Rozdział 9

128 10 4
                                    

Zdał sobie sprawę z tego, jak się zachował, gdy był już kilkanaście minut drogi piechotą od szpitala. Nagle się zatrzymał, kompletnie burząc ład zaciekle pędzących ludzi. Wszyscy się gdzieś spieszyli – jedną ręką ściskali telefony komórkowe i wzajemnie się przekrzykiwali niczym przekupki na targu, a w drugiej trzymali kubki z gorącą kawą, która parzyła ich podniebienia. Nie podobał mu się ten zamęt. Nieznacznie się skrzywił, a jego czoło momentalnie upstrzyło kilka poziomych kresek. Powoli zaczynał mieć dosyć tego chaosu, zwłaszcza, że w pracy towarzyszył mu on na okrągło. Dlatego tłumaczył sobie, że to w końcu musiało się tak skończyć. Był jak tykająca bomba, która ostatecznie eksplodowała.

Czy żałował swojego małego wybuchu? Niekoniecznie. Czuł pewnego rodzaju namiastkę ulgi. Wreszcie powiedział to, co myśli – chociaż w pokrętny sposób – i co już niejednokrotnie wzbudzało w nim odruchy wymiotne. Ale to że nie żałował, wcale nie oznaczało, że wkrótce nie zazna tego uczucia.

Choć miał już 30 lat na karku, wciąż odczuwał pewien respekt przed swoimi rodzicami, którzy byli dla niego autorytetami, zważywszy na zawód, jaki uprawiał. Sam nie do końca potrafił dokładnie sprecyzować, jakim uczuciem do nich pała. Bez wątpienia ich kochał, tak jak dziecko kocha swoją matkę lub ojca – mocno, bezwarunkowo i bez względu na wszystko. Jednak przypominali oni bardziej surowych nauczycieli i właśnie w taki sposób go wychowali. Gdy Noah coś nie wychodziło, besztali go i kazali mu się poprawić, a kiedy w końcu odniósł zadowalający go rezultat, powtarzali, że może być lepiej i stać go na znacznie więcej. Od zawsze chcieli niedoścignionej perfekcji, której nigdy nie potrafił sprostać, bo ona najzwyczajniej w świecie nie miała końca. Żadnej mety, żadnego znaku STOP. Biegł w znoszonych już tenisówkach, wiedząc, że tak naprawdę nigdy nie dobiegnie do celu.

W taki sposób spędzał wszystkie lata. Gonił kicającego króliczka, by od czasu do czasu zatrzymać się i głębiej odetchnąć. Edukację przeplatał z drobnymi przyjemnościami, lecz wkrótce i one się skończyły. Według jego rodziców rozpraszały go. Pokochał muzykę dzięki Led Zeppelin i Black Sabbath – zespołom wywodzącym się z Birmingham. Nauczył się grać na gitarze, jak i na perkusji. Mocne brzmienia wypełniały jego wolne chwile, ale tylko do czasu. Pewnego dnia wszystko odłożył w kąt, aż oba instrumenty przykryła gruba warstwa kurzu. Wmawiał sobie, że poświęcił się dla większych idei. Taki tok myślenia był o wiele lepszy.

Zapomniana pasja była wynikiem działań jego rodziców. Wszystko kręciło się wokół nich. To oni podejmowali ostateczne decyzje w jego życiu. To do nich należało ostatnie słowo. Nawet jego była żona musiała zostać przez nich zaakceptowana. Nie założyłby czarnego smokingu, gdyby w pełni nie poparli jego wyboru. Nie zrobiłby wielu rzeczy, gdyby nie kazali mu do nich dążyć. Czasem nawet myślał, że nie zostałby lekarzem, gdyby tak na niego nie naciskali. Co nie zmienia faktu, że kochał swoją pracę całym sercem, ale zastanawiał się, czy jeśli miałby jakiś wybór, zdecydowałby się pomagać ludziom.

Już nieraz słyszał od Jamesa, że powinien wziąć się w garść i zawalczyć o to, czego tak naprawdę chce. Że rodzice nie powinni nim dyrygować, skoro jest już dorosłym facetem. Ale Noah zdawał sobie z tego sprawę. Aż za dobrze. Tylko nie wiedział, jak to wprowadzić w życie i czy rzeczywiście tego potrzebuje. Bo, po prawdzie, oni byli jednym z najstabilniejszych punktów w jego rozsypującym się istnieniu. Niczym jakiś punkt zaczepienia, dzięki któremu człowiek zawsze odnajdzie drogę powrotną. A to jedyne, czego mógł kiedykolwiek żądać.

I zastanawiał się, kto tym razem powie, że zachowuje się jak zbuntowany nastolatek, któremu nie kupiono obiecanej zabawki. Jego ojciec Jonathan już nie kipiał takim wigorem jak kiedyś, ale wciąż był hardy i zdyscyplinowany jak mało kto. I choć teraz spędzał więcej czasu za biurkiem, z okularami na lekko skrzywionym nosie, i coraz rzadziej przechadzał się po szpitalnych korytarzach, to wciąż trzymał wszystkich i wszystko w ryzach. Każdy powiadał: „Nie wychylaj się za ordynatora Nelsona. Zawsze bądź krok za nim i nie podsuwaj mu za szybko pomysłów, których on nie zdążył jeszcze wypowiedzieć na głos, bo równie szybko możesz wylecieć." bądź po prostu krócej: „Nie wchodź do paszczy ordynatora Nelsona.". A matka? Odrobinę się wzdrygnął na samą myśl o niej. Od zawsze wzbudzała w nim o wiele większy respekt niż ojciec. Gisele była... Kim tak właściwie była? Perfekcjonistką? Wyniosłą damą? Kobietą z wyższych sfer? Oschłą matką? Chyba tym wszystkim naraz. Noah bez najmniejszego problemu mógł ją utożsamić z Birmingham. Pomimo niemal 60 lat, wciąż się doskonaliła i nie spoczywała na laurach. Była nowoczesna tak jak to miasto – nosiła najdroższe białe kostiumy, na które kobieta z klasy średniej nie mogła sobie pozwolić i farbowała włosy na platynowy blond, chcąc za wszelką cenę zatrzymać nieubłaganie płynący czas.

Noah natomiast był zupełnie inny. I chyba ta inność kazała mu iść dalej.

Ciężkie trapery uderzały co chwilę w betonowe płyty. Szybkim krokiem przemierzał kolejne ulice, chcąc odciąć się odrobinę od tego zgiełku: był kompletnie niewspółmierny z uczuciami, które zalały go gwałtowną falą. Usta zaczęły mu powoli pierzchnąć, ale nie chciał się zatrzymać, by wyjąć ze swojego plecaka butelkę wody mineralnej. Dopiero w Calthorpe Park na chwilę odetchnął i przysiadł na ławce, pośród dopiero co posadzonych cisów, potężnych dębów i klonów o wężowej korze. Może i nie za wiele miał wspólnego z naturą i dbaniem o środowisko – nie segregował śmieci, nie był zapalonym typem górskiego wędrowca wspinającego się po wysokich szczytach, tylko po to, by podziwiać dziki krajobraz, ani nawet nie za bardzo lubił podróżować – ale to właśnie ona ciągnęła do niego, jakby miała wolną wolę i jakiekolwiek uczucia.

To prawda, potrzebował wytchnienia, odskoczni, a nawet resetu. Lecz i tak był zdziwiony, że nogi zagnały go właśnie tutaj, zwłaszcza, że jakaś dziwna myśl wciąż nie dawała mu spokoju. Przeczucie? Podświadomy cel? Naprawdę ciężko było mu w to uwierzyć. Zresztą ciężko było mu już w cokolwiek uwierzyć. Był człowiekiem czynu. Uśpiona, uczuciowa, rockowa dusza nie była mu do niczego potrzebna w życiu, na pewno nie na tym etapie.

Gdy poukładał sobie w głowie bałagan, który pojawił się w niej nie wiadomo skąd, wstał z drewnianej ławki i ponownie ruszył przed siebie. Nie musiał patrzyć na zegarek, żeby stwierdzić, że jest już późne popołudnie. Słońce leniwie i niezbyt mocno migotało przez korony drzew, a chłodny wiatr przyjemnie muskał jego policzki. Młoda kobieta spacerująca z psem rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, ale natychmiast odwrócił głowę w drugą stronę. Nic nie mógł poradzić na to, że w niezrozumiały sposób wciąż drażniła go płeć przeciwna. Wszystkie mierzył tą samą miarą, i nie było tu mowy o słodkich czekoladkach i romantycznych filmach.

Później zaś już nie za wiele pamiętał. Szedł wąskimi uliczkami, chyba zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, ktoś na niego zatrąbił i zdaje się, że chwycił za kolorową klamkę, co samo w sobie było dziwne, bo klamka od jego mieszkania była ciemnobrązowa. Przecież chwytał ją codzienne po to, by zaraz położyć się na kanapie i wyspać bądź wysprzątać każdy pokój do cna, choć przecież wszystko lśniło na połysk. A jednak trafił gdzieś zupełnie indziej. Nie znał tego miejsca. Nie za bardzo mu się podobało: było zbyt jaskrawe, a światła lamp i fikuśnych żyrandoli zbyt mocno raziły go po oczach. I te dźwięki: szepty, śmiechy, radosne okrzyki i poważne dyskusje – czuł, że zaczyna boleć go głowa. Jakim cudem znalazł się w kawiarni? Nie miał bladego pojęcia.

Stał na środku dość szerokiego pomieszczenia pomiędzy stolikami niczym słup soli. Rozglądał się na boki, tocząc wewnętrzną walkę – wyjść czy nie wyjść. Już sam nie wiedział, czego chce.

– Serdecznie witamy w Rainbow Style. – Nagle zmaterializowała się przed nim niezbyt wysoka blondynka o tak szerokim uśmiechu, który wywołał w nim nieprzyjemne dreszcze. Odruchowo się skrzywił na jej widok. – Tam jest jeszcze wolny stolik. – Wskazała ręką pojedynczy stolik w ciasnym kąciku tuż przy oknie. – Chyba że woli usiąść pan przy ladzie. – Od niechcenia powiódł wzrokiem za nią i momentalnie poczuł, jak powietrze boleśnie ucieka mu z płuc.

Cholera, pomyślał. Te oczy...

_________

Rozdziały będą różnej długości; w zależności od tego, na ile wyczerpię dany temat i jak pozwala mi na to fabuła.

I co do fabuły właśnie - na pewno nie będzie to tylko historia o Florence i Noah. Bo - hej! - są jeszcze drugoplanowi bohaterowie.

Ściskam,

Glam xx

Meet me halfwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz