Rozdział 13

86 4 5
                                    

James Torn przez chwilę bębnił palcami o dach samochodu błyszczący się od dużej ilości wosku, ciągle bijąc się ze swoimi myślami. Ponownie życie nabrało dla niego rozpędu i ponownie, ku swemu niezadowoleniu, to była jazda bez trzymanki. Tyle że znów był w nie zamieszany nieproszony gość, którego wolał widywać od czasu do czasu, kiedy mu to odpowiadało i kiedy miał na to ochotę. Nie mógł zamknąć oczu i przeczekać, aż wszystko minie. Dobrze wiedział, że od teraz musi mieć oczy dookoła głowy i chociaż na parę dni zapomnieć, że na świecie są ludzie równie ważni, co on sam, a może nawet i ważniejsi, choć z tego nie do końca zdawał sobie sprawę, albo i nie chciał.

Nie mogąc pogodzić się z zaistniałą sytuacją, ale i wiedząc, że nie ma na nią żadnego wpływu, zaklął siarczyście pod nosem i gwałtownie wsiadł do środka, od razu zapinając pasy bezpieczeństwa. Zastanawiał się, kto teraz zachowuje się jak przestraszony dzieciak – on sam czy jego syn.

Och, oczywiście, że on sam. W oczach wielu był prawą ręką Boga, który od czasu do czasu robił sobie krótki urlop z racji masy obowiązków – modlitw wyszeptanych lub wypowiedzianych na głos to tu, to tam czy też groźnych wypadków, z których nie każdy mógł wyjść cało; to zależało od jego woli. Ale w głębi duszy Torn wiedział, że był jednym z największych tchórzy, jacy chodzili po ziemskim padole. Na dodatek był bardzo dobrze skrytym tchórzem – nikt się jeszcze nie połapał w jego chorej grze, w której oszukiwał przede wszystkim samego siebie.

– Tak. – James potarł spoconymi dłońmi kolana, a następnie odpiął dwa górne guziki grafitowej koszuli w białe prążki. Jakimś dziwnym trafem nagle zrobiło mu się gorąco i miał wrażenie, że cały świat wiruje mu przed oczami.

To był dopiero pierwszy dzień, właściwie to jeszcze się na dobre nie rozpoczął, a już miał dosyć. Zastanawiał się, jak te dwa tygodnie sam na sam z Benjaminem będą wyglądały – co będą robić, co ma z nim począć, gdy pójdzie do pracy, bo, umówmy się, jego harmonogram kolidował, i to dość mocno, ze szkołą jego wiernej małej kopii. Głowił się, gdzie mógłby go zabrać w wolnym czasie czy też lepszą opcją byłoby wybranie zacisza domowego z telewizorem w tle, nie zamieniając przy tym ze sobą ani słowa. Cholera, nawet nie miał pojęcia, w jaki sposób zapewnić mu godziwe, zdrowe posiłki, ponieważ nie pałał miłością do gotowania, co więcej, miał dwie lewe ręce, gdy w grę wchodziło bratanie się z garnkiem czy patelnią. Tylko zaparzenie herbaty nie sprawiało mu żadnego problemu. Lodówkę miał za to zapchaną stertą mrożonek i daniami gotowymi, a nie sądził, że to będzie odpowiadać jego synowi. Monic miała fioła na punkcie zdrowej, bogatej w mnóstwo składników odżywczych żywności, więc nic dziwnego, że Benjamin zaczynał dzień od soku ze świeżo wyciskanych pomarańczy, a kończył go na chrupaniu marchewki. Słodycze były jedynie od święta.

Torn był przestraszony niczym struś chowający głowę w piach, i te malujące się przed nim długie dwa tygodnie wcale mu nie pomagały w zwalczaniu paniki.

Niepewnie zerknął na odbicie swojego syna w lusterku wstecznym i od razu napotkał jego ciekawy, może i odrobinę kpiący wzrok, tego ostatniego nie był do końca pewien. Przez cały czas Benjamin go obserwował, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Dlaczego nic nie mówisz? – Mężczyzna musiał przełknąć gulę w gardle, zdającą się ważyć tonę.

– Czasami lepiej zamilknąć, gdy nie ma się nic ciekawego do powiedzenia. – Torn na moment zdębiał, a Benjamin odwrócił głowę w stronę szyby, przez którą było widać jego dom. Dom, który lubił i nie lubił zarazem.

– Całkiem trafne słowa. – Pokiwał z uznaniem głową.

– Mamy, to mamy słowa, ale myślę, że ma rację.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 22, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Meet me halfwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz