posunięcie. Przecież teraz mógł odnaleźć jego przypasaną broń i po prostu go dźgnąć, podarowywując tym samym powolną i bolesną śmierć. Do tego wzrok chłopca powoli przyzwyczajał się do mroku, a zmniejszona odległości sprawiła, że w końcu ujrzał zarysy twarzy i ciemne, mądre oczy, które nijak nie pasowały do zabójcy czy bandyty. Wręcz przeciwnie - kryła się w nich czułość i troska. W tej chwili przestał się bać. Rozluźnił się. Gdyby ten drugi chciał go zabić już by to zrobił. Z jakiegoś powodu, w mało delikatny sposób, sugerował młodzieńcowi, że powinien milczeć. Gdy tylko wyczuł, że Tae przestaje stawiać opór i jego uścisk zelżał. Chłopiec nie poddał się tylko dlatego, że zaczął myśleć. Otóż, jego oczy stopniowo przyzwyczajały się do mniejszej ilości światła, przez co w mroku zaczął widzieć coś więcej , niż tylko oczy. Nieco powyżej miejsca, w które na początku celował nieuważny obserwator, rysowały sie łagodne rysy twarzy i ostre kości policzkowe. Młody od razu rozpoznał w rysach, których jeszcze tak do końca nie wiedział, twarz Kibum'a-hyung'a.

Nie zadawał pytań. W końcu ten nie bez powodu zgarnął go po cichu. Trwali więc w milczeniu. Taemin poświęcał ten czas na dokładne studiowanie twarzy swego opiekuna. Obawiał się, że wyjęcie zegarka wywoła hałas, który może okazać się zgubnym. Z tego powodu nie miał kontroli nad czasem. A może to czas nie kontrolował jego? W każdym razie wydawało się, jakby stali tak bardzo długo. W rzeczywistości wystrzał, po którym Key zaczerpnął wyraźnie głębszy oddech, nastąpił po niespełna czterech minutach. Młodszy odruchowo się szarpnął, lecz ten przytrzymał go jeszcze chwilę, w myślach licząc do, wcześniej umówionych, trzydziestu. Po tym dopiero odsunął się od Lee i przemówił.

- Ptereodon. Nie wiem, jakim cudem żeś go nie zobaczył. Jong wiedział, że tu jesteś, więc poszedłem po ciebie, a on został z Jinki'm. - eomma zamilkł na chwilę, by Tae przetrawił zaserwowane mu informacje. Gdy uznał, że dość czasu mu na to dał, odezwał się ponownie. - A teraz spadamy, bo wystrzał mógł zwabić tu więcej tych cholerstw.

Po tych słowach Kim odwrócił się na pięcie i ruszył do klatki schodowej. Młodszy natychmiast udał się jego śladem. Przeszli pod zbutwiałą framugą, w której kiedyś były drzwi, oddzielające przytulne mieszkanie i to, co do niego należące, od brudnej klatki schodowej, na której ścianach tynk odpadał już przed apokalipsą. W jak najszybszym tempie pokonywali kolejne, kruszące się stopnie. Co raz niżej i niżej... było to niczym droga do podziemnego nieba. Zabawne, że kiedyś niebo znajdowało się u góry, a piekło na dole. Chociaż, gdy patrzeć na to w kontekście piekła i nieba, dobra i zła, to piekło obejmowało i powierzchnię i nowy świat ludzi. Po prostu nad głowami było jeszcze gorzej.

Obie postacie w końcu wybiegły z klatki schodowej, przez kolejny otwór, w którym kiedyś również były drzwi, wprost do bramy. Naprzeciw ich malowały się już otwarte, ciężkie drzwi. W kilku skokach pokonali trzy metry, które dzieliły ich od tego mniej piekielnego świata, a gdy tylko przekroczyli jego próg, z hukiem zatrzasnęli za sobą drzwi. Daliby sobie chwilę na uspokojenie oddechu, gdyby, nie trajkotanie Jonghyun'a.

- O proszę! Zmachał się koteczek? A jak się ma nasze lśniące bubu?

- Nie, wcale nie jebie sarkazmem na kilometr - syknął Kibum, mierząc chłodnym spojrzeniem niższego kolegę.

- Ej! Kim Kibum! Nie klniemy przy dziecku - zawołał najstarszy, ale po chwili zreflektował. - przepraszam. Przy dzieciach - i wyszczerzył się iście dinozaurzo.

- Cholerna jaszczurka - syknął młodszy Kim i wyminął tego starszego, w drodze do podziemia. Do obecnego, ułomnego raju.

- Co powiedziałeś - zaświergotał Bling, podnosząc zmęczonego Jinki'ego, który praktycznie zasypiał na stojąco.

- Nienawidzę cię, Kim Jonghyun!!!

I hate you. I really hate you... but I love you ~

SHINee 2033Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz