Rozdział 3

205 19 10
                                    

Szybko wbiegł do szpitala, nawet z nikim się nie witając. Zawrotnym tempem wprawiał w ruch poły fartucha, które niepozornie falowały w powietrzu. Czuł, że robi mu się gorąco, a na policzki wstępują dorodne rumieńce. Ostatnimi czasy zaniedbał kondycję z powodu zbyt długich zmian w szpitalu. Nie miał na nic czasu. Odwieczny problem dorosłych – praca, dom, praca, dom. I tak w kółko. Nieustannie. Bez chwili odpoczynku. Tyle że on sam na własne życzenie coraz bardziej pogłębiał się w ciągłej gonitwie. Nie chciał relaksu, ponieważ wiązało się to z myśleniem. Myśleniem o niej i o tym, co było, a już nie wróci.

Nawet nie pokusił się o skorzystanie z windy. Schodami dotarł na trzecie piętro, na oddział chirurgiczny. Dostrzegł dobrze znajomą mu twarz. Elizabeth uśmiechała się do niego pogodnie, choć w jej oczach doszukać się można było oznak zmartwienia. Nie odwzajemnił jej gestu, jedynie pokręcił głową i po chwili zniknął za drzwiami, zamykając je z głośnym trzaskiem. Oparł się o nie plecami i zamknął oczy, próbując skupić się na miarowym, głębokim oddychaniu. Niemal natychmiast usłyszał gromkie brawa i ironiczne parsknięcia.

– Brawo, stary! Jesteś coraz lepszy. Jeszcze z kilka miesięcy i przyjdziesz na czas. Tym razem spóźniłeś się tylko pół godziny. – Noah otworzył oczy, a James od razu to wykorzystał i posłał mu pobłażliwe spojrzenie.

Jego najlepszy przyjaciel po fachu siedział wygodnie rozpostarty na kanapie, zapewne popijając kolejną już z rzędu kawę. Niemal czuł jej zapach. Wsiąkała w jego nozdrza i przyjemnie je drażniła, dając pozorne uczucie odprężenia.

– Pieprz się – niemrawo mruknął, co James przywitał z jeszcze większym śmiechem, tym razem naprawdę szczerym.

– Ja mogę się pieprzyć. Fakt, korzystam z tego, ile wlezie. Też byś mógł. Przestaniesz w końcu rozpamiętywać tę sukę?

Nie panował nad swoimi odruchami. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się koło Torna i chwycił go za poły wymiętej koszuli. Wpatrywał się w niego z wściekłością wymalowaną w niebieskich oczach.

– Przestań tak o niej mówić – wysyczał pojedynczo każde słowo. Artykułował je nad wyraz dosadnie, by pokazać mu, że nie ma żadnego prawa, by tak o niej mówić. Nikt nie ma.

Toczyli zażartą walkę na spojrzenia. Obaj chcieli wygrać. James próbował już niemal wszystkiego. Wspieranie przyjaciela, nigdy niekończące się pozytywnym rezultatem wyciągnięcie go na imprezę... Nawet przez jakiś czas bawił się w swatkę, lecz nic z tego nie wyszło, gdy tylko jedna strona była chętna pójść na randkę. A Noah? Noah wciąż kochał i nienawidził jednocześnie. Dlatego nie mógł pozwolić na to, by ktoś obrażał jej imię, które i tak było już zbrukane, zszargane i zmieszane z błotem. Sam powinien to zrobić, lecz wciąż miał wewnętrzną blokadę. Właśnie to z nim zrobiła – prawdziwego Noah już nie było. Ludzie patrzyli tylko na jego marną namiastkę. Na cień człowieka, który błąkał się pomiędzy salami szpitalnymi i starał się pomagać z wszystkich sił, by zapełnić pustkę w sercu.

– Odpuść w końcu. Wykończysz się takim podejściem. Teraz to nie ona cię niszczy. Sam to sobie robisz – wyszeptał James i złapał za nadgarstki przyjaciela, by go od siebie odciągnąć. Jego taktyka okazała się skuteczna. Noah spuścił głowę i po chwili usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach.

Nie mógł się rozkleić. Nikt nie powinien być świadkiem takiego zachowania. Było przeznaczone tylko dla niego, w zaciszu domowym, gdzie wciąż czuł jej zapach. Bał się współczujących spojrzeń i litości. To tylko jeszcze bardziej wzbudzało w nim wszelkie pokłady nieustannego nieszczęścia.

Był mężczyzną z krwi i kości. Czy nie powinien przejść nad tym do porządku dziennego? Zwyczajnie o tym zapomnieć i żyć dalej, jakby jutra miało nie być? Starał się, naprawdę się starał o to każdego dnia. Każdego pieprzonego poranka wstawał z nadzieją, że dziś będzie lepiej. Lecz były to jedynie nadzieje. Złudne, bestialskie marzenia, którymi zachłannie próbował się karmić. Jednak zawsze zostawał z niczym. Był niczym. Nic niewartym, nic nieznaczącym płomykiem, który zbyt szybko zgasł. Nie potrafił samoistnie się zapalić. Potrzebował iskry, ale nigdzie jej nie dostrzegał. Wszystko było zbyt ciemne i ponure, a on sam był jedną wielką ciemnością, która pochłaniała wszystko na swej drodze.

Meet me halfwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz