Zawsze zastanawiał się, ile człowiek musi poświęcić, by dokonać w jego mniemaniu wielkich rzeczy. By być kimś znaczącym. Kimś dla ogółu, a nie odwrotnie. Marzenia czy też dalekosiężne plany nie leżą pod stopami, na szarej płycie chodnikowej. Nie można ich tak po prostu chwycić, ścisnąć z całych sił i nigdy nie wypuścić. Bo one przychodzą i odchodzą. Pojawiają się nagle, tuż za rogiem, by równie nagle odfrunąć i zniknąć za horyzontem. Okupione są wyrzeczeniami oraz ciężką, wręcz katorżniczą pracą, którą dość często ma się ochotę wyrzucić w przypływie żalu, złości czy też niepowodzeń.
Noah wiedział o tym wszystkim aż za dobrze. Na tyle brutalnie znał życie i jego wymagania, że już nieraz miał ochotę zaśmiać się tym ludziom w twarz, którzy twierdzili, że wszystko zawdzięcza rodzicom. Fakt, może i nazwisko wiele pomagało, ale tylko przy załatwianiu formalności. Zazwyczaj jednak było ono dla niego balastem, który wraz z kolejnym i kolejnym rokiem studiów powiększał się do rozmiarów o wiele większych, niż był w stanie udźwignąć. Każdy wymagał od niego więcej, mocniej, intensywniej. Tak by nie starczało czasu na leniuchowanie, o którym zresztą już dawno zapomniał; nawet nie potrafił go zwizualizować.
Setki nieprzespanych nocy okupionych przydługimi rozmyślaniami, czy rzeczywiście wybrał odpowiednią ścieżkę. Wzloty i upadki. Nieustanne próby charakteru, nie zawsze kończące się tak, jak to sobie wyobrażał.
Lecz w końcu, po żmudnych, karkołomnych lekcjach o bólu i szczęściu, dostał swoją szansę. Jedną na milion, której nie wolno zniweczyć i odtrącić. Był tam, gdzie zawsze chciał być. Pośród licznych drzwi i korytarzy, pomiędzy kitlami lekarskimi i chorobami wyzierającymi z każdego zakamarka ludzkiego, nieidealnego ciała, wdychając specyficzny zapach. Odtrącający, nieprzyjemny, zgniły. Zmieszany z zaprzepaszczonymi szansami.
Śmierć była po raz kolejny zbyt widoczna. Namacalna. Zwłaszcza teraz. Widział ją, potrafił ją dotknąć drżącymi palcami, które jeszcze przed chwilą chwyciły skalpel i poczęły ciąć skórę z chirurgiczną precyzją. Patrzył na jej martwe, puste już oczy, których blask został bezpowrotnie stracony. Tym razem (choć miał ochotę krzyczeć znowu) przybrała postać dziewczynki mającej jedynie 11 lat. W spokoju leżała na stole operacyjnym i powoli zamieniała ciało w potężny, ciężki głaz. Wiedział, że z niego szydzi. Znów zdołała go wyprzedzić. Wygrała wyścig o życie, na którym postawiła ciemną krechę. Otuliła swoim czarnym płaszczem zmysły i wdrożyła się do organizmu, odbierając zbawienny tlen. Uśmiechała się w jego myślach i czekała w gotowości na kolejną potyczkę. Bo od zawsze była nienasycona.
– Pacjent zmarł w wyniku krwotoku wewnętrznego. Zgon nastąpił o 16.45 – Wyuczony, beznamiętny głos wyrecytował znaną już wszystkim formułkę, tylko zmienił przyczynę i godzinę.
Niemal się wzdrygnął od jakiegokolwiek braku emocji. Rozejrzał się po znanych mu twarzach niewyrażających niczego. Maski zostały już zdjęte, monotonia ogromnymi ilościami zalała całą salę. Znów wszystko powróciło do normy.
– Jestem cholernie głodny – anestezjolog Christian Keegan przerwał ciszę i zaśmiał się tubalnie. – Dzisiaj pokłóciłem się z żoną i nie zrobiła mi śniadania.
– O czym zapomniałeś tym razem? – Torn wyraźnie zaciekawiony zatrzymał się w półkroku.
– O rocznicy ślubu.
– Uuu, stary, czyli dzisiaj nie zamoczysz. – Lekarze sypali niewybrednymi żartami, aż Noah miał ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia.
– Jakbym miał na to siłę. – Keegan wzruszył ramionami, kompletnie nieprzejęty zajściem w domu ani martwym ciałem leżącym pod przykryciem. – Noah, idziesz ze mną do bufetu?
CZYTASZ
Meet me halfway
RomanceW życiu wielu osób dochodzi do punktu zwrotnego. Może nim być przeprowadzka, rozwód lub praca. Jednak czasami bywa tak, iż te zmiany okazują się punktem krytycznym, który nie ma końca. I tak było w ich przypadku. Florence i Noah wiodą życie, jakiego...