Rozdział 8

112 11 0
                                    

Zawsze zastanawiał się, ile człowiek musi poświęcić, by dokonać w jego mniemaniu wielkich rzeczy. By być kimś znaczącym. Kimś dla ogółu, a nie odwrotnie. Marzenia czy też dalekosiężne plany nie leżą pod stopami, na szarej płycie chodnikowej. Nie można ich tak po prostu chwycić, ścisnąć z całych sił i nigdy nie wypuścić. Bo one przychodzą i odchodzą. Pojawiają się nagle, tuż za rogiem, by równie nagle odfrunąć i zniknąć za horyzontem. Okupione są wyrzeczeniami oraz ciężką, wręcz katorżniczą pracą, którą dość często ma się ochotę wyrzucić w przypływie żalu, złości czy też niepowodzeń.

Noah wiedział o tym wszystkim aż za dobrze. Na tyle brutalnie znał życie i jego wymagania, że już nieraz miał ochotę zaśmiać się tym ludziom w twarz, którzy twierdzili, że wszystko zawdzięcza rodzicom. Fakt, może i nazwisko wiele pomagało, ale tylko przy załatwianiu formalności. Zazwyczaj jednak było ono dla niego balastem, który wraz z kolejnym i kolejnym rokiem studiów powiększał się do rozmiarów o wiele większych, niż był w stanie udźwignąć. Każdy wymagał od niego więcej, mocniej, intensywniej. Tak by nie starczało czasu na leniuchowanie, o którym zresztą już dawno zapomniał; nawet nie potrafił go zwizualizować.

Setki nieprzespanych nocy okupionych przydługimi rozmyślaniami, czy rzeczywiście wybrał odpowiednią ścieżkę. Wzloty i upadki. Nieustanne próby charakteru, nie zawsze kończące się tak, jak to sobie wyobrażał.

Lecz w końcu, po żmudnych, karkołomnych lekcjach o bólu i szczęściu, dostał swoją szansę. Jedną na milion, której nie wolno zniweczyć i odtrącić. Był tam, gdzie zawsze chciał być. Pośród licznych drzwi i korytarzy, pomiędzy kitlami lekarskimi i chorobami wyzierającymi z każdego zakamarka ludzkiego, nieidealnego ciała, wdychając specyficzny zapach. Odtrącający, nieprzyjemny, zgniły. Zmieszany z zaprzepaszczonymi szansami.

Śmierć była po raz kolejny zbyt widoczna. Namacalna. Zwłaszcza teraz. Widział ją, potrafił ją dotknąć drżącymi palcami, które jeszcze przed chwilą chwyciły skalpel i poczęły ciąć skórę z chirurgiczną precyzją. Patrzył na jej martwe, puste już oczy, których blask został bezpowrotnie stracony. Tym razem (choć miał ochotę krzyczeć znowu) przybrała postać dziewczynki mającej jedynie 11 lat. W spokoju leżała na stole operacyjnym i powoli zamieniała ciało w potężny, ciężki głaz. Wiedział, że z niego szydzi. Znów zdołała go wyprzedzić. Wygrała wyścig o życie, na którym postawiła ciemną krechę. Otuliła swoim czarnym płaszczem zmysły i wdrożyła się do organizmu, odbierając zbawienny tlen. Uśmiechała się w jego myślach i czekała w gotowości na kolejną potyczkę. Bo od zawsze była nienasycona.

– Pacjent zmarł w wyniku krwotoku wewnętrznego. Zgon nastąpił o 16.45 – Wyuczony, beznamiętny głos wyrecytował znaną już wszystkim formułkę, tylko zmienił przyczynę i godzinę.

Niemal się wzdrygnął od jakiegokolwiek braku emocji. Rozejrzał się po znanych mu twarzach niewyrażających niczego. Maski zostały już zdjęte, monotonia ogromnymi ilościami zalała całą salę. Znów wszystko powróciło do normy.

– Jestem cholernie głodny – anestezjolog Christian Keegan przerwał ciszę i zaśmiał się tubalnie. – Dzisiaj pokłóciłem się z żoną i nie zrobiła mi śniadania.

– O czym zapomniałeś tym razem? – Torn wyraźnie zaciekawiony zatrzymał się w półkroku.

– O rocznicy ślubu.

– Uuu, stary, czyli dzisiaj nie zamoczysz. – Lekarze sypali niewybrednymi żartami, aż Noah miał ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia.

– Jakbym miał na to siłę. – Keegan wzruszył ramionami, kompletnie nieprzejęty zajściem w domu ani martwym ciałem leżącym pod przykryciem. – Noah, idziesz ze mną do bufetu?

Meet me halfwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz